ANZIO - SABAUDIA - POZZUOLI - NEAPOL - POMPEI - SORRENTO - SALERMO - ANZIO
TRASA 600km - MAPA
Tego dnia w sumie nic nie planowaliśmy. Rzut oka na mapę – hmmm do Neapolu jest niecałe 200km no to co sprawdzimy jak wygląda? I tak oto wyjechaliśmy poza ramy wcześniej planowanego wyjazdu, który miał się skończyć w okolicach Rzymu. Jadąc tradycyjnie wybrzeżem mijamy senne o tej porze miasteczka. Gdzieś tam za płotami majaczy nam morze. Gdy już spodziewaliśmy się, możliwości rzucenia na niego okiem z bliska okazało się, że przez około 15km ciągną się tereny wojskowe i tyle sobie zobaczyliśmy.
Dalej jest Parco Nacionale del Circeo, ale…. Kolejna przeszkoda – wjazd na drogę jedynie dla samochodów poniżej 2,5t. No i znów trzeba było odbić od wybrzeża, a już tak pięknie się zapowiadało.
W końcu dostrzegamy drogę prowadzącą do morza bez ograniczeń. Dojeżdżamy, a tam okazuje się, że droga prowadzi wydmą – miejscami jest sporo piachu na jezdni. Cała droga od strony lądu to jeden wielki parking od 7 do 20, czasami zdarzają się również zatoczki. Ale miejsce jest jak najbardziej dzikie. Przez kilka kilometrów nie ma domów jedynie droga szczytem wydmy. Od czasu do czasu spotykamy uśpione jeszcze campery lub wędkarzy. Po lewej Lago di Sabaudia – po prawej morze. Na końcu cypla nad lasami góruje skała.
Dalej jest Parco Nacionale del Circeo, ale…. Kolejna przeszkoda – wjazd na drogę jedynie dla samochodów poniżej 2,5t. No i znów trzeba było odbić od wybrzeża, a już tak pięknie się zapowiadało.
W końcu dostrzegamy drogę prowadzącą do morza bez ograniczeń. Dojeżdżamy, a tam okazuje się, że droga prowadzi wydmą – miejscami jest sporo piachu na jezdni. Cała droga od strony lądu to jeden wielki parking od 7 do 20, czasami zdarzają się również zatoczki. Ale miejsce jest jak najbardziej dzikie. Przez kilka kilometrów nie ma domów jedynie droga szczytem wydmy. Od czasu do czasu spotykamy uśpione jeszcze campery lub wędkarzy. Po lewej Lago di Sabaudia – po prawej morze. Na końcu cypla nad lasami góruje skała.
Skręcamy w lewo i przez las docieramy do miejscowości turystycznej Terracina, gdzie przy nabrzeżu w porcie obijają się łódki i żaglówki. I znów trzeba odbić od morza mimo, że drogą tuż tuż na mapie. Im bliżej Neapolu tym coraz więcej ciemnoskórych mieszkańców. Przejeżdżając przez niektóre miejscowości można nie spotkać na ulicy Włochów. Hotele też kryją się szczelnie za murami – cóż inna kultura, inny sposób życia.
Niewielka Bacoli pozwala spojrzeć na zatokę koło Pozzuoli. Łatwo się tu poplątać w gmatwaninie uliczek, gdyż gdyby kierować się wodą, która ma być po prawej stronie to szybko zaczniemy kręcić się w kółko, ponieważ jest tu kilka jeziorek :). Pozzuoli to ciekawe miasteczko, jednak w samym centrum obowiązuje ZLT czyli strefa ograniczonego ruchu – jak w wielu mniejszych i większych włoskich miastach. Trzeba zatem z niego wyjechać tą samą drogą, którą się wjechało, chyba, że ktoś chce ryzykować :) choć może być problem patrząc na wąskość uliczek. Powyżej miasteczka – jadąc na wschód natrafiamy na Solfatarę czyli wulkan wyrzucający kłęby dymu. Zbytnio szukać go nie trzeba, gdyż już z daleka unosi się w powietrzu zapach siarki. Pod samym wulkanem jest też camping – co kto lubi :) podobno i do tego zapachu można się przyzwyczaić. Przyjemność pozostawienia na nim samochodu i podejścia do niewielkiego wulkanu bez noclegu to 7 euro od osoby. Jeśli ktoś chce można kawałek przejść się/lub wjechać drogą biegnącą z lewej strony campingu i również zobaczymy opary siarkowe – nas trochę ten zapach odstraszył.
