SZUKAJĄC SŁONKA - SŁOWENIA - dzień 3 

GRAZ - RADLJE - DRAVOGRAD - VELENJE - CELJE - BOGENSPERK - LJUBLJANA - TRIEST 

TRASA 440 km - MAPA

Kilka chwil wolnego…. eee no siedzieć w domku przecież nie będziemy trza ruszać w świat, tym razem na południe – Słowenia. Kraj ten zawsze był przez nas traktowany trochę po macoszemu – zazwyczaj przejazdem, tym razem jest naszym celem na najbliższe kilka dni.
Jedziemy jak zawsze przez Czechy znaną nam drogą zatem kilometry umykają spod kopyt jeden za drugim. Wjeżdżamy do Austrii – na pierwszej stacji benzynowej winietka i pozytywne zaskoczenie – ceny paliwa jedne z tańszych jak się później okazało. Na północ ruch niesamowity – praktycznie 15km korka, a co drugie auto na polskich rejestracjach – czyżby weekendowe powroty?? Pod wieczór mijamy Wiedeń, a na noc bookujemy się na parkingu w pobliżu Graz – jako, że pogoda niepewna postanawiamy rano zadecydować, którędy jedziemy….
Noc mija spokojnie parking praktycznie pusty, cisza spokój nikt nam nie przeszkadzał. Trochę te chmury wyglądają jakoś tak niewyraźnie no, ale cóż wracać się już nie będziemy jedziemy przed siebie. Zjeżdżamy z autostrady na zatankowanie, bo ceny na niej kosmiczne – przebitka ponad 25 centów więc trochę robi różnicę. Trasa wytyczona oczywiście malowniczymi drogami, ale cóż z tego – chmury wiszą coraz niżej – prawie o nie zahaczamy. Stacja benzynowa i pierwsze krople na nas spadają – nieba praktycznie nie widać.
Kilka kilometrów dalej o mało co nie jesteśmy świadkami poważnego wypadku. Na drodze stoją dwa poobijane samochody, a trzeci dostawczy gdzieś hen daleko na środku łąki - chyba dachował. Wokół już pełno ludzi każdy biegnie z pomocą – za chwilę podjeżdżają karetki….. brrr
W takich okolicznościach słabo nam w głowie zwiedzanie okolic. Mijamy Stainz gdzie zaczyna się trasa Butelkowego Pociągu oraz Muzeum Traktorów dysponującego podobno 250 egzemplarzami pochodzącymi nawet z 1885 roku. Jak wieść głosi młodsze traktorki można sobie wypożyczyć na dzień i pojeździć po okolicy – tylko kto tak da radę podróżować ? :) Wybieramy zatem nasz środek lokomocji i przemierzamy kolejne kilometry zbliżając się z każdą chwilą do celu naszej podróży Słowenii.
Do granicy droga była dobra – nawet nie wiem kiedy pokonaliśmy 14% podjazd yyyy tak przynajmniej wynikało z mapy – no chyba, że to pomyłka :). Po przejechaniu granicy już nie jest tak różowo – jakby ktoś ukradł połowę asfaltu – droga szybko zbija wysokość – ooo pierwsza wioska oooo asfalt – nareszcie…..
Przez Dvarograd w strugach ulewnego deszczu docieramy do Velenje. Samo miasto niezbyt może zachwyca, ale jadąc na rondzie za znakami „Stari grad” dość wąską drogą wśród pól i domów wspinamy się do górującego nam miastem zamku. Parkujemy na niewielkim placyku (jest dojazd 50-100m dalej, ale raczej dla osobówek) – poranna kawa nam nie zaszkodzi, a może lać przestanie? Zamek pochodzi z XIII wieku, ale 300 lat później został przebudowany. Z murów rozprzestrzenia się panorama miasta – yyyy no cóż jakby to rzec…. pomiędzy kroplami jakoś niewiele udaje nam się zobaczyć. Sam zamek dość przyjemny dla oka, ale ten niemiłosiernie padający na nas deszcz zachęca do powrotu do camperka i poszukania lepszej pogody – żeby choć nie lało – deszcz jakoś zniesiemy :)











