GIRO D'ITALIA - WŁOCHY dzień 5

PADVA - MONTAGNANA - REGIO NELL EMILIA - CASINA - MARINA DI MASSA


TRASA 320km - MAPA

Po nocy spędzonej pod Padwą ruszamy na podbój miasta. Wczesne zwiedzanie ma kilka zalet. Po pierwsze przez miasto przejeżdża się swobodnie nie stojąc w korkach. Po drugie z rana parkingi są darmowe. Po trzecie – jest szansa na znalezienie wolnego miejsca postojowego. No i po czwarte – można sobie w spokoju zwiedzać i oglądać bez tłumów – no najwyżej czasem napotykając służby porządkowe. Tak do 9 miasta z reguły są ciche, spokojne i aż przyjemne do oglądania no i co najważniejsze słońce za mocno nie przygrzewa :) Zresztą tego dnia i tak nie wiele chciało przygrzewać. W Padwie parkujemy trochę od centrum i udajemy się na spacerek przecinając płynącą rzekę i obserwując uważnie architekturę.












W końcu wychodzimy na Piazza delle Erbe gdzie wznosi się Pallazzo della Ragione. To podobno najbardziej zatłoczone miejsce –hmmm my jakoś tłumów nie zauważamy. Na spokojnie przyglądamy się budynkom i budzącemu się do życia miastu.
 








Kolejnym miejscem, które odwiedzamy w Padwie jest Basilica di Sant’Antonio. W pobliżu jest trochę miejsc parkingowych – nawet nocowało tu kilka małych camperów. Wizyta u Antoniego, gdzie tak jak wszyscy dotykamy jego grobu. Kilka polskich wycieczek – no tak długi weekend więc nie ma się czemu dziwić, ale dzięki temu możemy się więcej dowiedzieć o tym miejscu niż „mówi” na nasz przewodnik. Znajduję się tutaj uniwersytet sięgający swoimi korzeniami początku XIII wieku. Na tyłach kościoła jest uniwersytecki ogród botaniczny. Wracamy do samochodu bo komu w drogę .








Pogoda nam dziś wybitnie nie dopisuje. Jeszcze nie leje, ale nad nami ciągle wiszą czarne chmury. Niedaleko za Padwą postanowiliśmy zrobić chwilę przerwy. Zaparkowaliśmy w pobliżu jakiejś odludnej bramy, za którą i okalającym ją płotem znajdowały się jakieś zapuszczone ruiny dużego domu. Niestety już po chwili zostaliśmy pogonieniu chyba przez ogrodnika. Odjechaliśmy stamtąd i dopiero po pewnym czasie wyłonił się budynek za płotem w całej okazałości. Duuuuuże to było.
Jadąc dalej przejeżdżamy wzdłuż ciągnącego się przy drodze kanału. Mimo nie pogody budynki za nim i przerzucone nad nim mosty wyglądają ciekawie.



Jedziemy dalej w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Niespodziewanie po kilkudziesięciu kilometrach stojąc na światłach widzimy bramę. A co nam skręcamy w lewo na niewielki parking i oczom naszym ukazują się dłuuuugie mury warowne. Przechodzimy przez trzy bramy, im dalej tym są one niższe – ostatnia ma 2,5m wysokości. Co ciekawe na wjeździe widnieje zakaz wjazdu 2,5t na wyjeździe 3,5t. Czyżby było tam aż tyle do wywiezienia, że aż zwiększyli dopuszczalny tonaż. Za murami znajduje się ciekawe miasteczko Montagnana. Zaraz za murami po lewej jest informacja turystyczna, gdyby ktoś potrzebował.







Opuszczamy miasto i kierujemy się na południowy zachód. Jedziemy, jedziemy i jedziemy w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Albo słabo szukamy, albo…. bo znaleźliśmy dopiero za Reggio nell Emilia. Nawigacja prowadzi nas najbardziej bocznymi drogami – czasami zastanawiamy się czy to na pewno tędy, ale rzut oka na papierową mapę i co pomarańczowe, czasem żółte drogi. No to ciekawe jak wyglądają te białe, i brązowe – chyba lepiej nie wiedzieć :).
Ale za Reggio robi się ciekawie – wjeżdżamy w końcu trochę w góry. Z głównej drogi warto zjechać i wspiąć się do miejscowości Casina, gdzie znajdują się dwa zamki. My wybraliśmy Castillo de Casanova. Trzeba trochę do niego podjechać pod górę, ale na końcu znajdują się dwa parkingi, na których myślę, że można zostać. Sam zamek nie jest jakoś specjalnie ciekawy – taki zwykły średniowieczny, ale te widoki rozpościerające się z jego okolic.... eh ta pogoda.









Po obiedzie wracamy na główną drogę, wiele nie ujechaliśmy jak zaczęło padać, lać, grzmieć i wszystko czego można sobie na wyjeździe „wymarzyć”. W pogodny dzień – droga warta polecenia, gdyż biegnie po górkach. Pod koniec trochę kręto – ale campery mijaliśmy. Znów zaufaliśmy nawigacji, która koło Fivizzano zaproponowała nam zjazd z głównej drogi na bardziej ciekawą.  I tak najpierw władowała nas w środek małej wioski, gdzie nie dało się zawrócić i trzeba było cofać z górki. A później, o czym nawigacja już nie mogła wiedzieć w kolejnej wiosce akurat odbywał się targ. I aby przejechać trzeba było przestawić stragan i schować markizę gdyż nawet nasz niewielki osiołek nie chciał się zmieścić ani na wysokość ani kołami. Ale przynajmniej jakieś atrakcje dziś były.








W końcu docieramy do morza. Mijamy pierwszy widoczny stellplatz – no ale camperów tyle dziś widzieliśmy, że na 100% będą kolejne. No cóż, te okolice są dość szczelnie zagospodarowane. Albo plaże, za płotami albo hotele. Powoli zaczyna zmierzchać, a miejsca ani widu ani słychu. W końcu dostrzegam kilkanaście camperów..... można odpocząć….