GIRO D'ITALIA - WŁOCHY dzień 6

MARINA DI MASSA - PISA  - LIVORNO - PIOMBINO - ORTEBELLO - CIVITAVACHIE - ANZIO


TRASA 430km - MAPA

Do Pisy wcale nie tak łatwo trafić. Jedziemy wzdłuż wybrzeża. Nawigacja każe skręcić w jakąś słabo wyglądającą drogę – e to nie możliwe, żeby to była droga do centrum. A jednak po przejechaniu kilki kilometrów jesteśmy już poza miastem – w międzyczasie nie było gdzie skręcić. No to zawracamy i w drodze powrotnej dostrzegamy jeszcze jedną uliczkę. No w końcu się udało jedziemy do miasta. Po układzie ulic można się spodziewać, że centrum znajduje się w zakolu rzeki. Docieramy – budzące się do życia puste miasto zachęca do spaceru wzdłuż rzeki.




Jednak główna i najbardziej znana atrakcja miasta leży na północy przy placu Campo del Miracoli jakieś 15 minut spacerem od rzeki. Podchodzimy i szukamy „krzywości” z tej perspektywy widać jedynie, że wieża przechyla się na nas, ale jak bardzo?



Żeby to dobrze zobaczyć trzeba podejść od wschodu, gdzie na tle schowanej za nią Katedry dokładnie widać co i jak (wieża jest tak naprawdę jej dzwonnicą).  




Ponieważ przechył widać już mocno trzeba ją na wszelki wypadek podtrzymać by powstrzymać przed dalszym pochylaniem.
 



Opuszczamy Pisę i przejeżdżamy przez Livorno, wzdłuż kanału i w końcu udaje nam się znaleźć miejsce na postój. Ufff można trochę odpocząć. Pogoda nawet lekko się przetarła, udało się nawet złapać tęczę :). W okolicy jest szkoła morska, a wszędzie widać przechadzających się marynarzy w galowych mundurach. Domki też wyglądają niczego sobie :)









Jakieś 20-30km na południe trafiamy w ciekawe miejsce. Wzdłuż drogi kilometrami ciągną się lasy. A od drogi zaledwie 200-300 metrów przez wydmy można dostać się do morza. Przystajemy przy restauracji znajdującej się w samym środku lasu i idziemy zobaczyć tutejsze morze. Plaża jest i to całkiem spora, jednak chętnych do kąpieli brak. Może to ta pogoda bo woda ma temperaturę zbliżoną do Bałtyku w pełni sezon.



Wjeżdżamy do Piombino i udajemy się do portu, z którego widoczna jest Elba – ach jak cudownie się rozpadało. Wyspa, która znajduje się tak blisko lądu jest ledwo ledwo widoczna, no ale jest.






Orbetello to dobre miejsce na spędzenie tu dłuższej chwili. Miasteczko oferuje kilka parkingów (płatne od 1 czerwca do 30 września) oraz miejsce postojowe dla camperów. Samo mieści się pomiędzy dwoma jeziorami, które odgradzają od morza zaledwie wąskie kilkusetmetrowe groble. Miasto było kiedyś hiszpańskim garnizonem i wciąż widać tu ślady hiszpańskiej obecności. Na dużym parkingu przy wjeździe do miasta zaraz za groblą po lewej, w towarzystwie camperów jemy obiad i udajemy się na spacer po mieście. Pogoda w końcu nam dopisuje, więc spacer jest dla nas przyjemnością. Znów wracamy na ląd. Jako, że jutro 1 maja nie chcemy wjeżdżać do Rzymu, bo wiemy czym to może się skończyć. Zostawiamy go sobie na później i obieramy kierunek południowy.









Ta część wybrzeża znacznie różni się o tego do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Nawet na wschodnim wybrzeżu Włoch jest dużo więcej możliwości postoju. Tu mamy niby drogę blisko wybrzeża, ale jest ono szczelnie zagospodarowane i jeśli nie jesteśmy gośćmi hotelowymi, i najlepiej jeszcze gdyby dowiózł nas do hotelu autobus bo z parkingami i wolnymi miejscami krucho, to niestety ciężko się „dopchać” do plaży. Podróż zachodnim wybrzeżem praktycznie aż do Neapolu to zupełnie coś innego niż jesteśmy przyzwyczajeni w swoich podróżach. Do tej pory niezależnie gdzie byliśmy czy to północ, zachód czy południe Europy zawsze można było znaleźć miejsce, żeby choć na chwilę przystanąć i choćby zrobić zdjęcia. Linia wybrzeża jeśli biegła wzgórzami z reguły pozostawiała możliwość rzucenia okiem na skały i morze. Jeśli natomiast biegła nisko to przy plażach zawsze można było gdzieś stanąć. Tu albo hotel, albo zamknięta plaża za szczelnym płotem miejsc postojowych praktycznie brak. Druga rzecz jaka nas tutaj zaniepokoiła to fakt, że droga biegnie wzdłuż wybrzeża, ale żeby dostać się do morza często trzeba skręcać dopiero do miejscowości, gdzie jest tylko dojazd i powrót tą samą drogą. W tej części Włoch zdecydowanie brakowało nam swobody. Ponieważ nie chcieliśmy nocować zbyt blisko Rzymu, a innych miejsc postoju po drodze nie spotkaliśmy dotarliśmy aż do niewielkiego Anzio, gdzie w towarzystwie włoskiego campera z parkingu miejskiego na niewielkim wzgórzu podziwialiśmy najpierw zachód słońca a później rozgwieżdżone niebo.