SZUKAJĄC SŁONKA - SŁOWENIA - DZIEŃ 4
TRIEST - MATAVUM (JASKINIE SKOCJANSKIE) - MUGGIA - KOPER - ISOLA - PIRAN - PORTOROZ - SECOVLE - MUGGIA
No nareszcie – pogoda dość znośna, ale do słonka
jeszcze trochę nam brakuje. Postanowiliśmy zatem, że dziś znikniemy pod
powierzchnią ziemi
Wracamy zatem do Słowenii i kierujemy się do niewielkiej wioski
Matavum gdzie znajduje się Jaskinia Szkocjańska. Jest środek tygodnia,
leje deszcz – chętnych do wejścia nie widać – o nasza naiwności. Jemy
sobie spokojnie śniadanko – mamy jeszcze godzinę do wejścia, korzystamy z
wifi – zdążymy bilet kupić spokojnie. Ups – ani się człowiek nie
obejrzał jak podjechały trzy autobusy i ustawiły się w kolejce do kas –
zdążymy kupić bilety? Wejścia poza wakacjami i czerwcem są trzy razy
dziennie 10, 13 i…. ehh pamięć już nie ta http://www.park-skocjansk...ist_tours.shtml
. Mamy bilety ludzi tłum – czy my się tam wszyscy mamy zmieścić??. No
nic czekamy grzecznie w okolicy kas na przewodnika. Przychodzi kilka
osób i zabierają nas ze sobą – trzeba dojść około 600m co przy siąpiącym
cały czas deszczu do przyjemności nie należy. W końcu schodzimy pod
jaskinie, w dół i w dół. Stajemy przed betonowymi drzwiami i czekamy.
Przewodnicy dzielą grupę na słoweński, niemiecki, włoski i angielski.
Pouczają co wolno a co nie – zakazują przede wszystkim robienia zdjęć –
powód dość śmieszny – z tego co zrozumieliśmy to robienie zdjęć powoduje
wzrost wilgotności w jaskini – hmmm, a te tysiące ludzi, które
codziennie się przez nią przewijają to niby nie??? A ta rzeka, która
przez nią płynie to co?? No ale nic – każde tłumaczenie jest dobre by
zarobić na płytach CD ze zdjęciami i filmami…. https://www.google.pl/sea...iw=1366&bih=626
Nasza grupa angielskojęzyczna wchodzi jako ostatnia – nie jest mała – na oko ponad 50 osób, ale spokojnie da się wysłuchać przewodnika, który opisuje te wszystkie stalaktyty, stalagmity, stalagnaty i wszelkie inne stale . Jaskinia w środku dość ciekawa, ale chwilami zastanawiam się czy warto było wydawać te 15 euro od łebka. W końcu podobne rzeczy można zobaczyć i na Słowacji i na Węgrzech (Domica, Gombasecka, Aggatek). Ale jednej rzeczy tam nie ma, nie ma tam tego co stanowi o niezwykłości tego miejsca.
Nasza grupa angielskojęzyczna wchodzi jako ostatnia – nie jest mała – na oko ponad 50 osób, ale spokojnie da się wysłuchać przewodnika, który opisuje te wszystkie stalaktyty, stalagmity, stalagnaty i wszelkie inne stale . Jaskinia w środku dość ciekawa, ale chwilami zastanawiam się czy warto było wydawać te 15 euro od łebka. W końcu podobne rzeczy można zobaczyć i na Słowacji i na Węgrzech (Domica, Gombasecka, Aggatek). Ale jednej rzeczy tam nie ma, nie ma tam tego co stanowi o niezwykłości tego miejsca.
Otóż w jaskini znajduje się kanion podziemnej Reki. Ma zaledwie 100 metrów głębokości
. Podchodząc w pobliże już słychać przelewające się hektolitry wody,
dlatego przewodnik wyjaśnia co i jak i mówi, że spotkamy się na końcu.