Zachęceni opisami Celje również postanawiamy się do niego udać. Przejeżdżamy autostradę i znikamy w zaułkach miasta. Nadal pada. Eeee to schowamy się w pobliskim zamku. Po wjechaniu na wzgórze – znów za znakami „Stari grad” dość krętymi uliczkami stajemy u jego wrót. Siąpi – nie jest źle. Podchodzimy do kas (2 euro) a pani informuje nas, że w zamkowej restauracji w ramach wejścia mamy 1 euro upustu do wykorzystania. Miły gest – bilet pozwala na zniżki w wielu miejscach w mieście i okolicy (lista na odwrocie). Idąc według otrzymanej ulotki przemierzamy mury, wspinamy się na basztę i oglądamy okolicę – szkoda jedynie, że panorama miasta znów schowana w deszczu. W sezonie działa tu kilka knajpek – teraz jedynie jedna, ale ważne, że pod dachem – z zapachem cappuccino spoglądamy na deszcz siąpiący po zamku. Mimo tej pogody miejsce przyciąga, w przeciwieństwie do miasta, które z góry wyglądało znacznie ciekawiej.










Upatrzyliśmy sobie parking – zaraz pod dworcem kolejowym koło ronda i rzeki. Za niewielką opłata (1euro za 2h chyba) w strugach deszczu, który w międzyczasie znacznie przybrał na sile spacerujemy uliczkami. Jednym z ciekawszych budynków jest Cejski Dom znajdujący się przy deptaku w pobliżu dworca. 



Tam zaopatrujemy się w mapkę miasta (mieści się tu informacja turystyczna) i według niej kierujemy się w różne zaułki miasta w poszukiwaniu ciekawych miejsc. 
Natrafiamy na ciekawe fontanny, które nawet w strugach ulewnego deszczu oblewają się wodą – nie za wiele im tego dobrego? :)


  
Ratusz, kościół, muzeum, deptak, stara wieża wodna.....







.... wyścigi ślimaków też miały być, ale niestety nie były skore do współpracy. Nie to nie, zdjęcia zrobione, kurtki doszczętnie przemoczone – pora wracać.




Z nadzieją w oczach jedziemy na Ljubljanę – może choć padać przestanie??? Ale, ale po drodze wyczytuję informacje o zamku w Bogensperk – na zdjęciach wygląda ciekawie zatem skręt w lewo i kolejną wąską dróżką docieramy na przełęcz, na której znajduje się spory parking. Deszcz jak to deszcz dziś ma dobry dzień – leje dalej. Po obiadku na szczęście trochę ustaje i możemy zwiedzić zamek. Jego nietypowością jest to, że ma jedynie 3 wieże/baszty. Wokół znajduje się  spory park, w zamku jest kilka pokoi hotelowych i kapliczka, a wszystko to utrzymane w nienagannym porządku, trawnik przystrzyżony, kwiaty kwitną, a te zapachy ehhh….







Mimo wszystko nadal mamy nadzieję, że coś nam się dziś uda zobaczyć spod kapturów i przeciwdeszczowych kurtek – uda się czy nie ? :) może spróbujemy Ljubljanę – w końcu to „umilowa stolica”. Jadąc wzdłuż Sawy omijamy autostradę i drogę szybkiego ruchu. Mamy trochę problemów gdyż nawigacja odmawia nam posłuszeństwa – nie chce się ładować, a bez kabla działać – chyba to już ostatnie jej tchnienia. Ładujemy ją z komputera – mówi, że wytrzyma 20 minut. Do centrum mamy ledwie 12km, ale przecież to duże (jak na Słowenię), zakorkowane miasto. Ostatkiem sił doprowadza nas w okolice centrum – pokazuje, jeszcze park i znika. No trudno tu już musimy sobie sami poradzić – jakaś wąska uliczka ślepa do parku staje się naszym miejscem parkingowym na najbliższy czas. (płatne do 18).






