GIRO D'ITALIA - WŁOCHY dzień 8

ANZIO - GENZANO DI ROMA - NEMI - ROCCA PRIORA - FRASCATI - GROTTAFERRATA - CASTEL GANDOLFO - IL SASSONE


TRASA 90km - MAPA


Wyspani, obudzeni przez poranne słońce planujemy trasę na dziś. Wiemy, gdzie chcemy nocować, i że do tego miejsca całkiem niedaleko, dzień zapowiada się piękny więc przewodnik, mapa w dłoń i co dziś....Chemy Montecassino, Gastell Gandolfo i.... tu o mało szoku nie doznałam.... ile razy kogoś pytaliśmy o Montecassino to odpowiedz była - rzut beretem od Rzymu. No to szukam na mapie w promieniu rzutu beretem - nie ma, szukam w dalszym dalej nic. Już prawie docieram pod Neapol gdzie byliśmy wczoraj i co pięknie stoi na mapie jak byk.... Sprawdzamy jak daleko około 150km .... a byliśmy wczoraj tak blisko, mogliśmy sobie spokojnie koło 22 podjechać w okolice, spędzić tam noc i na spokojnie obejrzeć zamiast poszukiwać miejsca na nocleg pół nocy. Do głowy mi nie przyszło, żeby szukać Montecassino tak daleko od Rzymu. No ale cóż następnym razem jak wybierzemy się do Włoch zamiast wybrzeżem zachodnim pojedziemy środkiem lądu, pooglądamy sobie przynajmniej coś w drodze na południowe wybrzeże….
Wbijamy w gps namiary niewielkiego jeziora Lago di Nemi i ruszamy. Przejeżdżamy koło McDonalda - może poranna kawka. Tiaaa wszystko pięknie, ale otwarty od 10.30. no to jedziemy nad to nasze upatrzone jeziorko. Rzut beretem raptem 30km. W pewnym momencie widzimy niepokojący znak. Jest znak parkingu i pod nim 2,8m - eee to chyba wjazdu na parking dotyczy więc suniemy dalej. Po jakimś kilometrze czy dwóch na widnokręgu wyrasta wiadukt. Yyyy to chyba o to chodziło. A samochód ma 2.85m sprawdzimy ile w tym prawdy. Wyskakuję z samochodu i powoli, powoli podjeżdżamy. Na wjeździe mieliśmy tak jeszcze ze 20cm zapasu, ale im dalej tym różnica robi się coraz mniejsza. Za nami korek, trochę głośno się robi, a my brniemy dalej. Przód przeszedł - jeszcze okienko, które prześlizguje się jakieś 5cm poniżej wiaduktu.... Ufff przejechali....
Za kilka kilometrów znów niespodzianka tym razem 2,5t po prawej na skręcie do Genzano di Roma, ale nadrabiać nie trzeba wiele ledwie kilka kilometrów. W końcu tam docieramy. Niewielki senne miasteczko na wzgórzu. Ponieważ nawigacja jest zdolna niesłychanie udało się jej wprowadzić nas w samo centrum miasteczka (nie zjeżdżać z asfaltu na kostkę) chyba, że chcecie sobie później cofać bo zawrócić ciężko. A już tak pięknie szło już prawie, że prawie byliśmy nad jeziorem - a linii prostej nie ma do niego nawet 300m - tylko nikt nie wspominał, że tam jest w dół. 



Zawracamy z centrum i kierujemy się na wyczucie - początkowo droga, w którą się skręca nie wygląda dobrze, jest wąsko, ale po jakiś 100m rozszerza się. Z wielkiej góry zjeżdżamy szybko nad wodę - tak szybko, że nawet nie zdążyłam zrobić zdjęć. A tam cisza spokój - zresztą prawie jak cały dzisiejszy dzień. Nawigacja co rusz proponuje jakieś ścieżki - a bynajmniej nie ma wbitej, krótkiej trasy ani bezdroży, ale my trzymamy się asfaltu. Na niewielkim placu zatrzymujemy się i idziemy obejrzeć okolice. Nad nami widać z jednej strony miejscowość gdzie byliśmy ledwie kilka minut temu z jednej strony, a z drugiej mała wioskę Nemi, od której nazwę swą wzięło jezioro. 




Możemy wrócić z jeziora drogą, którą przyjechaliśmy lub pojechać dalej. Początkowo wygląda nie najgorzej - asfalt, potem kostka no tu już mniej ciekawie, ale szybko wraca asfalt. Jedziemy góra 20km/h bo zza zakrętu nic nie widać. Czasem spotykamy jakieś domki, więc teoretycznie droga gdzieś prowadzi. Tak prowadzi na placyk a z niego to już dalej jedynie polną ścieżką pod górę. Nie ma wyjścia - trzeba wrócić. Po objechaniu znów prawie całego jeziora, wjeżdżamy na górę - no ten osiołek to nawet nie zdążył zauważyć, że była górka - a VW pewnie by już od brzegu stękał, że wysoko, że stromo, że pod górę i że wspinać się trzeba. Tym razem już główną drogą przecinamy miejscowość i jedziemy do Nemi, łatwo ją przejechać gdyż znajduje się w lewo od drogi. Ale podjeżdżając około 200m pod wiadukt można spokojnie zaparkować. W tej małej wiosce - jakby czas się zatrzymał.





