JAROSŁAW - MEDYKA - LVIV - TERNOPIL - KMELNYTSKYI - VINNYTCA - NEMIRYF
TRASA 530 km - MAPA
Docieramy do granicy - kolejka nie aż taka straszna. Trzeba jeszcze trochę hrywien wymienić, bo tu ceny w miarę rozsądne - 43 groszy. Zakupy zrobione, teraz nie pozostaje nic innego jak tylko grzecznie czekać w kolejce, aż puszczą na granicę. Nie jest tak źle, kolejka nawet się posuwa naprzód.
W końcu pozwalają nam wjechać, pytają po co, gdzie, dlaczego no i co w ogóle chcemy tam robić?.
No jak to co jedziemy na Krym.
No ok, ale po co?
No jak to po co - na wakacje (przecież chyba widać, że jadą cztery campery więc to logiczne, że na wakacje jednak chyba nie dla wszystkich. Gdybyśmy chcieli na przemyt to raczej wybralibyśmy mniej rzucające się w oczy samochody ).
Po paru wymianach uprzejmości, dlaczego my stoimy w kolejce jako auta osobowe, a nie jako tiry (do tej pory nie wiem gdzie powinien stać samochód specjalny skoro mam do wyboru osobowe, autobusy i tiry), czy samochody są nasze, czy wieziemy narkotyki, broń i co mamy w tych wszystkich schowkach, po bacznym obejrzeniu przez celników jak w środku wygląda camper - chyba niezbyt często się tu pojawiają - zadaniu pytań ile to kosztuje, ile pali i jak się tym jeździ, w końcu wszystkie samochody stawiają kopytka na ukraińskiej ziemi.
Kupujemy jeszcze karty (Kyjew) do telefonu zaraz za granicą, bo ceny rozmów tutaj są kosmiczne i naprzód. Nasz dzisiejszy wstępnie zaplanowany cel to Umań. Ale hola hola nie tak szybko toż to w końcu Ukraina i ukraińskie drogi. Do Lwowa mkniemy lotem błyskawicy po dopiero co zrobionej na Euro 2012 drodze.
Mijamy Lwów ... no i to by było na tyle tego dobrego. Dziur w drodze
owszem nie ma za dużo bo zalane, ale ponieważ bywa tutaj ciepło, a tiry
mają w nosie ograniczenia, że jak za ciepło - czyli powyżej 25 lub 28
stopni to im nie wolno, na drogach znajdziemy wiele górek z nalanego
asfaltu. Czasem poprzeczne, ale z reguły podłużne, dlatego lepiej jak
nie trzeba nie jeździć blisko prawej krawędzi drogi i zastanowić się nad
wyprzedzaniem, bo na środku pomiędzy pasami, również się zdarzają.
Ukraiński styl jazdy polega na tym: dojechać do poprzedzającego cię
samochodu, rzucić okiem czy coś z naprzeciwka nie jedzie i dawaj przez
ciągła, lub podwójną ciągłą. Dobrze, że ruch na drodze raczej niewielki,
więc z reguły udaje im się wyprzedzić na czuja. Po drogach jeżdżą trzy
typy samochodów. Wypasione bryki, zabytki z "lakierem nówką" i zabytki
poklejone czym się da. Chyba z naszych dzisiejszych planów dotarcia do
Umania nici... no ale
. Jedziemy jedziemy, drogi dosyć szerokie, a jeszcze szersze pobocza.
Od czasu do czasu widać przystanki, a od dobrych kilku kilometrów nie
było widać żadnej miejscowości, tylko polne lub kamieniste drogi, które
rozchodzą się na boki. Po lepszym przyjrzeniu zauważamy, że znajdują się
przy nich znaki ustąp pierwszeństwa, czyli to nie drogi prowadzące w
pole, a do szczelnie zakrytych lasem lub pagórkiem miejscowości. Ciekawe
jak do nich daleko i jak sobie w zimie radzą. Ok mkniemy z zawrotną
szybkością przed siebie
Po drodze obiadek, gdzieś w przydrożnym barze -
podobno taki sobie, my nie narzekamy - domowy obiadek wprost z
camperkowej kuchni smakuje wyśmienicie (jakoś nigdy nie mieliśmy
zaufania do przydrożnych barów). Okoliczne WC choć jak na Ukrainę czyste
to jednak przypomnienie sobie świetnych czasów naszych skoczków
narciarskich. Ale komu w drogę temu czas.
Zwijamy się i mijając Ternopil, Kmelnytskyi, Vinnytse jedziemy dalej. Od czasu do czasu przeżywamy chwilę grozy jak na drodze tańczy jakaś przyczepa od tira. Pół biedy gdy jedzie on przed nami gdyż jeszcze można zwolnić, gorzej już gdy z naprzeciwka na zakręcie przyczepa jakimś niewyjaśnionym powodem zsuwa się na nasz pas - wtedy pozostaje nam właśnie to szerokie pobocze, pod warunkiem, że nie ma przy nim wielkich dziur lub nalewki z asfaltu. Dobrze, że tirów na drogach mało, bo jednak w większości respektują zakaz jazdy a wyłaniają się na drogach pod wieczór gdy im już wolno. Oprócz stanu dróg, nieoświetlonych jej użytkowników są one największym postrachem tutejszych szos.
Za Kmielnickim droga zdecydowanie się poprawia. Zatem i nasza prędkość przelotowa wzrasta. Jednak widać już zmęczenie. W pewnym momencie stajemy na światłach, gdyż i tak wszystkie samochody już nie zdążą. Idę na tył po coś do picia, bo upał straszny. W tym momencie rzucam okiem przed boczne okienko i widzę w nim alkowę. Chwila moment co ona tu robi, miała przecież być za nami... słyszę łup... o co kaman?. Rzut okiem na tył i widzę przerażoną minę kierowcy i pasażerki. Na szczęście to tylko lusterko, które otarło się o nasz tylni narożnik.... Ufff. Teraz rzut okiem przez tył samochodu ... czemu kolejna budka stoi też tak jakoś krzywo... Na szczęście obeszło się już bez bliższego kontaktu. Po ocenie samochodów ruszamy dalej. Jesteśmy już widać zmęczeni ciepłem, drogą i tym ciągłym uważaniem, gdzie lepsza droga, widać pora poszukać miejsca na nocleg.
Mijaliśmy kilka stajanek, ale ponieważ dopiero szarówka – to pewnie coś dalej się znajdzie. Z tego wszystkiego nie wszyscy skręcili na Umań. Mimo, że trąbiliśmy, dzwoniliśmy – zero odzewu. Więc trzeba było się potem szukać, a zmrok zapadał szybko. Dzięki temu jeszcze przepchaliśmy się przez jakieś większe miasto. Za nim droga już gładka – tylko czemu nie ma możliwości przystanięcia na nocleg. Mkniemy i mkniemy noc już na dobre się robi. O jest miejscowość…. poszukiwania placu…. ooo coś jest oświetlone nawet, piszą „magazyn”. Jakiś parking, jakaś brama – patrzymy wyżej jest napis „NEMIROFF”…. Nie ma to jak wybrać na nocleg plac w takim miejscu