GIRO D'ITALIA - WŁOCHY dzień 13

PASSO DI FALZAREGO - PASSO DI VALPAROLA - ARABBA - PASSO DI CAMPOLONGO - CORVARA - PASSO DI GARDENA - PASSO DI SELLA - PASSO DI PORDOI - CANAZEI - MOENE - PASSO DI PELLEGRINO




 TRASA 100km - MAPA

Pobudka jakaś taka zimna w nocy była…. a już powód znam – siąpi deszcz, na dworze 8 stopni – eee nie…. to śpimy dalej czekając na dobrą pogodę. O 8.30 spoglądam przez okno i wyskakuję z campera jak oparzona – z aparatem oczywiście, bo właśnie przecudnie kładą się cienie na pobliskich grzbietach. 

 





Aż żal się stąd ruszać, no ale w końcu trzeba – może dalej będzie jeszcze ciekawiej? Oj coś czuję w kościach że mam rację – nie tylko tą żywnościową, gdyż  śniadamy już na kolejnej przełęczy 3km dalej (Passo di Valparola), na której również przywitały nas rządkiem ustawione camperki. 






Już wiem co będę robić gdy znajdę 2 tygodnie słonecznej pogody – nie nie, żadne morze – a już tym bardziej polskie – Dolominty to jest strzał w dziesiątkę – no może nie ferraty bo sprzętu brak (choć może J), ale te górskie ścieżki po zboczach to jest to co frapki lubią najbardziej. Kilka kolejnych kroków i odkrywamy coś nowego, jeszcze cudowniejszego gdzie lekko zawiesić wzrok i tak już zostać – nie nie, nie tym razem choć już się rozmarzyłam.  




Na przełęczy schowane jest schronisko, ale i pod nim również nie brakuje miejsca na nocleg. Jakaś grupka postanowiła zrobić plener – nie będziemy im wchodzić w kadr.


Stąd można jechać dalej na północ (zostawiamy na zaś) lub wrócić się trochę do głównej drogi i serpentynami zjechać na Col di Lana, gdzie teoretycznie jest tunel z zakazem wjazdu 3,20m. Tu w przeciwną stronę jechała jakaś taka mocno wysoka alkowa i podejrzewam, że te 3,20m to ona miała bez alkowy :), a nie sądzę, żeby się wracała. Tunel z 3,5m powinien mieć skoro tam autobusy jeżdżą.





Serpentynkami obniżamy się coraz bardziej, jeszcze trochę galerii i w końcu jakaś prosta. Choć to wrzesień wiele pobliskich szczytów pokrytych jest płatkami śniegu – no może takimi ciut większymi.




Po kilku kilometrach proponują nam odbić w lewo na Marmoladę – ale ta droga przynajmniej na początku nie wzbudza naszego najmniejszego zaufania (byliśmy już tam kiedyś zresztą) zatem do Arabby (zakaz postoju camperów), ale jest serpentynowa dróżka na Passo di Campolongo (1875) i do kurortu Corvara.
 






Tam gdzie nie spojrzeć to kolejkę widać, krzesełka, siodełka, gondole – do wyboru do koloru. Na wjeździe od południowej strony jest parking dla camperów. Można wybrać sobie dowolną górkę i wjechać na szczyt. Ale co tam, kolejki to my w sklepach do kasy mamy – jedziemy osiołkiem. Do góry do góry hej ho.
 






Może komu wody brakło – proszę bardzo jest źródlana woda z „kranika” (46.32 926, 11.49 452), a w czasie nabierania można to i owo popodziwiać.
 




Jedziemy teraz wokół Gruppo di Sella, więc możliwości do photostopów nie brakuje. Passo di Gardena (2121) jest komercyjna (w sensie płatny postój), zatem tylko kilka fotek oczami uchwycić na dłużej, bo już wyganiają i w dół. W prawo w lewo (10%) i końcu jakiś placyk – i wcale nie żałujemy, że nas przegonili – tu równie, jeśli nie ciekawiej – wiele już widziałam, ale owcy – jednej – wyprowadzanej na smyczy, na spacer? jeszcze nie :) 











W górach oczywiście nie jesteśmy sami. Często spotykamy campery, samochody, motorki i wspinających się na kolejne przełęcze rowerzystów. Biorąc pod uwagę te podjazdy, przewyższenia i nachylenia naprawdę szacunek dla nich.





Przez pewien czas podążał nawet za nami samochód serwisowy, trener mierzył czasy, nagrywał filmy, potem wsiadał i jechał na następną przełęcz, a oni dzielnie kręcili dalej.