Niewielka Bacoli pozwala spojrzeć na zatokę koło Pozzuoli. Łatwo się tu poplątać w gmatwaninie uliczek, gdyż gdyby kierować się wodą, która ma być po prawej stronie to szybko zaczniemy kręcić się w kółko, ponieważ jest tu kilka jeziorek :). Pozzuoli to ciekawe miasteczko, jednak w samym centrum obowiązuje ZLT czyli strefa ograniczonego ruchu – jak w wielu mniejszych i większych włoskich miastach. Trzeba zatem z niego wyjechać tą samą drogą, którą się wjechało, chyba, że ktoś chce ryzykować :) choć może być problem patrząc na wąskość uliczek. Powyżej miasteczka – jadąc na wschód natrafiamy na Solfatarę czyli wulkan wyrzucający kłęby dymu. Zbytnio szukać go nie trzeba, gdyż już z daleka unosi się w powietrzu zapach siarki. Pod samym wulkanem jest też camping – co kto lubi :) podobno i do tego zapachu można się przyzwyczaić. Przyjemność pozostawienia na nim samochodu i podejścia do niewielkiego wulkanu bez noclegu to 7 euro od osoby. Jeśli ktoś chce można kawałek przejść się/lub wjechać drogą biegnącą z lewej strony campingu i również zobaczymy opary siarkowe – nas trochę ten zapach odstraszył.
No to teraz nie stoi już nic na przeszkodzie, żeby wjechać do Neapolu. Nawigacja nastawiona - jedziemy. Hola hola nie tak szybko. Ledwo co minęliśmy rogatki miasta a tu stoi policja i zakaz wjazdu każą skręcać. No to skręcamy – tylko dlaczego tu tak wąsko i w dodatku cały czas pod górę. Drogi są z reguły jednokierunkowe więc nawet zawrócić byłoby trudno. Po prawej zaparkowane samochody, po lewej zaparkowane samochody – osiołek jakoś się pomiędzy nimi przeciska – aż tu nagle skuter wyskoczy, jeden, drugi trzeci co to cała plaga?? Już się odzwyczailiśmy od tego, że jeżdżąc po Włoszech trzeba na nich uważać :) No ale w końcu udaje nam się wjechać na wzgórze, potem w dół, potem znów do góry. O zaparkowaniu można zapomnieć. Czasem jedynie jak nic nie jedzie zbyt blisko za nami udaje się zrobić trochę zdjęć. W końcu widać, że zjeżdżamy do centrum aż tu nagle wyrastają przed nami te nieszczęsne strefy ZTL no i znów trzeba piąć się pod górę. A tak pięknie było nastawione wzdłuż wybrzeża w GPS. No tak 1 maja – demonstracje.
Po objechaniu górą całego Neapolu próbujemy jakoś przebić się do morza. A wcale to nie takie proste, gdyż nie dość, że ulica jest dwukierunkowa i teoretycznie po 1 pasie w każdą stronę to przy chodnikach stoją zaparkowane samochody, więc już mamy cztery na drodze to dodatkowo każdy wyprzedza gdzie się da i jak się da – wniosek z tego taki, że pięć/sześć aut plus jakieś skuterki zmieszczą się spokojnie na dwóch pasach ruchu. Jakby tego było mało to jeszcze tu i ówdzie na drodze porozkładali się uliczni sprzedawcy. Tutaj przypominamy sobie na czym polega jazda w stylu południowców. Jedziemy byle do przodu mając oczy naokoło głowy. Jak chcemy się włączyć do ruchu lub wyprzedzić na czwartego to po klaksonie i dawaj do przodu. Totalny hardcore to okolice targu, gdzie oczywiście znaleźliśmy się „przypadkowo”. Tam to już mijanie się na lusterka – czasem schowane. Ale w końcu miało być wesoło. Uff po ponad godzinnym krążeniu udaje się w końcu dobić do wybrzeża. Tam szeroka piękna droga – wszyscy grzecznie jadą – a mogło być tak spokojnie. No tak mogło, ale wtedy nie byłoby tak ciekawie. Przejazd wzgórzami polecam jedynie odważnym kierowcom, dla pozostałych – spokojnie dołem wzdłuż wybrzeża no chyba, że traficie tak jak my na pozamykane ulice wtedy nie ma wyjścia.
