TRASA ok 330 km
Rano nad jeziorem snują się mgły, a znad gór
nieśmiało przebija się słońce. Jadąc w stronę Sarajewa po około 10km
odkryliśmy kolejny camping z łatwym dojazdem – warunków na nim jednak
nie znamy.
Im bliżej stolicy tym ruch na drodze coraz większy. Droga wiedzie ciągle pod górę, dlatego czasem trzeba się toczyć za jakimś maruderem – nie da się wyprzedzić. Tuż pod samym Sarajewem jest już ekspresówka zatem wjazd do miasta to inne doznania – tym razem en pasów ruchu – ruch naprawdę spory.
Planowaliśmy wjechać do miasta i zatrzymać się by
trochę pospacerować po starym Sarajewie. Jednak w samym centrum jest to
praktycznie awykonalne – brak parkingów.
Owszem można by przejechać rzekę – ale na
mostkach widzieliśmy ograniczenie do 2,5t – nie wyglądały na zbyt
solidne. Zatem pozostało nam jedynie zwiedzanie z okiem samochodu.
Na wyjeździe z miasta zatrzymaliśmy się na chwilę
koło zajezdni tramwajowo/autobusowej (43.849013,18.360476) i rzuciliśmy
okiem na basen olimpijski. Do centrum około 5-6km trochę daleko na
piechty a tutejszej waluty nie mamy
Wracamy kilka kilometrów drogą, którą przyjechaliśmy i jedziemy na
Travnik – na mapie praktycznie nie ma żadnych możliwości jednak tak
naprawdę droga ciągnie się i ciągnie po wioskach – już mi się tu mniej
podoba niż poniżej Mostaru – gdzie tylko góry, cisza i spokój. Ruch też
duży brrr takiego czegoś to ja już nie lubię. Za to w miejscowości
Gromijak (za Kiseljak skąd pochodzi tutejsze pifko) odkryliśmy po prawej
nad rzeką coś co wyglądało jak camping, na który można wjechać
camperem. Dalej też było kilka – ale raczej na namioty.
W wielu miejscowościach – nawet małych wioskach stykają się dwie religie. Z jednej strony meczet z drugiej kościół.
Po dotarciu do głównej drogi z Zenice na Travnik wydawać by się mogło,
że teraz to już pójdzie jak z płatka - niestety drogowcy postanowili
zrobić remont – sznur samochodów a ani sobie ciepły asfalt leją wprost
pod koła… ciekawy pomysł :/
Dotarliśmy do Travnika – jadąc od wschodu jest
mało oznakowany zjazd na parking – właściwie boczna droga biegnąca
wzdłuż głównej – dopiero jak zobaczyliśmy zaparkowane tam samochody
stwierdziliśmy, że chyba trzeba tam było zjechać. No nic dojeżdżamy do
centrum miejscowości tam udaje nam się skręcić w pierwszą w prawo –
wąsko, ostro, stromo, raczej nie na duży camper, ale dzięki temu
podjeżdżamy tuż pod wejście na mury do Travnika. Z dołu zrobiły na nas
zdecydowanie lepsze wrażenie. Do środka nie udało nam się wejść ze
względu na brak tutejszej waluty (2 ban), a euro jakoś nie wywołało
pozytywnej reakcji u kasjera.
Pooglądaliśmy sobie zatem miasto z góry i dalej w drogę na Jajce. Droga
już dobra – jedynie góra, dół i sporo zakrętów a tu co chwila wyskakuje
jakaś ciężarówka z drzewem, nie ma wyjścia – trzeba zrobić przerwę na
obiad, bo jazda za nimi z prędkością 20 max 30km/h do przyjemnych nie
należy.
Jajce to miejscowość malowniczo położona na
wzgórzu. Zaraz po przejechaniu mostu po prawej stronie jest parking
(kierują na wodospady), my jednak chcemy podjechać bliżej centrum.
Przejeżdżamy tunel – dalej wjazd do 3,5t. Znajdujemy parking – akurat
pod posterunkiem policji. Pan policjant stoi na chodniku, to pytamy czy
można, czy płatny? Tak tak oczywiście, dziś sobota możecie stać za
darmo. No to ok. Uzbrojeni w aparat wyruszamy na podbój miasta. Uszliśmy
ledwie kilka metrów gdy zobaczyliśmy zdyszanego parkingowego. Nie, nie w
sobotę płatny – tylko niedziela jest za darmo. No cóż, żeby policja nie
wiedziała jak działa parking przed jej budynkiem – no comment.
Przestawiamy się na osiedle 100 metrów dalej i idziemy na miasto. Po
drodze mijamy wieże kościelną – kościół również tu był, ale do czasu
ostatniej wojny, kiedy to został zbombardowany
Mimo, że koniec września słońce przygrzewa
konkretnie. Trochę spacerujemy po starówce, potem udajemy się na parking
przy wodospadach na rzece Pliva – najwyższy ma 30m. Jadąc do końca
drogą podjeżdża się prawie pod samą starówkę tyle, że potem naprawdę do
góry Jadąc za Jajce jest kierunkowskaz na camping – około 6km za miastem nad jeziorem. Kiedyś jeszcze tu wpadniemy.
Droga na północ na Banja Lukę prowadzi trochę wąwozami, trochę szczytami
– ale zawsze kręto. Na drodze mieliśmy też przyjemność spotkania z
tutejszą policją – chcieliśmy porozmawiać, ale nie byli skorzy do rozmów
. Zjeżdżaliśmy z góry i widzieliśmy, że stoją na dole i zaczynają
machać – za nami nie było innego samochodu, więc pewnie to o nas im
chodzi. Podjeżdżamy bliżej, już prawie się zatrzymujemy, gdy nagle
policjant każe nam jechać dalej – pewnie stwierdził, że i tak z nami się
nie dogada
Jadąc już sobie grzecznie trafiamy do Banja Luki –
albo słabo szukaliśmy, albo niewiele tu jest. Znaleźliśmy jedynie Sobór
Chrystusa Zbawiciela.
Do Chorwacji rzut beretem – gps jest w stanie
ustalić jedynie kierunek jazdy, tak więc na wyczucie – na północ wpadamy
na bramki na autostradzie…. ciekawe jak zapłacimy. Na szczęście nasze
obawy były zbędne – bramki są, ale póki co przejazd tą drogą jest
darmowy. Przed nami około 35km pięknej nowej gładziutkiej autostrady –
prawie do granicy. Aż się zastanawiamy czy już oddana do ruchu, bo przez
około 10km jechaliśmy sami – aut w zasięgu wzroku brak.
Do granicy brakuje jeszcze kilka kilometrów, na końcu trzeba skręcić w
prawo i jechać do Gradiski, a dalej za znakami na granicę. Myśmy
podarowali sobie znaki skracając sobie drogę. W miasteczku trzeba mocno
uważać ponieważ na granicę trzeba wjechać pod most, a droga nie zachęca
niemniej jednak wjeżdża się z niej prawie pod samą budkę graniczną –
minęliśmy dzięki temu przypadkiem niewielką kolejkę samochodów na
przejściu. Jeszcze tylko kilka pytań, po co, gdzie, dlaczego i po raz
pierwszy wbijają nam do paszportu wjazd do Chorwacji – jeszcze tylko
mostem panie, mostem i znów jesteśmy w Chorwacji