GIRO D'ITALIA - WŁOCHY dzień 19

ROCCAMONFINA - NEAPOL - VEZUVIO - POMPEI - MAIORI - SALERNO - LAGO

TRASA 200km - MAPA

Jako, że dziś planujemy drobną wycieczkę zbieramy się dość szybko. Do naszego celu zostało nam około 120km, więc w drogę. Okolice Neapolu zwiedzaliśmy poprzednim razem – czysta przyjemność jazdy po jego wzgórzach camperem – jedno z ciekawszych przeżyć :D. W tym roku zajeżdżamy do miasta jedynie zatankować. 1.6 euro :( to jedna z niższych cen paliwa w tej okolicy. Im dalej na południe tym ceny niestety wzrastają, a nam jeszcze trochę drogi pozostało….






Jazda wzdłuż nabrzeża, także potrafi dostarczyć nie lada atrakcji – drogi żywcem wyjęte z Ukrainy, kostka, dziury, slalomy to dzień powszedni w tym mieście, o korkach i jeździe Neapolitańczyków nie wspomnę – przeżycie samo w sobie. Środkiem drogi jest wyznaczony pas dla autobusów, policji, taxi, ale ponieważ jest pusty staje się dodatkowym pasem ruchu w dowolnie wybranym kierunku. Zajeżdżanie drogi, wciskanie się czy nieprawidłowe wyprzedzanie nawet na policji nie wywołuje kompletnie żadnego wrażenia – cóż radiowóz po prostu przesuwa się by straty były jak najmniejsze. 


 





W tym roku mieliśmy powtórkę z rozrywki – jedynie korki były jakby ciut mniejsze. Parkowanie tutaj to też swoisty folklor. Najpierw stoją prawidłowo zaparkowane samochody. Auta te są zastawione kolejnym pasem – zazwyczaj na awaryjnych. Czasami zdarza się też trzeci rząd tzw. „na momencik” i jakby ktoś nie był pewien ruchem wahadłowym, mimo w ten sposób zastawionych dwóch pasów, nadal da się jeździć – jeszcze jedno zawsze się przepchnie , a to że gdzieś jakaś linia ciągła – kto by to brał pod uwagę…






Inteligenta nawigacja wymyśliła nam drogą wzdłuż wybrzeża przez miasto – ok w zeszłym roku ją przejechaliśmy dało się. Ale tym razem musimy odbić, bo chcemy wejść na Wezuwiusza. Nooo wszystko byłoby cudnie – mapa pokazuje, że jest fajna prosta droga – tylko minąć autostradę, gps podobnie to jedziemy… W pewnym momencie widzimy zakaz wjazdu dla autobusów – pierwsze oznaki niepokoju, ale ponieważ przed nami jedzie autobus to i my się przebijemy. W kolejnej wiosce autobus odbił w inną stronę więc już nam nic drogi nie torowało – pojawił się znak 2m wysokości




Yyy to będzie problem, ale i to udaje nam się objechać klucząc pomiędzy domami jakąś drogą z kostki brukowej, zakręty co 15m o 90 stopni, ale dajemy radę. Wspinamy się i już już prawie mijamy autostradę, gdy pakujemy się w drogę 20 cm z każdej strony szerszą niż nasz samochód. Kilka razy wychodzę by podnieść gałęzie (o zawróceniu nie ma mowy – a droga jakby uczęszczana, bo jadą za nami 3 auta). Potem już się na poważnie zastanawialiśmy co dalej, gdy na drodze znalazło się regularne śmietnisko…pokonaliśmy i to…. Jeszcze tylko skręt w prawo, w lewo – witamy się z balkonem – 3 cm od naszej markizy, rura i pokonujemy wjazd na jakąś cywilizowaną drogę. Mimo, że poruszaliśmy się żółwim tempem nikt za nami nie trąbił – ale co przeżyliśmy to nasze.



Za autostradą nadal jedziemy do góry, ale to przecież było do przewidzenia. Mamy 10km, a wjechać trzeba na około 1000m. Droga wije się tym razem po wulkanicznym zboczu, zatem od czasu do czasu widać jak Wezuwiusz potrafi czasami narozrabiać. Wokół drogi pełno wulkanicznych pozostałości, kamienie, kawałki lawy – może dziś będzie dla nas łaskawszy. Ostatnio na większą skalę rozrabiał prawie 70 lat temu, więc niech sobie nadal spokojnie śpi. 





