GIRO D'ITALIA - WŁOCHY dzień 32


LORICA – MOCCONE – COSENZA – TREBISSACE -TARANTO - TORRE CALLINEMO
 

 TRASA 315 km  - MAPA

Na szczęście przez noc przestało padać, a rankiem pogoda, choć rześka, zrobiła się bardzo przyjazna. Zaraz  za Lorica (1-2km) jest zaznaczona malownicza trasa biegnąca do Moccone. Założyliśmy, że jak widokowa to w sam raz dla nas. Ponieważ było dość wcześnie brak ruchu samochodów wcale nas nie zdziwił, wręcz był dla nas udogodnieniem ponieważ droga z każdą chwilą stawała się węższa i węższa. Z czasem koła zaczęły zahaczać o pobocze…. W kilku miejscach znaleźliśmy sporo zaparkowanych samochodów – tak w zupełnej głuszy – ciekawe czego ludzie tutaj szukali?
Droga malownicza pewnie kiedyś była – kiedyś, póki nie zarosła drzewami. Czasami co prawda są przebłyski widoczków, ale nie jest ich za wiele. Gdzieś po 10km jest schronisko i pewnie prowadzące gdzieś z niego szlaki. Można się tu dostać kolejką i chyba jest to zdecydowanie lepszy pomysł niż nasz. Mimo, że droga stawała się lekko hardkorowa nie poddajemy się. Z parkingu przy schronisku rozciąga się panorama na snujące się w dolinach pomiędzy zalesionymi wzgórzami chmury.
 





Dalej aż do przełęczy Valico di M. Scuro nie spotkaliśmy na szczęście żadnego samochodu, bo nie wiem co byśmy wtedy zrobili. Droga ma szerokość campera, wokół gęsty las, miejscami tak się rozłożył, że muszę wyjść i przytrzymać gałęzie i bynajmniej nie jest to jedne raz. Zaczynamy mieć tego dość. Udało nam się dotrzeć do przełęczy i jak zobaczyliśmy, że droga jest rozdzielona pasem byliśmy przeszczęśliwi.
 




Do wyboru mamy kierunek wschód lub zachód, ale spoglądając na mapę jak wygląda droga na wschód, w więcej niż 100% byliśmy pewni, że jedziemy na zachód. Droga owszem wije się, są tunele, ale praktycznie jak się rozpędziliśmy na przełęczy to dotarliśmy pod samą Cosenzę bez dodawania gazu :).





Przez miasto przelecieliśmy rozpędem i prawie udało nam się wpaść na autostradę (darmowa). Prawie ponieważ po drodze mieliśmy spotkanie na światłach z osobami które chciały od nas pieniążki, i, którzy widząc niemieckie napisy na naszym samochodzie nijak nie mogli uwierzyć, że naprawdę nie znamy tego języka…..
Autostrada ciągnie się na północ dolinami pomiędzy ślicznymi wzgórzami. Przemieszczając się tą trasą wcale nie żałujemy, że odpuściliśmy sobie kolejny zestaw serpentynek. Kilometry szybko nam umykają – nawet nie wiemy kiedy na węźle Sibari skręcamy znów nad morze.
 










Dobrze pamiętamy niestety o kolei, wręcz przypomina nam się notorycznie, :( ale przed Trebisacce udaje się znaleźć 4m wiadukt i plaża jest nasza (39.815038,16.49441). Stoimy w cieniu, przez ulicę i korzystamy z uroków wielkiej, pustej, szerokiej plaży. Trochę się chmurzy, ale co tam najwyżej zmienimy miejsce.










Ponieważ na plaży już byliśmy, a na północ prowadzą dwie biegnące obok siebie drogi wybieramy ekspresówkę, którą niesamowicie szybko przemieszczamy się na północ. Po drodze zawieszamy jedynie wzrok na miejscowości Rocca Imperiale i mkniemy wprost do Taranto, tym bardziej, że niebo przybiera coraz ciemniejsze barwy.






Tarent, założony w 706 r. p.n.e. przez spartańskich żeglarzy, niegdyś największe miasto Wielkiej Grecji (300 tysięcy mieszkańców i 15km mury). Ważny ośrodek filozofii pitagorejskiej, gościł niegdyś Platona i Arystoksenosa, a dziś gości nas.
 





Wita nas przemysłowymi przedmieściami, ale już po chwili jesteśmy na wyspie, na której rozłożyło się stare  miasto. Za mostem po prawej stronie jest parking (ruch jest po okręgu) wiec traficie tu bez problemu. Choć z zewnątrz miasteczko wygląda zachęcająco, niestety w niektóre uliczki, aż strach się zapuszczać. Niemniej jednak Katedra z XI wieku z barokową fasadą z bogato zdobioną kaplicą to powód by zaryzykować :)















Jadąc dalej docieramy na kolejny most, tym razem łączący stare miasto z nowym. Nie zatrzymujemy się na dłużej, ale sam przejazd jest przyjazny dla oka.













Poniżej Tarentu szukamy czegoś na dłuższy przystanek, najlepiej nocleg. Po odjechaniu trochę od miasta (tłumy) okazuje się, że droga biegnie wzdłuż wybrzeża, a bezpośrednio przy niej są wydmy, skaliste zatoczki czy plaże. To wszystko jest jednak tak blisko, zbyt blisko by można było zaparkować.
Po drodze widzieliśmy 2 campery i już mieliśmy nadzieję na wspólny postój jednak były tu jakieś tablice informacyjne, jedyne co zrozumieliśmy to uwaga na coś i żeby dłużej nie stać. Okolice nie są typowo turystyczne, jednak czasami pojawiają się napisy w zachodnich językach.






Zatoczki są przepiękne – skaliste z ukrytymi pośród skał maleńkimi plażami. W wielu miejscach skały bronią jednak skutecznie dostępu do morza, a morze wydaje się skrywać większą ich część – może o tym infomują te włoskie tablice?
 





Gdy w czasie postoju przy jednej z takich plaż panowie z zaparkowanego obok samochodu zaczęli wyciągać kusze, poczuliśmy się lekko nieswojo….
 






Miejscowości przez, które przejeżdżaliśmy miały niezbyt dogodne możliwości postoju – parkingów brak, żadnej restauracji czy placyku. Generalnie w wioskach raczej pustawo było.  Były mniejsze większe, ale ludzi brakowało.
Na mapie wypatrzyliśmy Torre Callinemo. Torre (wieża) generalnie częsty widok na trasie (w różnym stanie i dostępności) jednak tu układ ulic jest jedną wielką szachownicą. Na rondzie w prawo i na wprost znajduje się wieża. Nawigacja zaproponowała nam kierunek w prawo, lecz my na przekorę skręciliśmy w lewo. W porcie zrobiliśmy popłoch – auto przyjechało :) i aby nie wzbudzać dalszych sensacji pojechaliśmy w głąb wioski. Jest placyk jak nic nie znajdziemy to na nim zostaniemy. Ponieważ słońce jeszcze przyświeca sprawdzimy tutejsze morze. Do kąpieli się nie nadaje, ale do spacerów jak najbardziej. Tu czy nad pobliskie jezioro. Przez przypadek znaleźliśmy parking (40.297129,17.738798) – camper już tam stoi. Satelita rozstawiona na ziemi, pan leniwym okiem spogląda to na skuter to na zachód słońca – a co tam będzie miał towarzystwo :)








1 komentarz:

Mazzi pisze...

Pięnke i bardzo zróżnicowane krajobrazy. Ta chmura między pasmami gór bardzo tajemnicza.