Na samym dole jedziemy w lewo (zakaz dla przyczep) na Passo do Sella (2244) – po drodze oczywiście kilka photostopów. Kolejne spotkanie z teamem rowerowym i indywidualnymi kolarzami – jak dobrze, że nas osiołek wciąga, a nie trzeba kręcić :)
 








Przełęcz wygląda na mocno zapchaną samochodami, ale wcześniej jest kilka placyków. Wcisnęliśmy się w jeden, a jak już się udało to obiad w takich okolicznościach przyrody smakuje wyśmienicie, może by tu na tak na dłużej zagościć? Jak się uda to polecam koło znaku Gardena – prawie 360 stopni panoramy i to jakiej. Noooo w takim tempie to my na pewno dziś daleko zajedziemy.














Zjeżdżamy z przełęczy – przez pewien czas zbytnio nie ma gdzie stanąć, ale te widoki po prostu kuszą. Masywne góry, ośnieżone szczyty i kolejka górska gdzieś w oddali – ciekawe skąd ona prowadzi? Sprawdzimy? Kolejnymi serpentynami (Dolomitów raczej nie polecamy dla bojących się zakrętów) docieramy do głównej drogi, którą mogliśmy sobie wcześniej skrócić (jadąc cały czas od Passo di Falzarego drogą 48). Ale jak tu skracać jak w okolicy tyle się dzieje. Na rozwidleniu skręcamy w lewo i wspinamy się (nie za ostro i kręto) powolutku za autobusem na Passo di Pordoi (2239).












Dojeżdżamy – a to stąd ta kolejka wyrusza (15euro góra dół 9-17 co 10 minut ulgowy 8,5Euro) Jest już późne popołudnie, pogoda się chwilami załamuje - raz słonko raz deszcz. Wokoło pełno sklepików, knajpek czy tego szukamy?














Eeee…. Nie…. idziemy na spacer i znów nas 2,5h w samochodzie nie ma :) ehhh to jest życie. Już wiemy skąd ta kolejka startowała :)





Trochę spacerujemy raz po jednym, to znów po innym grzbiecie, gdzieś tam na zboczu przycupnęła kapliczka – odwiedzimy a jakże. Ludzi dosyć sporo, bo dość łatwo tu dojechać – trzeba się wymijać na wąskich czasami ścieżkach. Trochę pogoda popsuła szyki – chwilami grzbiety znikają za chmurami.










Samochody i autobusy bawią się z nami „w pojawiam się i znikam”, bo pod nami wije się tunelowa droga – jakoś trzeba było pogodzić narciarzy i dojazd.
 


Zdjęć mamy wiele, gdyż jakoś trzeba było pogodzić słońce z deszczem i tak i tak ciekawie (mam nadzieję) wyglądają :D
















Tak sobie chodzimy i chodzimy po tych górach, ale tu nam zostać nie wolno. Przynajmniej na parkingu pod wyciągiem, gdzie nie życzą sobie camperów na dłużej. Inne są, ale zdecydowanie mniejsze i na niektórych też były zakazy – no to se zjedziemy w dół.













Canazei (camping) ciężko szpilkę wcisnąć w miasteczku – jakieś zakazy ruchu porobili od 16, ale zakładamy, że w lecie i w weekendy, bo innej drogi przejazdu nie ma.




Jesteśmy już na 1400, a droga ciągle w dół i w dół – Pozza di Fassa – podobnie, Moene mijamy tunelem – za pierwszym zaraz a rondzie w prawo i kolejna przełęcz przed nami Passo di S. Pellegrino (1918) (z winem mi się kojarzy).  


11km ciągłego podjazdu prawie bez zakrętów – jesteśmy. Mała kapliczka, kilka hoteli – prawie zupełnie wymarłe miasteczko – dwa campery czegoś więcej trzeba? Jedynie pogody, bo mocno się popsuła pod wieczór. Stoimy na dużym parkingu za wioską przy kapliczce.


 



Wokół dziko pasące się konie i samowolnie puszczone krowy dzwonią dzwonkami, a zapach niesie się i niesie. 





 




Przełęcz otoczona jest głównie trawiastymi pagórkami, choć i jakieś skałki się znajdą. Najpierw spacerujemy potem już uciekamy przed deszczem. W międzyczasie przełęcz praktycznie się zasnuwa, camperki znikają. Wracamy z kilometr do wioski – jest placyk o i camperki się znalazły.





Otaczają nas chmury, góry i wszechobecna ciiisza. Z rzadka przejedzie jakieś auto, ludzi brak- ledwie jeden czy dwa hotele o tej porze roku oferują noclegi. Kołysani szumem wiatru, błyskami rozświetlającymi pobliskie góry zasypiamy (46.22728, 11.47084) jeszcze nie wiemy, że jutro...