Ma jedna uliczkę wokół, której skupione są knajpki, cukiernie i sklepiki. Wszystkie wystawy aż kuszą - czy to prosciutto, serami, salami czy wspaniałymi ciasteczkami z poziomkami, z których słynie okolice. Gdyby nie fakt, że chcieliśmy zrobić zdjęcia jeziora z góry, pewnie byśmy tutaj nie trafili - i byłoby bardzo, ale to bardzo szkoda. przegapilibyśmy coś ciekawego. Jeszcze do dziś czuję zapach tych poziomek....  
 


Po okolicznych wzgórzach porozrzucane są niewielkie miasteczka z Castello. Myślę, że warto im poświęcić trochę czasu. Ponieważ jest ich tu kilkanaście, decydujemy się na Rocca Priora. Samochód zostawiamy gdzieś na dole miejscowości i wspinamy się do zamku. Miejscowość też spokojna, ale już dużo większa niż Nemi. Przechodzimy przez bramę by zanurzyć się w wąskich uliczkach starego miasta. Po kilku minutach wspinaczki jesteśmy pod zamkiem na wzgórzu. Okazuje się, że jest tu także możliwość dojazdu z pominięciem starego miasta no i myślę, że również i noclegu na parkingu z piękną panoramą (dla nas trochę przymglona). Tak nawiasem mówiąc to znajdujemy się obecnie w Górach Albańskich (Colli Albani - wygasłe wulkany). Tak tak to nie pomyłka - nie przemieściliśmy się nagle na wschód - nadal jesteśmy w pobliżu Rzymu - tak po prostu nazywają się góry jakieś 20km na południowy wschód od Rzymu. 










Frascatti to już całkiem spora miejscowość. Auto zostawiamy na parkingu, gdzie teoretycznie miało być wifi - ale nijak nie da sie z nim połączyć - może tylko dla wybrańców. Do starego miasta prowadzi brukowana uliczka lekko pod górę. Przewodnik opisywał, że jest to najładniejsze miasto w okolicy - a ja nadal mam przed oczami Nemi, które mnie po prostu oczarowało. Na spokojne zwiedzenie miasta godzina to aż nadto. 









Dalej droga wiedzie do Grottaferrata - gdzie wznosi się Opactwo Santa Maria di Grottaferrata. Jest to opactwo terytorialne Kościoła katolickiego obrządku bizantyjsko-włoskiego. Klasztor pochodzi z 1004 roku i jest otoczony murami obronnymi. W pobliżu znajduje się parking miejski, gdzie można pozostawić auto. Wystarczy jedynie przejść przez fontannę i skwer i znajdziemy się na terenie tego opactwa. Jest ono o tyle nietypowe, że jest jednym z 11 istniejących na świecie opactw terytorialnych (tak przynajmniej mówi wiki http://pl.wikipedia.org/wiki/Opactwo_terytorialne ) i jest zakonem obrządku greckiego kościoła italo-albańskiego (więcej http://pl.wikipedia.org/w...-w%C5%82oskiego ) Bez względu na tą nietypowość i tak warto tutaj zajrzeć.







Teraz już tylko przez Marino i już jesteśmy w Castel Gandolfo. Z okolic parkingu widać pięknie jezioro, ale tym razem interesuje nas bardziej to co jest powyżej. Idziemy na plac przed pałacem papieskim. Faktycznie odpoczynek w tym miejscu przypominał trochę nasze piękne góry. Nie dziwię się, że Papież tak chętnie tu przyjeżdżał. "Dziwi" tylko jedno. Na wszystkich straganach, i sklepikach można kupić różne rzeczy (kubki, kalendarze itp.) w przeważającej większości z naszym Papieżem, a nie obecnym....
Castel Gandolfo leży na kraterze wygasłego wulkanu i razem z sąsiadującymi z nim niewielkimi miejscowościami, które po części tego dnia udało nam się odwiedzić tworzą taki mały "magiczny zakątek" gdzieś pod Rzymem ,a jednak jakby z dala od szumu i gwaru tego miasta. Gwardii Szwajcarskiej nigdzie nie widzieliśmy, czyli widocznie papież jest aktualnie w Rzymie nie pozostaje nic innego jak tam go poszukać. 









Wbijam w gps'ka punkt, w którym ma znajdować się nasz nocleg i jedziemy. Po paru kilometrach rzeczywiście widać kilka stojących camperków. GPS mówi skręć w prawo - ale gdzie - mam przez stację pkp przejechać czy staranować te betonowe zapory na drodze. Postawili je w zeszłym roku więc trzeba trochę objechać i skręcić na pierwszym możliwym przejeździe przez tory nadrabiając około 2km. W końcu podjeżdżamy pod bramę dzwonimy i brama się otwiera. Podjeżdżamy na plac - oprócz nas są jeszcze 4 campery. Były jakieś strzałki na recepcję, ale żywego ducha tam, no to poczekamy jak się nikt nie pojawi to pójdziemy tam później (pani mieszka w domku koło placu) Po chwili podchodzi do nas i zaczyna po włosku, my udajemy, że nic nie rozumiemy - w sumie nawet zbytnio udawać nie musimy, bo faktycznie niewiele język znamy. No to pani próbuje po niemiecku znów nisztfersztejen. W końcu zrezygnowana patrzy na rejestrację - a to wy z Polski jesteście. Dlatego trochę udawaliśmy, gdyż "Il Sassone" prowadzi Polka. Zostaliśmy poinstruowani co gdzie i jak. Mamy dostęp do wifi więc jest nieźle. Jakieś 200m od wjazdu jest stacja kolejki, która dowozi do centrum Rzymu. Dostaliśmy mapki i instruktaż jak się tam dostać, bilety również więc jutro w końcu nasze drogi tam zaprowadzą, a dziś jeszcze błogie lenistwo i pogaduchy.