DUBRAVE – SLUNJ – PLITVICE – GRACAC - ROVANJSKA
TRASA 190 km -
MAPA
Droga nie okazała się ruchliwa – czasem jednak
przejeżdżał za nami pociąg – zmęczonemu człowiekowi nic nie przeszkadza.
Ranna pobudka i w drogę, bo Plitvice czekają. Na drodze ruchu brak –
skręcamy w boczną i naszym oczom ukazują się pierwsze barwy jesieni.
Nie
narzekamy bo kolorystyka piękna, czasem snują się poranne mgły. Ale
zjeżdżając z głównej drogi i zapuszczając się w boczne trzeba pamiętać,
że ledwie 20 lat temu toczyła się tu wojna o czym przypominają
zbombardowane domy czy znaki – „uwaga miny”.
Chorwacja to chętnie
odwiedzamy kraj, ale jak łatwo zapomnieć o historii ledwie pokolenie, a
tu jej ślady na dotknięcie ręki...
Wracamy w końcu na główną – tu inny świat – już
35km przed jeziorami prawie w każdym domu oferują noclegi – a dopiero co
na bocznej mijaliśmy znaki uwaga na miny i poligon wojskowy – kto
jedzie autostradą pewnie nie zobaczy takich miejsc… prawdziwego kraju…
W końcu witają nas Plitvice, reklamujący
się z daleka camping Korana i kilka przydomowych. Pierwszy parking,
stajemy na drugim. Za campera życzą sobie jak za zboże 70 kun, za
osobówkę 7 kun za godzinę, gdzie tu sprawiedliwość - zdziercy.
Ale nie
tak do końca – trasa którą wybieramy „H” - polecamy, bo można zobaczyć
prawie wszystko co oferują jeziora to 4-6 godzin drogi. Do tego dojście,
przejazd kolejką, na którą czasem trzeba czekać i już zbierze się 7
godzin co najmniej…. Rachunek prosty, a jaka wygoda. Szkoda jedynie, że
nie wolno nocować na parkingu, bo pewnie były pełen.
Kupujemy bilety – kasują 110 kun od osoby – i tak
ich potem nikt nie sprawdzał, jedynie przy wsiadaniu na statek. Idziemy
przejściem przez drogą i potem w dół do st2 skąd odjeżdża nasz pociąg
ku przygodzie. Spaceru z 15 minut, potem czekamy na kolejkę, która znów
czeka, aż się uzbierają wagoniki i ruszamy. Jak ktoś myśli, że w
camperach głośno to się myli - tam to dopiero są odgłosy – zdecydowanie
ciszej było w lokomotywie niż w wagoniku. Kolejka wywozi nas do ST4
gdzie stajemy przed dylematem – 21 km po górkach 1250m – jesteśmy na
650m, czy 9km tak jak wszyscy grzecznie szlakiem – dziś jesteśmy leniwi.
Plitvickie o tej porze roku wyglądają cudnie –
może jesienią jest jeszcze piękniej, bardziej barwnie, ale i w tej
kolorystyce jest wiele uroku. Szkoda jedynie, że słońce tak skąpi nam
swojego światła.
O plątaninie pomiędzy jeziorami, wodospadami, po
drewnianych mostkach i kładkach, gdzie miejscami przechodzi się środkiem
jeziora, czy po wodospadzie, gdzie szum przelewającej wody spotyka się
ze śpiewem ptaków można mówić wiele, ale nikt nie opisze tego miejsca to
trzeba po prostu zobaczyć, zakosztować samemu...
Tak sobie spacerując myślę sobie: po godzinie
zaczęło szumieć mi w głowie, po dwóch – szumi, po trzech – szumi na
całego, po czterech – szumi i szumi, po pięciu no nareszcie jest
następna kolejka
Jedynym mankamentem tego miejsca jest obecność
sporej ilości ludzi – jak w każdej zwłaszcza takiej atrakcji. Jednak
idąc ze stacji 4 można grupę, która właśnie wysiadła z pociągu puścić
przodem i rozkoszować się ciszą póki się da. Im dalej tym miejscami
trzeba czekać, bo każdy chce fotkę:)
Naszym zdaniem trasa H jest o tyle
wygodna niż jej alternatywa trasa C, że schodzi się bardziej w dół.
Jedynie do St 1 trzeba podejść dość pod górę. W górnej części jest też
zdecydowanie mniej ludzi – dolna mimo swojego uroku wydała nam się
bardziej „krupówkowa”.
W międzyczasie płynie się stateczkiem między
punktem P2 i P3 gdzie można odpocząć w jednej wielkim knajpce pod gołym
niebem. Po przejściu trasy wraca się do stacji st1 skąd kolejka przywozi
do St2 i stąd już pod górkę do parkingu.
Co
teraz? Co dalej? Gdzie jechać? Oczywiście nad morze – decyzja zapadła w
okolice Zadaru bo dalej może już być za późno. Jedziemy jedynką potem
27 wśród malowniczych górskich okolic. Jesteśmy na wysokości około 700m a
gps podaje, że do morza ledwie 12 km – więc zjeżdżamy, zjeżdżamy
przepięknym zboczem, po lewej stronie mijając rozłożystą dolinę usianą
wąwozami – bajkowy widok – no tak ale to Chorwacja
Docieramy do morza przecinamy autostradę i
zjeżdżamy na pierwszy camping w Rovanjska trochę stromszy zjazd i chwila
moment jesteśmy przy porcie a za zakrętem jest wspomniany camping
Tamaris.
Jest to przydomowy camp tak na około na 20-25 parceli, ale na
każdej z nich zmieści się spokojnie 2 namioty z samochodami. Czysto,
przyjemnie, pod piniami. Już tu zostaniemy. Ktoś daje nam klucz do
ubikacji, gospodarzy niet – zapłatę mamy zostawić w skrzynce na listy.
Oprócz nas jedynie 3 samochody. Bloga cisza i spokój z widokiem na
przednóża Pagu, gdyby tylko woda była cieplejsza i trochę mniej ostrych
kamieni w wodzie…. dla takich widoków warto się ruszyć z domu