Przechodzimy zatem do kolejnej jamy – szum jest coraz wyraźniejszy, a my
schodzimy po stopniach ( UWAGA ŚLISKO!!! A schodzi się kilkadziesiąt
metrów w dół zakosami) i stajemy nad brzegiem oświetlonego kanionu –
wrażenia co najmniej niesamowite, no teraz już wiem dlaczego tu jestem.
Przed nami w dole kotłująca się rzeka, z nad której unosi się bryza,
wszystko to spowite ciemnościami i jedynie oświetlone lampami – na nas
zrobiło wrażenie. Gdzieś w połowie drogi przekracza się rzekę metalowym
mostem zawieszonym prawie na 50m. Przewodnik trochę pogania, ale przede
wszystkim ślisko miejscami, a po wtóre każdy chce się nasycić tym
widokiem…..
W końcu cały czas schodząc w dół (coś wspominali o schodach, ale nikt nie mówił, że aż tyle trzeba będzie się wznieść by dostać się na poziom drogi), docieramy do światła – mówili nie iść w stronę światła ale tu akurat znajduje się pierwotne wejście do jaskini – obecnie wyjście. Jeśli byśmy dopłacili jeszcze 5 euro to w pakiecie można wejść do nowo otwartej 270m trasy (sama kosztuje 10 euro) czy warto nie wiem – nam te ponad 2km po jaskini już wystarczyły Jaskinię tworzy system korytarzy i komór o długości prawe 6km (zwiedza się trochę powyżej 2 km – cała trasa z dojściem ok 3h). Wychodzimy z niej zatem przed nami rzeka, trawers zboczem (w międzyczasie zamyka się za nami furtka) i stajemy przed schodami – brrrr góry nie widać – ale się daliśmy nabrać – fajnie w dół w dół, to teraz trzeba odrobić. Po przejściu kilkudziesięciu schodków stajemy przed drzwiami ........
W końcu cały czas schodząc w dół (coś wspominali o schodach, ale nikt nie mówił, że aż tyle trzeba będzie się wznieść by dostać się na poziom drogi), docieramy do światła – mówili nie iść w stronę światła ale tu akurat znajduje się pierwotne wejście do jaskini – obecnie wyjście. Jeśli byśmy dopłacili jeszcze 5 euro to w pakiecie można wejść do nowo otwartej 270m trasy (sama kosztuje 10 euro) czy warto nie wiem – nam te ponad 2km po jaskini już wystarczyły Jaskinię tworzy system korytarzy i komór o długości prawe 6km (zwiedza się trochę powyżej 2 km – cała trasa z dojściem ok 3h). Wychodzimy z niej zatem przed nami rzeka, trawers zboczem (w międzyczasie zamyka się za nami furtka) i stajemy przed schodami – brrrr góry nie widać – ale się daliśmy nabrać – fajnie w dół w dół, to teraz trzeba odrobić. Po przejściu kilkudziesięciu schodków stajemy przed drzwiami ........
..... windy , która wywozi nas ponad 80m do góry jadąc po zboczu. Uffff jednak nie zapomnieli o zmęczonych turystach. Powrót na parking zajmuje zdecydowanie mniej czasu – jakiem 200m. Można się również przespacerować 300m na punkt widokowy (w przeciwnym kierunku) i tak jesteśmy już mokrzy – idziemy. Temperatura w jaskini dość wysoka – 13 stopni, parking spory (darmowy) – niestety z zakazem noclegu – przy wjeździe reklamuje się 3km dalej camping
Jemy obiad – dobry pomysł, bo w tzw. międzyczasie
przestało padać. Plan na dziś słoweńskie morze. Wiemy, że za wiele to
go tam nie ma, o plażach też niezbyt słyszeliśmy – ale sprawdzimy to na
własnej skórze. Wracamy zatem prawie tą samą drogą do Triestu – nie
pada!!!
ustawiamy granicę ze Słowenią najbliżej morza i jedziemy. Muggia wita
nas wąskimi uliczkami – ale spokojnie jezdnia jest jednokierunkowa –
zmieścimy się. Mijamy port, trochę domków, jest coś a’la plaża (parking
płatny od 1 czerwca 8-20) Mamy widok na Triest. Dalej jest kompleks ze
sporym parkingiem (już wiemy jak go wykorzystamy gdyby co). Objeżdżamy
całe wybrzeże w poszukiwaniu czegoś do stanięcia – kiepsko. Na granicy
jest camping, gdy ktoś był zainteresowany.