Stąd kilku minutowy spacerek i już włóczymy się głównym deptakiem stolicy. Ljubljana leży w rozległej kotlinie. Została ona zniszczona przez trzęsienie ziemi pod koniec XIX w., zatem obecna architektura jest stosunkowo młoda.





Stąd kilku minutowy spacerek i już włóczymy się głównym deptakiem stolicy. Ljubljana leży w rozległej kotlinie. Została ona zniszczona przez trzęsienie ziemi pod koniec XIX w., zatem obecna architektura jest stosunkowo młoda. Symbolem miasta jest biały Potrójny most, który prowadzi do starej części miasta 





Skręcając przed mostem w prawo dojdziemy do Kolumnady Plecnika – zadaszony główny deptak pełen straganów, w pobliżu cmentarz Zale z zespołem kaplic oraz Krizanke – dawny klasztor zakonu krzyżackiego – kompleks teatralny, gdzie w lipcu i sierpniu odbywają się imprezy muzyczne związane z Letnim Festiwalem Ljubljanskim. Naprzeciw białego mostu jest plac Preserna (największy słoweński wieszcz) oraz kościół Franciszkanów, otoczony secesyjnymi kamieniczkami.




Zaglądamy z zaułki, przemykamy mokrymi uliczkami, mijamy rzekę, nad którą przycupnęły licznie kawiarenki i zagłębiamy się w stare miasto, docierając do rynku staromiejskiego – tam ratusz i wiele wiele pięknie ozdobionych i odnowionych kamieniczek.





  
Wejście na wzgórze nie jest tak łatwe do znalezienia – wąska ścieżka ukryta jest wśród domów. Wspinamy się nią zatem powoli na wzgórze, dobrze, że praktycznie pokryta jest szczelnie drzewami, dzięki którym jeszcze nie przemokliśmy do szpiku kości. Zamek pochodzi z IX wieku, ale wiele razy już był przebudowywany, więc teraz wygląda zupełnie jak nie z tamtych czasów. Przez wiele lat był siedzibą władców, a w czasach cesarstwa austro-węgierskiego znajdowały się tu koszary, a potem więzienie – przeszłość istnie mroczna brrr. Teraz na zamku jest muzeum i podobno dobry punkt widokowy na miasto i Alpy – fakt chmurki i mgiełki było nieźle widać :) Widać, że zamek jest zagospodarowany, o czym świadczą kawiarenki, pewnie licznie odwiedzane w upalne popołudnia, gdyż jak się okazuje, jest tu tez dojazd dla osobówek. No ale nam już spacery w deszczu nie straszne :D.














Wracamy tą samą drogą i przemoknięci do szpiku kości, spoglądamy jeszcze po drodze na fasady domów, wybrukowane uliczki i powoli, powoli do samochodu.












Zastanawiamy się nad noclegiem, ale po pierwsze stolica/duże miasto więc wiadomo, z drugiej strony rozmawialiśmy z obsługą na zamku w Celje i powiedzieli tak: na wzgórze policja raczej nie zagląda, ale w mieście gonią. No i sami już nie wiemy czy wolno w Słowenii na dziko czy nie (miejsca oczywiście by się znalazły). Jako, że zbliżał się już wieczór wielkimi krokami, a rzut beretem mamy do Triestu, gdzie wiemy, że wolno (darmowy parking 20-8, i chyba weekendy przy nabrzeżu jachtowym 200m od głównego placu) zatem tam się dziś zabookujemy na noc. Chyba to był nawet dobry pomysł, bo jakby przestaje padać, nawet gdzieś hen hen w oddali nad morzem przeciera się zachód słonka – może w końcu je znajdziemy :) Przekraczamy granicę i już po zmroku zajmujemy jedno z ostatnich wolnych miejsc na parkingu – jaka to zaleta, że nasze autko jest takie małe :D