GIRO D'ITALIA - WŁOCHY dzień 22

ROSARNO - VILLA SAN GIOVANNI - MESSINA - SAN SABA - MILAZZZO - TYNDARIS - PATTI - TERRANOVA


http://osiolkiemprzezswiat.blogspot.com/2013/11/giro-ditalia-wochy-dzien-22.html

TRASA 200 km - MAPA

Jak już jesteśmy na autostradzie to pojedźmy nią do końca. A dokąd ona prowadzi. A nóż do Villa San Giovanni. Gdzieś po pół godzinie przed nami wyłania się taki oto widoczek. Jakby znienacka na widnokręgu mamy ląd, chwila przecież tu nie ma żadnej zatoki, toż to Silicia.




Niewiele się zastanawiając skręcamy na port. Drogowskazy prowadzą, ale żeby dostać się do bramy wjazdowej naprawdę mocno trzeba się nakręcić. W końcu jest upragniona budka, szlaban. Jeszcze tylko zapłacić myto – niestety nie małe :(
Bilet uzależniony jest od czasu przebywania na wyspie. Najtańszy oczywiście jest jednodniowy, potem 3 dniowy – ale to zdecydowanie za mało by cokolwiek udało się na Sicilli zobaczyć. Nie po to człek jechał te prawie 2500km by wstąpić tam na chwilę. Dziś rozpoczynamy nowy etap naszej podróży – najpiękniejszy, płacimy co prawda słono – bo bilet dla campera plus 2 osoby to wydatek niespełna 100 euro (bilet ważny 90 dni), ale czy marzenia mają cenę? Czy da się wycenić widoki za oknami, przeżyte przygody, czy gościnność mieszkańców…



Bilety kupione, szlaban podniesiony wjeżdżamy. Na razie do portu, ustawiamy się grzecznie w rządku. Promy pływają często co 20 minut, ale tak czy siak ruch na tej trasie jest spory. (ciekawe czy kiedyś zrobią ten most, co już od wieków w planach na mapie jest). Prawie udało nam się załapać na prom, niestety jesteśmy pierwszym autem czekającym w kolejce. Spokojnie kawka, małe co nieco akurat jest czas. W porcie kręci się trochę sprzedawaczy wszystkiego co się da, ale nie  są zbyt nachalni, Podchodzą pokazują i odchodzą, gdy nie wykazuje się zainteresowania.


Yes, yes, yes – zapaliło nam się zielone światło. Jeszcze tylko kontrola biletów (można kupić wcześniej przez internet lub normalnie i nie trzeba wtedy na kasie stać) i pakujemy się na prom. Jakoś tak dziwnie inaczej w porównaniu z portem w Anconie. Spokojnie, powoli, każdy zdąży. Stoimy prawie w pierwszym rzędzie, gdyż napierw wpuszczją osobówki – campery stoją w rządku w porcie razem z dostawczakami. Jeszcze chwila, jeszcze momencik i teraz to my spoglądamy na tych co się już na prom nie upchali.








My już płyniemy, powoli zanika nam stały ląd,a  coraz bardziej wyraźna staje się Sicilia. Cały czas ją widać, w końcu do przepłynięcia mamy mniej niż 10km, ale z każdą chwilą szczegółów jest coraz więcej. Przeprawa trwa koło pół godziny łącznie z załadunkiem/wyładunkiem Z niecierliwością przebieramy nogami…. Dobijamy do brzegu i stawiamy koła. Sicilia jest nasza :)










Wita nas rozgardiasz, gwar, ruch, ciężko się przecisnąć samochodem – ostatnie dni raczej należały do spokojnych. W Mesynie po trzęsieniu ziemi z przed ponad 100 lat (1908) i bombardowaniach wojennych nie zachowało się zbyt wiele zabytków – nie żeby ich wcale nie było, ale jak wpadliśmy w taki wir pierwsze o czym pomyśleliśmy to od niego uciec.


Do centrum jest zakaz wjazdu ciężarówkom i wyjątkowo z niego skorzystamy – skręcamy za portem w prawo i jedziemy wzdłuż torów. Po prawej stronie mamy plaże, wzdłuż upchane samochody, a po drugiej stronie drogi szczelne zabudowania. Byle szybciej, byle dalej od tego zgiełku.






Na wodzie w migoczącym słońcu kołyszą się łódki. Stajemy nad jeziorem i zastanawiamy się, która drogą je objechać. Po prawej jego stronie nad wodą widzimy domy – wyglądają tak ciekawie, że wybieramy tą (lewą)– widoczek jak z bajki.








Z promu widzieliśmy latarnie morską, spróbujemy tam podjechać. Po przeciśnięciu się wąskimi uliczkami, okazuje się, że latarni tak naprawdę jest tutaj trzy – jedna potężna, druga mniejsza i trzecia trochę słabo je przypominająca. Ta największa ma ponad 230m (niestety zamknięta) jest tak wysoka, że ciężko ją objąć w całości na zdjęciu. Druga to Faro di Capo Peloro, a trzecie niewielkiej nazwy niestety nie znamy (można na nią wejść google mówi, że to San Ranieri Lighthouse). 




Stąd świetnie widać ląd – to nic, że idealnie pod słońce, ale przykładając dłoń do czoła można zobaczyć jak niewielka odległość nas od niego dzieli (w najwęższym miejscu Cieśnina Messyńska ma ledwie około 3km szerokości). Tak teraz spoglądam na zdjęcie drugiej strony – tam też gdzieś w górach coś podobnego majaczy –  pan google, i już wiem – te potężne słupy służyły do przesyłu energii na wyspę – teraz można tam podobno wejść (1250 schodów ale zamknięte było)



 

Dla chcących zażyć kąpieli słonecznej czy morskiej są też plaże – drogi przy nich tradycyjnie szczelnie zastawione – to chyba główna bolączka całych Włoch. Jak już coś fajnego, to nawet nie ma gdzie samochodu postawić.



Mijamy zatem drugie jeziorko i wzdłuż północnego wybrzeża jedziemy na zachód. Droga jest tutaj prawie zupełnie pusta, wąska – niby na mapie mapy drogi prowadzące do morza, ale droga wznosi się i opada na przemian, a te dojazdy do morza są za….bramami. Wygląda jak by ktoś tu zrobił wielkie ogródki działkowo/wypoczynkowe. Zamknął je zaraz przy drodze i czasem pozwalał mieszkańcom tam niżej wjechać (czasami droga kończyła się zaraz za bramą, a dalej już tylko schody do domów były, lub szuter).



Ten odcinek o mały włos by nas nie rozczarował, aż do momentu gdy zobaczyliśmy skręt do San Saba (38.283661,15.499523). Na końcu wioski lepszy zjazd, parking, brak prysznica, ale miejsce wygląda przyjaźnie - możliwość noclegu. Zupełna cisza, kilku mieszkańców i trochę skałek. Miejsce jak wymalowane z pocztówki. 










Pokrzepieni, przemoknięci do szpiku kości (czytaj wyplażowani) dalej drogą 113 (praktycznie cały czas jej się na północy trzymamy) dojeżdżamy do węzła Millazzo. Co tam jest nie wiemy, ale miejscowość zaznaczona jest jako turystyczna, a za nią jeszcze ciut wyżej na mapie jest Faro. Na początku mamy strefę przemysłową i port, więc to żadna atrakcja, ale jedziemy dalej próbując trzymać się jak najbliżej wody.








Za gwarnym miastem nagle cisza, ruch znikomy, a droga wznosi się do góry – dosyć stromo. Udajemy się mniej więcej na 100 metrowe wzgórze. Po drodze jest oznakowanie na camping, ale nawet jakbyśmy chcieli tu zostać to po zobaczeniu kąta nachylenia zjazdu pewnie byśmy zrezygnowali. Nam się teraz marzy widoczek więc dróżkami przez jakąś wioskę podjeżdżamy pod samo Il Faro – na końcu jest parking (38.269387,15.2321 – może obsługa nie będzie mieć nic przeciwko noclegowi)
Spoglądamy w dół – krystalicznie czysta woda, skałki i ścieżka – dokąd prowadzi?? Do małej kapliczki przycupniętej w skale i z powrotem.








Idąc z parkingu dalej trochę asfaltem/szutrem trafiamy teraz na faro. Jak dobrze się przyjrzeć to gdzieś tam w dole majaczy nam miasto. A w drugą stronę wyspa – najbliżej stąd do Isola Vulcano, ale czy byłoby ją widać z ponad 20km??