Pierwsze miasto to Koper – jest tu ekspresówka, którą nawigacja chce omijać baaardzo szerokim łukiem. Na szczęście pomyśleli i zrobili nową drogę (albo nawi ma stara mapę ) Biegnie ona od ronda i kieruje na port, a stamtąd są już oznaczenia na centrum (pomiędzy morzem a „jeziorem”). Stajemy na parkingu w centrum – jedyny jaki znaleźliśmy i idziemy się powłóczyć. Stare miasto wita nas zapachami mmmmm białe kwiatki z zapachy niosą się daleko daleko.
Miasto wielkie nie jest, więc obejście nie
zajmuje wiele czasu – jakże inne od tych zadbanych chorwackich. Pięknie
odnowione, niektóre budynki graniczą z takimi koło, których trochę
strach przejść. Wracamy do parkingu, jeszcze trochę czasu spędzamy w
porcie jachtowym i w dalszą drogę.
Dalej wybrzeżem wjeżdżamy do Isola zaraz na
wjeździe są parkingi – pierwszy zatłoczony koło portu i drugi na którym
stoi kilka aut i parę camperów. Pierwszy bezpłatny drugi – przyjemność
noclegu 15 euro a miejsca dla camperów są wytyczone zaraz przy krawędzi,
głównej drogi wjazdowej do miasta – to chyba żart?. Do miasta daleko i
niedaleko – ale jakoś nie zrobiło na nas wrażenia – dwie smętne uliczki z
knajpami znaleźliśmy i tyle – chyba, że kiepsko szukaliśmy. Nic tu po
nas. Mam nadzieję, że Piran jest ciekawszy...
Podjeżdżamy i – zakaz wjazdu camperów – no teraz już przegięli
– kierują na parking w odległym o 4-5km Portoroż. O nie, tyle dylać na
piechty nie będziemy, albo coś znajdziemy, albo sobie podarujemy. Na
szczęście po drodze mijamy kierunkowskaz do hotelu z darmowym parkingiem
– co prawda pisze na nim, że stawać na własną odpowiedzialność i na
szczęście szlaban jest otwarty. Zostawiamy auto i schodzimy trochę na
nabrzeże – tam stoi też grzecznie ukryty inny camperek, ale w sezonie
obawiam się, że może być ciężko. Podchodzimy do kompleksu hotelowego –
jest potężny, ma własny port jachtowy – sklepiki i knajpki przy deptaku
też są oficjalnie na jego terenie. Z hotelu jeździ kolejka do miasta -
kilka euro chcieli łobuzy. Po kilkudziesięciu schodach wspinamy się do
kościoła (na terenie hotelu). Mamy widok na chorwacką stronę, skąd
dobiega głośne umcy umcy. Nie zrażeni idziemy trochę dalej nabrzeżem, a
tam jak okiem sięgnąć parkingi – dlaczego zatem zakaz dla camperów –
może jakiś inny powód niż brak miejsca….. W pewnym momencie dostrzegamy
jadący autobus – jesteśmy akurat koło przystanku a na nim napis „bus
centrum gratis” to jedziem…… chyba z 1,5km nas jeszcze podwiózł zanim
pojawiły się jachciki i to centrum…. No czegoś takiego to się raczej nie
spodziewaliśmy, po poprzednich „szumnie” opisywanych w przewodniku
miejscowościach.
Przed nami istnie bajkowe miasto – potężny wielki plac z niezliczoną ilością uliczek wokół – wszystko to wygląda no właśnie, już prawie zrezygnowaliśmy, że uda nam się zobaczyć coś ciekawego. Zdjęcia cykają się na okrągło. Wybieramy pierwszą lepszą uliczkę w prawym górnym rogu placu i na wyczucie wspinamy się w kierunku kościoła. Docieramy do muru skąd rozciąga się panorama. W prawo wspina się stromo kamienista uliczka, która jak się po kilkuset metrach okazuje prowadzi do cytadeli (wstęp 1 euro – trzeba mieć drobne bo jest automat wejściowy) Stamtąd już panorama na miasto – ładne to to.
Wracamy w stronę kościoła i kierujemy się do kolejnego – tam znowu trochę nam schodzi – oj dawno już nie robiliśmy zdjęć – trzeba nadrobić zaległości schodkami schodzimy na sam koniec cypla, skąd powoli nabrzeżem znów do centrum na autobus (kursują wahadłowo co 15 minut). Jeszcze chwila rozmowy kierowcy z napotkanym przypadkiem znajomym i za chwilę znów wysiadamy na końcu parkingu, trochę spaceru i już jesteśmy przy camperku.
Na szczęście szlaban jest dalej podniesiony wyjeżdżamy na główną drogę i sprawdzimy jak wygląda to miasto dyskotek, oddalone zaledwie o kilka km od Piranu. Hotel hotelem pogania zupełnie inaczej niż jeszcze parę minut temu – nawet jest plaża –to nic, że trawiasto/betonowa. Wzdłuż drogi jest zakaz całodobowy postoju dla camperów – parking dla nich na samym końcu miejscowości. Ogólnie gwarnie i tłoczno mimo, że do sezonu daleko. Spadamy stąd.
Sprawdzamy jeszcze jak wygląda pobliska Secovlje – tereny zalewowe, skąd odzyskukiwano niegdyś sól. Obecnie to rezerwat z opuszczonymi basenami, groblami, oraz pozostałościami domów robotników. Podjeżdżamy chyba trochę zbyt późno, gdyż ostatni autobus (za 5 euro do 19) właśnie wraca z turystami (jest szlaban więc nie da się nawet wjechać), ale i tak udaje nam się coś niecoś zobaczyć z głównej drogi, która wznosi się kilkanaście metrów powyżej – jak okiem sięgnąć wszędzie „kwadraciki” wody poprzecinane miedzą – stajemy chwilę na parkingu, a potem zawracamy.
Powoli nadchodzi późny wieczór więc wiele się nie zastanawiając ustawiam Triest tą samą drogą….. no prawie – żeby już nie wjeżdżać de centrum Isoli to za Piranem lecimy zwykłą drogą, która ni z gruszki ni z pietruszki w szczerym polu rozszerza się na 2 pasy i pojawia się znaczek ekspresówki. No tego to się nie spodziewaliśmy – zawrócić nie ma szans –wyjścia nie ma – po góra 500m metrach, droga znowu jest zwykła – no comment…. Na szczęście nikt nie stał na końcu drogi – jak można się było tego spodziewać. Dalej wracamy już po śladach. Podjeżdżamy na górkę (dołem jest ekspresówka) oj strasznie śliski ten asfalt – nie na darmo postawili znaki. Rondo i klops – zakaz wjazdu (koło szpitala) to jak my mamy dalej jechać hmmm czytamy lepiej… aaaa zakaz obowiązuje w jakiś godzinach – na szczęście nie teraz Zostaje nam jedynie przeskoczyć bokiem Koper, zmienić państwo i znaleźć nocleg…. Wspominałam, że w Muggi zainteresował nas spory parking – zadrzewiony – kilka camperów już na nim stoi – to nic, że na stałe – z daleka nie widać – wtulamy się pomiędzy i do snu kołysze nas morze….
Przed nami istnie bajkowe miasto – potężny wielki plac z niezliczoną ilością uliczek wokół – wszystko to wygląda no właśnie, już prawie zrezygnowaliśmy, że uda nam się zobaczyć coś ciekawego. Zdjęcia cykają się na okrągło. Wybieramy pierwszą lepszą uliczkę w prawym górnym rogu placu i na wyczucie wspinamy się w kierunku kościoła. Docieramy do muru skąd rozciąga się panorama. W prawo wspina się stromo kamienista uliczka, która jak się po kilkuset metrach okazuje prowadzi do cytadeli (wstęp 1 euro – trzeba mieć drobne bo jest automat wejściowy) Stamtąd już panorama na miasto – ładne to to.
Wracamy w stronę kościoła i kierujemy się do kolejnego – tam znowu trochę nam schodzi – oj dawno już nie robiliśmy zdjęć – trzeba nadrobić zaległości schodkami schodzimy na sam koniec cypla, skąd powoli nabrzeżem znów do centrum na autobus (kursują wahadłowo co 15 minut). Jeszcze chwila rozmowy kierowcy z napotkanym przypadkiem znajomym i za chwilę znów wysiadamy na końcu parkingu, trochę spaceru i już jesteśmy przy camperku.
Na szczęście szlaban jest dalej podniesiony wyjeżdżamy na główną drogę i sprawdzimy jak wygląda to miasto dyskotek, oddalone zaledwie o kilka km od Piranu. Hotel hotelem pogania zupełnie inaczej niż jeszcze parę minut temu – nawet jest plaża –to nic, że trawiasto/betonowa. Wzdłuż drogi jest zakaz całodobowy postoju dla camperów – parking dla nich na samym końcu miejscowości. Ogólnie gwarnie i tłoczno mimo, że do sezonu daleko. Spadamy stąd.
Sprawdzamy jeszcze jak wygląda pobliska Secovlje – tereny zalewowe, skąd odzyskukiwano niegdyś sól. Obecnie to rezerwat z opuszczonymi basenami, groblami, oraz pozostałościami domów robotników. Podjeżdżamy chyba trochę zbyt późno, gdyż ostatni autobus (za 5 euro do 19) właśnie wraca z turystami (jest szlaban więc nie da się nawet wjechać), ale i tak udaje nam się coś niecoś zobaczyć z głównej drogi, która wznosi się kilkanaście metrów powyżej – jak okiem sięgnąć wszędzie „kwadraciki” wody poprzecinane miedzą – stajemy chwilę na parkingu, a potem zawracamy.
Powoli nadchodzi późny wieczór więc wiele się nie zastanawiając ustawiam Triest tą samą drogą….. no prawie – żeby już nie wjeżdżać de centrum Isoli to za Piranem lecimy zwykłą drogą, która ni z gruszki ni z pietruszki w szczerym polu rozszerza się na 2 pasy i pojawia się znaczek ekspresówki. No tego to się nie spodziewaliśmy – zawrócić nie ma szans –wyjścia nie ma – po góra 500m metrach, droga znowu jest zwykła – no comment…. Na szczęście nikt nie stał na końcu drogi – jak można się było tego spodziewać. Dalej wracamy już po śladach. Podjeżdżamy na górkę (dołem jest ekspresówka) oj strasznie śliski ten asfalt – nie na darmo postawili znaki. Rondo i klops – zakaz wjazdu (koło szpitala) to jak my mamy dalej jechać hmmm czytamy lepiej… aaaa zakaz obowiązuje w jakiś godzinach – na szczęście nie teraz Zostaje nam jedynie przeskoczyć bokiem Koper, zmienić państwo i znaleźć nocleg…. Wspominałam, że w Muggi zainteresował nas spory parking – zadrzewiony – kilka camperów już na nim stoi – to nic, że na stałe – z daleka nie widać – wtulamy się pomiędzy i do snu kołysze nas morze….