Usytuowany jest pod dwoma wzniesieniami Somma i Vesuvio. Czytaliśmy, że aby się dostać na wulkan trzeba wynająć busika – są specjalnie organizowane wycieczki. Hmmm po drodze owszem mijamy kilka reatauracji/hotelików, które pewnie się tym trudnią, no ale skoro praktycznie można podjechać pod samą bramę Parku Narodowego Vezuwio to nie będziemy im zawracać głowy. Mozolnie (nie jest aż tak źle ;)) i z uporem brniemy do przodu, zarówno w poziomie jak i pionie. Poniżej górnego parkingu jest specjalnie wyznaczony plac dla autobusów (stąd też wożą na górę małymi autkami). Ledwie może z kilometr dalej jest parking i wejście do parku. 




Fakt ze znalezieniem miejsca postojowego łatwo nie jest, dlatego im wcześniej rano tym lepiej. Parking jest darmowy, choć byli chętni, którzy chcieli od nas opłatę – powiedzieliśmy „potem” – już nie wrócili, w międzyczasie od obsługi parku dowiedzieliśmy się, że stoi się tu gratis – pewnie to za trud wspinaczki :) Z ostatniego podjazdu i parkingu rozpościera się panorama okolicy – wygląda jakby sąsiednie góry też miały coś wspólnego z wulkanizacją (bynajmniej nie opon). Przebieramy się w odpowiedni strój – mimo, że wysokość to ledwie 1200 m jednak pełne, a najlepiej górskie buty są wskazane. Dobrze jest też ubrać długie spodnie – wiem lato, ale domycie nóg z wulkanicznego pyłu łatwe nie jest, a jak czasem wiaterek po nogach pyłem prześwięci to naprawdę czuć. Na górę warto coś mieć od wiatru/chłodu i butelkę wody. 
Kupujemy bilety 10 euro od sztuki. Przekraczamy bramę i wulkan jest nasz. Teraz pod górę, jak żółw ociężale… dlaczego? Bo spod nóg usypuje się wulkaniczny pył. Niby bardzo stromo nie jest, ale jednak te „piargi” robią swoje. My tu noga za nogą, a tu mija nas straż parku…. samochodem. Teoretycznie zaraz za wejściem jest punkt spotkań z przewodnikami – jest nawet ogłoszenie, że na terenie parku można się poruszać jedynie w ich obecności… hmmm pierwszego przewodnika spotykamy gdzieś pod szczytem, każdy tu chodzi sam to i my nie będziemy się wygłupiać. 







 


Widoki stąd chciałoby się rzec cudne, widać Neapol zatokę neapolitańska – tak tak widać poza momentami, gdy chowają się za chmurami, a im wchodzimy wyżej widoczność zdecydowanie maleje. Po kwadransie spaceru docieramy do pierwszej budki – to tu widać pierwszy raz przewodników. Można zrobić zakupy, pamiątki – będziemy to do góry tachać?






















W końcu stajemy nad brzegiem krateru ładne to, ale jakoś człowiek spodziewał się czegoś więcej, a tu ledwo gdzieś jakiegoś dymka puści, czasem zasyczy, fuknie – ale gdzie ta lawa, ognie, emocje…???











No dobra rozpędziłam się trochę. Tak naprawdę jest to wielka dziura w ziemi, wokół na obrzeżach krateru sporo zastygłej lawy – chyba najciekawiej tu przy zachodzie słońca, gdy jego ostatnie promienie wydobywają z każdej skałki odmiennie barwy mieniące się od czerwieni po wszelakie brąze.

 
http://www.youtube.com/watch?v=QPii_6uEBrk









Jako, że Vezuwio już trochę śpi jego zbocza poniżej ścieżki porosły już trawy, czasem jakieś kwiaty też się trafią, bardzo łatwo tu dotrzeć zarówno samochodem jak i później pieszo, zatem ruch wokół krateru jest spory. 













Gdy spędzamy czas na jego czubku delektując się kanapkami chmury zaczynają coraz bardziej napierać. Czasami możemy się jedynie domyślać, że 5 metrów dalej zaczyna się krater. Podobno pogoda jest tu bardzo kapryśna. Gdy na dole świeci słońce i ludzie zastanawiają się co jeszcze z siebie zdjąć, by się choć ciut ochłodzić, to my właśnie to co nieco na siebie wciągamy – choćby jakiś sweter, by nas nie wywiało stąd.
 







