GIRO D'ITALIA - WŁOCHY dzień 31



CANALEO – CATANZARO – TAVERNA – SERSALE – MESOCARA - PETILIA - LORICA


TRASA 275km - MAPA

Uwierzycie, że to wschód – tak, tak, nawet nie sądziłam, że czasem tak wcześnie wstajemy.



Droga 109” na siłę próbuje nas zaprowadzić do Parku Narodowego Aspromonte Trochę się zagapiliśmy i dobrą (przynajmniej na mapie) prosta droga została hen za nami, a te kolejne to strasznie pokręcone są i wyglądają na niezłe procenty. Najwyższym szczytem jest Montalto (1955). Od strony zachodniej zbocza są strome, od wschodu trochę łagodniejsze.
Droga wzdłuż wybrzeża mijała nam szybko – za plażami się nie rozglądaliśmy jeszcze, bardziej ciekawił nas Park Narodowy Sila. Tym bardziej, że na mapie wyglądało jakbyśmy objeżdżali masyw górski praktycznie cały czas mając w zasięgu wzroku morze. Szybko zatem odbiliśmy na Catanzaro. Pokręciliśmy się potężnymi zawijasami, przejechaliśmy wysoki wiadukt i zaczęliśmy wdrapywanie się na wzgórza.
 




Towarzyszyły nam liczne wzniesienia pokryte lasami, z drogą która starała się biec grzbietem. Można oczywiście przeciąć park jadąc bezpośrednio na północ, my jednak wybraliśmy drogę śladami pasterzy i zatrzymać się w Tawernie. Na mapie piękna czerwona malownicza droga, na której oprócz licznych zakrętów nie spodziewaliśmy się żadnych niespodzianek. 

 


Znak zakazu wjazdu dla ciężarówek powoli traktujemy już z przymrużeniem oka, wiec nie robiąc sobie nic po prostu pojechaliśmy do Tawerny. Wąska droga schodziła łagodnie zboczem, aż dotarła do miejscowości Sorbo San Basilate. „obwodnica” z jakiś przyczyn była zamknięta zatem zjechaliśmy sobie 15% kostką na złożonych lusterkach przez wioskę. Jest dobrze – dojechaliśmy do Tawerny.







Dalej naszą codziennością stał się zakręt w prawo, zakręt w lewo. Mijaliśmy się z ciężarówkami, jechaliśmy za obwoźnym sklepem, który słychać było już z odległości kilku kilometrów. Póki droga była pomiędzy miejscowościami wiedzieliśmy, że przejedziemy (torów brak ). Problem pojawiał się i stresował nas nieźle w każdej mijanej miejscowości. Padało pytanie „czy jest obwodnica” czy tez znów będziemy przejeżdżać przez środek wioski. Czasami zastanawialiśmy się nad zawróceniem, albo nad zjazdem nad morze do płaskiej drogi. Ale powtarzaliśmy sobie, że jak tu jeżdżą ciężarówki to damy radę – przecież i one jakoś przez wioski przejeżdżają.  











W Mesocara zastopował nam drogę ciągnący się powoli przez miejscowość autobus. Lecz nie ma tego złego. Dzięki temu mogliśmy swobodnie nasycać się widokami, a było naprawdę czym. Teraz cieszyliśmy się, że tu dotarliśmy. Na wyciągnięcie dłoni morze i cudne wzgórza z góry. Autobus na szczęście po pewnym czasie skręcił, bo pewnie nadal byśmy za nim jechali.



















Gdzieś przy skale przycupnęła Petilia - dość spora miejscowość jak na tą okolicę, dzięki czemu łatwo można ją przejechać. Jeszcze chwilę zastanawialiśmy się czy nie odbić do Crotone na wybrzeże, ale szybka lustracja mapy – droga biegnie zbyt daleko od plaż. To zostaniemy tu – dawno zresztą nie nocowaliśmy w górach. Jeśli do tej pory jechaliśmy skrajem parku Sila to teraz wjeżdżamy w leśne ostępy. Za 30 km jest jezioro pewnie tam coś znajdziemy odpowiedniego.






Droga prawie pusta, zastanawiamy się czy dalej coś jeszcze jest :) Jest tu kilka „osiedli turystycznych”, które służą wędkarzom za bazy wypadowe, jednak czujemy się tu jakby w innym świecie. Zero ludzi, niewielkie osady puste. Nad jeziorem znaleźliśmy coś a’la camping (39.198114,16.662349) – właściwie miejsce na grilla przy restauracyjce z zaznaczonym stellplatzem (teraz oczywiście nikogo tu nie ma). Osady te nad sztucznym jeziorem Lago Ampollino miały pobudzić ruch turystyczny w okolicy, ale chyba coś nie wyszło do końca tak jak było zamierzone. Bardziej odludnej okolicy we Włoszech nie spotkaliśmy. Ponieważ w międzyczasie nie spotkaliśmy żywego ducha stwierdziliśmy, że nie będziemy ryzykować nocy spędzonej samotnie w towarzystwie niedźwiedzi :)





Pogoda w ciągu ledwie kilku minut zmieniła się diametralnie. Jeszcze chwile temu robiliśmy zdjęcie w pełnym słońcu, teraz wyjeżdżamy stąd w pierwszych kroplach deszczu. Wypatrzyliśmy kilka potencjalnych osad, gdzie moglibyśmy się zatrzymać. Jednak zamiast mieszkańców spotkaliśmy jedynie samotnie błąkające się stada krów i koni, a gospodarstwa wyglądały jakby nikt tu od wielu lat nie zaglądał. Tak w lekkiej mgiełce dojechaliśmy do Bocca di Piaza. Jest tu niewielki zajazd na skrzyżowaniu dróg, ale nie było miejsca by zatrzymać się przy nim na noc to raz, dwa lało niemiłosiernie a czekająca nas przełęcz (1384) dawała nadzieję na lepszą pogodę. Wdrapaliśmy się chwilami jadąc w takiej mgle, że ledwo widzieliśmy gdzie kończy się asfalt. I tak jak myśleliśmy – jak ręką odjął – pogoda może nie super, ale zdecydowanie lepsza.



Aż do Lorica nie ma się gdzie zatrzymać – pojedyncze domy co kilka kilometrów. Sama Lorica położona jest nad jeziorem (Lago Arvo) i zaznaczona jest na mapie jako miejscowość turystyczna. Przy głównej owszem nie staniemy, jednak zjeżdżamy nad jezioro (w lecie zakaz postoju camperów –http://www.campinglagoarvo.it/index.php/strutture-e-servizi ). Jak się ucieszyliśmy na pierwsze napotkane dziś camperki nie macie pojęcia. To nic, że nie wolno. Dołączamy po prostu do nich – obsługa zamykanej knajpki (39.249454,16.510168) nie reaguje. Jest zimno (10) mży, wieje ale w oddali widać szybko przesuwające się chmury…. Jutro będzie lepszy dzień, zdecydowanie…



Brak komentarzy: