GIRO D'ITALIA - WŁOCHY dzień 11

BOLOGNA - MODENA - WERONA - JEZIORO GARDA - TRENTO - BOLZANO - BREMEN - INNSBRUCK


TRASA 500km - MAPA

Bologna to niekończące się podcienia. Zaparkowaliśmy gdzieś w okolicy uniwersytetu (koło via Zamboni) i praktycznie cała droga do centrum prowadzi właśnie podcieniami. To w końcu tu odbyła się pierwsza na świecie lekcja anatomii, a historia uniwersytetu sięga XI wieku. Bologna ma zupełnie inny charakter niż odwiedzane przez nas ostatnio miasta. Jest to miasto o bardziej surowych kształtach budynków – nie tak kolorowo i fantazyjnie wyciosanych choćby jak wczorajsza Siena czy Florencja. Ale to nie znaczy, że jest gorsza – po prostu inna.







Krzywe wieże znajdują się nie tylko w Pizie – także i tu. W średniowieczu rody miejskie wzniosły ich około 180 – przetrwało 12. Dwie główne jedna o wysokości około 50m odchyla się od pionu o 3m, druga 100m – zaledwie o 1 metr. Niektóre uliczki w mieście nie dość, że wąskie to jeszcze niskie – ciekawe czym można tam wjechać?





Abrazia di Santo Stefano to cztery z siedmiu kościołów, które przetrwały do obecnych czasów. Na placu znajduje się fontanna, w której według legendy ręce umywał Poncjusz Piłat.







Stare miasto skupia się koło Piazza Maggiore i Piazza del Nettuno. Na południe od nich stoi największy kościół – San Petronio, który miał przyćmić Bazylikę św. Piotra w Rzymie, ale kasa poszła na coś innego. 








Fontanna Neptuna co prawda trochę się różni od naszej, ale również niczego sobie :) Jeszcze rzut oka na ratusz i powoli znów wracamy w podcienia – ciągną się i ciągną, po drodze trochę polskich śladów, w końcu docieramy do samochodu. 








Modena to nie tylko Ferrari i Maserati, to również skryte w plątaninie uliczek stare miasto, z kilkoma ciekawymi budynkami i wznoszącym nad nimi białą Duomo, dzwonnicą i Piazza Grande a Palac Ducale to siedziba pierwszej na świecie Akademii Wojskowej.













Popołudnie nie rozpieszcza nas pogodą. Jest parno i duszno, ale Romea i Julię ciężko sobie podarować :) Parkujemy po prawej stronie rzeki – praktycznie przy całej drodze można znaleźć parking kwestia tylko wolnego miejsca. Do centrum udajemy się mostem Ponte Navi. Zaraz za mostem jest kościół Santo Fermo Maggiore, my jednak skręcamy w prawo na deptak. Trochę starych murów, a za nimi nietypowy camper :) 






I dalej deptakiem do domu Julii. Trafić tu z jednej strony łatwo, gdyż cała brama wymalowana jest różnymi napisami, z drugiej – gdyby nie tłumek, który akurat z niej wychodził, pewnie byśmy jej nie zauważyli. Kto by chciał spojrzeć tęsknym okiem z balkonu, po uiszczeniu odpowiedniej opłaty ma taką możliwość :) Jednak większym zainteresowaniem zwłaszcza męskiej części turystów cieszy się pani stojąca w pod balkonem. 






Idąc dalej trafiamy na Piazza delle Erbe, który zawdzięcza swój urok różnorodnym pałacom i wieżom - barokowy Palazzo Maffei obok Torre del Gardello, najwyższej gotyckiej budowli na placu, czy Casa dei Mercanti – pałac o podwójnych łukach. Na Piazza dei Signiori, przy którym stoi masywny Pallazzo della Ragione z gotyckimi zdobieniami na dziedzińcu. 











Koło Loggia del Consiglio tłumy zdecydowanie gęstnieją, natomiast do Duomo docieramy już zupełnie wyludnionymi uliczkami. 






Rzymska Arena oddalona jest trochę od zabytków – to trzecia co do wielkości zachowana budowla tego typu – pełni ona rolę opery na wolnym powietrzu (może pomieścić ok 25 tysięcy osób). Pobliska Piazza Bra to miejsce spotkań mieszkańców Werony. Pora powoli wracać , zatem udajemy się już prosto do auta i obieramy kierunek północny. 





No teraz już wiemy skąd ta duchota – do jeziora Garda dojeżdżamy już w strugach ulewnego deszczu przeplatanego odgłosami piorunów. Każda z dróg – czy to wschodnia czy zachodnia ma swoje wady i zalety. Kiedyś jechaliśmy zachodnim brzegiem – przejazdy przez tunele na pewno urozmaicają przejazd, ale praktycznie cały czas widzi się „jedną górę”, natomiast ta część jest mniej skomercjalizowana i są możliwości choćby postoju dla rozprostowania kości. Tym razem jadąc od wschodu – widoki piękne (mimo nie sprzyjającej pogody), zróżnicowane, co chwila kolejny grzbiet, ale hotel hotel hotelem pogania – czyli albo mamy miasteczka, albo zabudowę turystyczną, albo droga biegnie tak blisko wody, że ciężko coś znaleźć na postój. Jeśli już trafi się parking to ograniczenie do 2m skutecznie kieruje pewnie na pobliskie campingi, których jest tu całe multum. Nieźle trzeba było się natrudzić by znaleźć miejsce na posiłek. Ale coś za coś :) Z nad jeziora Garda mijamy Trento, Bolzano (przebudowali drogę i trzeba mocno uważać by nie zgubić drogi jeśli planujemy za darmo przekraczać przełęcz Bremen), gdzieś koło północy Bremen – pora na nocleg, ale na tej wysokości może być jeszcze chłodno nocy a dalej drogę do Innsbrucka znamy, tak więc na noc lokujemy się za nim na rastplazu w pobliżu Schwaz…. jutro jeszcze, tylko Austria, Niemcy, Czechy i dom :)