Na górze można także kupić pamiątki czy skosztować tutejszego wina – ziemie wokół wulkanu są bardzo żyzne. Co z tego, że kuszą butelki z pięknym napisem Vezuvio jeśli tutejsze wina są kwaśne – chyba jednak tutaj nie będziemy robić zapasów :D  





Powolutku kulamy się w dół. Dopiero teraz zauważamy, że droga do góry – choć mozolna, nie była taka zła – teraz po prostu zjeżdżamy sobie po piargach – przydają się buty mocno trzymające kostkę. Dochodzimy do parkingu – tam zmiana odzieży, no chyba że ktoś chce mieć wulkaniczny pył w tapicerce samochodu. Dalej już częściowo znaną drogą zjeżdżamy do rozwidlenia – nie nie tej drodze odchodzącej w prawo w kierunku Neapolu to z pewnością już podziękujemy. Odbijamy w lewo na pewien znamy nam już półwysep.
 




Podobnie jak w zeszłym roku zjeżdżamy w kierunku nabrzeża, ale nie docieramy tam. Bokiem mijamy też Pompei i udajemy się do Pagani. Tu zaczyna się droga przecinająca półwysep Sorrento. Na drodze jest zakaz wjazdu dla ciężarówek. Nie dziwota, autobus też miejscami ma problem ze złożeniem się na zakrętach. Wspinamy się a u naszych stóp pozostaje gdzieś w oddali majaczący jeszcze Neapol, jakieś kolejne mniejsze już miejscowości, Wezuwiusz także już jakiś przymglony. A my ciągle do góry. Droga nie jest uczęszczano ponieważ większość objeżdża Półwysep Sorrento (jak my ostatnimrazem). Teraz trochę sobie skracamy drogę – mimo, że na mapie dość mocno się wije.



Przed Tramonti (w miejscowości jest AdS) stajemy na półce skalnej – na obiadek. Przed nami wulkan w pełnej krasie. Posileni na spokojnie zjeżdżamy już do Maiori. Tam nagle nie wiadomo skąd pojawiają się setki, tysiące samochodów, ruch, gwar …. a już było tam miło. 


Teraz w ślimaczym tempie jedziemy grzecznie za sznurkiem ciągnącym się przed nami. Tu chyba najlepiej poruszać się skuterkiem slalomem, i na czerwonym można też śmignąć….


 W wielu miejscach, tam gdzie wolno i nie wolno, wzdłuż drogi ustawione są samochody. Nic nie wskazuje na to by gdzieś można było pójść, ale jak się lepiej przyjrzeć to 50m niżej są plaże, szczelnie wypełnione ręcznikami.  Chyba nie chciałoby mi się korzystać z takiej plaży, wiedząc co później czeka, by wdrapać się do samochodu…. ale co kto lubi ;)



W zatoczkach cumują łodzie ruch tu spory, nad nami wiszą skały, pod nami winnice, tu każde miejsce jest cenne – domy często stawiane są tuż nad wodą i wznoszą się prawie po czubki stronnych zboczy.








Za którymś zakrętem wyłania nam się Salerno. Ostatnio tu zawracaliśmy, teraz jedziemy dalej.




Salerno rozłożone jest na dwóch poziomach. Jadąc górą, mamy na wszystko baczenie. Góra, dół, dłuuugi zjazd, kilka zakrętów i już jesteśmy na niższym poziomie miasta. Na parkingach szpilki już nie wbije, wszyscy siedzą na plażach.






Trochę się włóczymy po mieście, ale ponieważ już pod wieczór równocześnie szukamy miejsca na nocleg. Na końcu Salerno jest AdS, ale wypełniony szczelnie. W dużym mieście na dziko raczej awykonalne, zatem nie pozostaje nic innego jak dalsza jazda.










Za miastem jest sporo campingów, ale we wrześniu nie wyglądają na przyjazne. Część z nich zamknięta jest na głucho, inne puste w głuchym lesie – strach się bać :) Jedziemy dalej. Nie za bardzo jest też gdzie stanąć. Morze oddziela od drogi naprawdę gęsty las, wjazd polnymi drogami, albo na cywilizowany parking za szlabanem. O tej porze są już otwarte, ale miejsca i parkingi za nimi nie nastrajają pozytywnie na noc. Na jednym z takich miejsc spotykamy Rosjan na skuterze – mówią, że stoją kilka kilometrów dalej – przejechaliśmy chyba ze 20km nic takiego nie znaleźliśmy. 






Trafiliśmy za to na cztery francuskie campery stojące na „parkingu” przy drodze. Podjeżdżamy – pytamy czy zostają na noc – z lampką wina w dłoni odpowiadają, że tak. No to i my się do nich na noc przytulimy. Ponieważ zapowiada się piękny zachód słońca spacerujemy jeszcze na plażę…. cicho i głucho…. Wzdłuż drogi biegnie ścieżka rowerowa – dość ruchliwa wieczorem, na szczęście ruch na drodze z każdą chwilą słabnie.