Teraz już grzecznie stojąc w korku przeciskamy się na wschód bo być tak blisko i nie zobaczyć Sorrento. Jak nam się znów po jakiejś godzince korka udaje w końcu opuścić Neapol na drogowskazie zauważamy Pompei – hmmm no to co – choć wstąpimy na chwilę i zobaczymy co ten Wezuwiusz kiedyś narozrabiał.
Dalsza droga to już tylko piękniej mogło być trochę wzgórz, trochę dzikości czyli tak jak lubimy najbardziej. I nie przeszkadzało nam wcale, że pogoda się załamuje, ze od czasu do czasu popada. Ważne, że nie było już korków, że cisza, że spokój, że piękna przyroda. Zatrzymaliśmy się na parkingu niedaleko Sorrento skąd można było podziwiać i miasto i okoliczne wzgórza.
Za Sorrento było jeszcze bardziej cicho i spokojnie – przecinaliśmy półwysep jakimiś bocznymi, ale wcale nie złymi drogami. W tle majaczyło skryte pod burzową chmura Capri – było cudownie, cicho i spokojnie. Do czasu.
Do czasu aż przecięliśmy półwysep i znaleźliśmy się po drugiej stronie. Tam też było pięknie, ba nawet bardzo pięknie, ale nie było już tak cicho i spokojnie. Przed nami jechał autobus, który skutecznie klinował się na każdym możliwym zakręcie z samochodami nadjeżdżającymi z naprzeciwka, dlatego ruch był woooolny.
Dawało to oczywiści możliwość rzucenia okiem na malowniczą okolicę, niemniej jednak gdzieś w okolicy Positano – cudnego miasteczka – mieliśmy już serdecznie dosyć tego autobusu. Na szczęście przystanął gdzieś, żeby wysadzić turystów i w końcu mogliśmy się rozkoszować swobodną jazdą po niekończącej się ilości zakrętów do czasu…. gdy pojawiły się światła i ruch wahadłowy.
Wybrzeże należy do najpiękniejszych we Włoszech – tak wspomniał nam przewodnik – i rzeczywiście ma coś w sobie. Góry, urwiska, skały, czasem jakiś tunel a wszystko to okraszone wodą i szumem rozbryzgujących się na skałach fal. Jedynym mankamentem tego miejsca jest sznur niekończących się samochodów. W końcu ulga nic nie jedzie z naprzeciwka. Po kilku minutach wiemy dlaczego. Z naprzeciwka jedzie polski autobus, który mija się na lusterka z każdym samochodem.
Do Salermo docieramy dzięki temu już prawie o zmroku. Miasto wygląda sympatycznie, ale spacerowicze nas wyprzedzają a korek zdaje się nie mieć końca. Zapada więc decyzja odwrotu. Trzeba by znaleźć jakieś miejsce na nocleg. Szczegółowa mapa Włoch skończyła się nam gdzieś w okolicy Rzymu – bo przecież dalej nie planowaliśmy jechać. Szukanie po zmroku miejsca noclegowego przy sporym mieście jakoś nie nastrajało pozytywnie, a na jutro zaplanowaliśmy zwiedzanie okolic Rzymu, dlatego też wbiliśmy się w końcu na ekspresówkę no i kierunek północ. Droga może i ekspresowa, ale o jej jakości szczególnie prawego pasa nie wspomnę – czuliśmy się jak na trzepakach u mechanika, albo jak en lat temu na ukraińskiej prowincji. Od czasu do czasu mijamy stacje benzynowe, ale w większości są samoobsługowe, a parkujących tam samochodów brak – to chyba nie jest dobre miejsce na nocleg. Jedziemy zatem dalej – dobrze, że droga prosta i szeroka tylko te dziury…. Obwodnica Neapolu – to chyba jeszcze gorsze miejsce na nocleg – nawet w dzień nie wyglądało tu bezpiecznie. No nic jedziemy. I tak oto gdzieś po północy dotarliśmy znów na nasz placyk, skąd wczoraj podziwialiśmy morze i gwieździste niebo. To był baaaardzo długi, ale i bardzo ciekawy dzień. Mocno zmęczeni udaliśmy się w końcu na zasłużony odpoczynek – budzika nie nastawiamy