Jeśli za latarnią zejść w dół można trafić na kąpiących się w zatoczkach ludzi. Podejrzewam, po ilości skał, że mogą tu być jeżowce. Kapiących się niewielu – trochę daleko z parkingu, by wszystkie bambetle nosić – miejsce raczej nie dla maruderów









Zaczynają nam masowo towarzyszyć opuncje – potem sprawdzimy sami co oferują, póki co jedynie im się przyglądamy.
 

Powrotna droga częściowo przebiega tak samo, aż do rozwidlenia gdzie okazuje się, że droga jest jednokieurkowa i biegnie przez ścisłe centrum starego miasta – po nosem mamy zamek, wąskie uliczki, kamieniczki, w pewnym momencie stoimi po prostu na „ryneczku”. Do zwiedzania wiele nie zauważyliśmy, ale przejazd wąskimi uliczkami już był ciekawy sam w sobie, miejscami kostka, spore nachylenie – dobrze, że śniegu tu nie ma :). Osobówką bez problemu – camperem – czasami trzeba pokombinować, ale źle nie było.





Jak już zjechaliśmy ze wzgórza to trzymamy się nadal wybrzeża tym razem zachodniego. Trochę klucząc, bo nie każda uliczka jest dla nas przejezdna dojeżdżamy do nabrzeża, tam zaczyna się kilkukilometrowa plaża. Bardzo dużo parkingów – pustych!! O dziwo. Są prysznice, ale ludzi jak na lekarstwo. Miejsce fajne w dzień (38.216722,15.23224) choć plaża z kamyczków, ale na samotny postój myślę, że nie za bardzo (we wrześniu w okolicznych domach żywego ducha).




Niektóre główne i jedyne drogi w miejscowościach często są pozastawiane samochodami parkującymi gdzie się da. W momencie, gdy innej drogi nie ma, a muszą minąć się dwie ciężarówki sprawa wygląda niezbyt ciekawie – szło na lusterka, a korek ciągnął się i ciągnął…


 


Kręcąc się dalej po wzgórzach raz z prawej raz z lewej strony autostrady, na jednym ze wzniesień dostrzegamy Tyndaris. Dołem – kilkaset metrów niżej biegnie autostrada, my skręcamy do Locandy, gdzie próbujemy znaleźć jakieś miejsce do zaparkowania – niestety mimo poszukiwań szlaban parkingu jest nie do zdobycia – po prostu nie ma już wolnych miejsc - Włochy. A dalej jest zakaz wjazdu. Szukamy czegoś na poboczu, ale nie ma gdzie stanąć. Trochę żałujemy, bo z daleka wygląda ciekawie. Chcieliśmy obejrzeć, ale cóż… obeszliśmy się tylko smakiem. Na osłodę pozostają nam widoki ze wzgórz choć widoczność dziś taka sobie.






Za to podoba nam się Patti. Plaża w wiosce, prysznic, możliwy nocleg (38.14848, 15.00911). Za tymi szuwrami poukrywane są domy, kilka bocznych dróżek. Cicho i spokojnie. Staliśmy na samym końcu drogi obserwując znienacka nadciągające ciemne chmury – oj to nam się nie podoba …






Aż do Terranova praktycznie nie było gdzie stanąć, albo bardzo strome drogi dojazdowe, albo wąskie jednokierunkowe uliczki, by bliżej plaż się dostać. Ale nie ma tego złego/ciekawego – trafiamy na plac przy domach (38.09451, 14.67315). Żeby dojechać do niego camperem trzeba objechać rzekę, skręcić w prawo i zawrócić. Plac to duży parking znajdujący się pomiędzy budynkami z jednej strony, a parkiem i morzem z drugiej. Możemy sobie obserwować życie mieszkańców, bawiące się dzieci, rozmawiających dorosłych, czy wracające do domu rodziny. Idziemy na spacer. W pobliży jest boisko do siatkówki, plac zabaw dla dzieci, prysznice i Figura. Pierwszy raz tak naprawdę spędzamy noc - pod palmami. Jest przyjemnie ciepło, leżymy sobie przy uchylonym oknie. Koło 21 spostrzegamy, że mieszkańcy idą gdzieś niosąc krzesełka ze sobą. Po kilku minutach zaczynają dobiegać śpiewy – Apel ??? to nie to, melodia jest jakaś inna… po chwili orientujemy się, że pod Fiigurą odprawiana jest msza….