WIEDEŃ – REGIERSBURG – FELDBACH – MURECK – LENARD - PTUJ – ZAGRZEB – KARLOVAC – DUGA RESA - DUBRAVE
TRASA 380km -
MAPA
Jeszcze tylko powietrze w oponach, jeszcze tylko
paliwo, jeszcze tylko gaz … no właśnie gaz – miało być ta pięknie, a tu
nie da się – zatem nakładamy gdzieś 50 km, bo po ostatnim 5 tygodniowym
wyjeździe chyba tam już niewiele zostało… Tankujemy – i lekkie
zdziwienie – weszło jedynie 7,7 litra – czyżby mistrzostwo świata w
gospodarowaniu gazem?
Mijamy Tychy, Pszczynę objazdem, bo zakazy 2,5t, potem Cieszyn i nową drogą, której jeszcze nie znamy jedziemy na Breclav. Wjazd do Holeszów na rynek(3t), bo objazdy, potem jakieś papu na parkingu nad rzeczką (49.15712; 17.50447). Tradycyjnie w Starym Meste (49.04419; 17.25444) mijamy działającą latarnię „morską” to chyba za dużo powiedziane, ale świeci i nadaje sygnał. Po kiego kwinta gdzieś w środku Czech stoi latarnia morska – może ktoś wie? – czyżby Czesi również domagali się dostępu do morza – ale jakby co to od Bałtyku im wara
Mijamy Tychy, Pszczynę objazdem, bo zakazy 2,5t, potem Cieszyn i nową drogą, której jeszcze nie znamy jedziemy na Breclav. Wjazd do Holeszów na rynek(3t), bo objazdy, potem jakieś papu na parkingu nad rzeczką (49.15712; 17.50447). Tradycyjnie w Starym Meste (49.04419; 17.25444) mijamy działającą latarnię „morską” to chyba za dużo powiedziane, ale świeci i nadaje sygnał. Po kiego kwinta gdzieś w środku Czech stoi latarnia morska – może ktoś wie? – czyżby Czesi również domagali się dostępu do morza – ale jakby co to od Bałtyku im wara
Granica (3,5t) również tradycyjnie w Rental – jakoś lubimy tędy jeździć,
gdyż po jej minięciu wjeżdża się do sympatycznej miejscowości. Jeszcze
tylko winieta – czyli „opłata za nocleg” na pierwszej i jedynej stacji
benzynowej (48.34358; 16.38374) przed autostradą – jest 23.30 – chyba
poczekamy do północy, gdyż jak zwykle nie wiemy kiedy będziemy wracać, a
po co dwa razy przepłacać, tradycyjne tankowanie w Wiedniu (kilka
stacji z rozsądną ceną 48.17599; 16.35554) – oj strasznie dużo tych
tradycji, ale to pewnie dlatego, że często tędy śmigamy – i już możemy
układać się spać – tym razem nie tradycyjnie, bo na trzecim a nie na
drugim (licząc pierwszy zaraz za Wiedniem) rastplatzu . Ten pierwszy
jest lepszy, bo ma większy parking i jest ciut dalej od drogi – tam
gdzie stoimy przy stacji trochę słychać ruch na autostradzie – ale o tej
porze zasypiamy jak niemowlęta.
Budzi nas nastawiony budzik, gdyby nie on nie
udało by nam się wstać nawet o 9. Szybka toaleta i w drogę. Jedziemy
prawie na Graz, ale po jakiś 100 km odbijamy na Słowenię – a co nie
będziemy im płacić za te kilkadziesiąt kilometrów 15 euro – lekko
przesadzają. Kierujemy się na Mureck. Jak zwykle przypadkiem zauważamy
zamek na wzgórzu w Regiersburg – choć mijamy go tylko myślę, że warto
tutaj wpaść na dłużej – może kiedyś znów stanie nam na drodze.
Dalej
przez Feldbach. Granica to przejazd przez rzekę – jakiś kilometr, dwa
dalej można na poboczu przystanąć i looknąć na Alpy. W Ptuj pod
kościołem ucinamy sobie drzemkę, potem rzut oka na miasto i wbijamy się
dokładnie kilka metrów za autostradą, która tutaj właśnie kończy swój
bieg.
Teraz nie pozostaje nam nic innego jak Chorwacja –
te kilkanaście kilometrów mija lotem błyskawicy i ustawiamy się na
jednym z szeregu pasów granicznych. Przekraczanie trwa znacznie dłużej –
po prostu jest tu większy ruch. Wymiana kasy – jakby tak w Zagrzebiu
jakieś drobne były potrzebne. Po kilkuset metrach zjeżdżamy w prawo i
tylko kątem oka mijamy bramki na autostradzie…. po co przepłacać
skoro wzdłuż autostrady biegnie stara dobra droga. To, że czasem
zakręt straszne przecież nie jest, a droga dobra – może z 5km poklejona,
ale całkiem całkiem się jedzie. 20km przed Zagrzebiem jest duże
centrum handlowe – jak niskie muszą tu być ceny by warto było jechać na
zakupy. Wjeżdżamy do miasta – trochę krążymy po centrum, bo z miejscami
do zaparkowania krucho (płatne pon-pt do 21,sob do 15).
W końcu udaje
się coś znaleźć, ale camper powyżej 5m tam już się nie zmieści, bo
parkuje się po skosie. Zostawiamy auto pod czujnym okiem, gdyż zaraz za
rogiem jest posterunek policji i idziemy w stronę Katedry.
Jest sobotnie popołudnie i gdyby nie 4 autokary,
które właśnie pod nią zaparkowały domyślam się, że nie byłoby tu żywego
ducha. Wrześniowe słońce tu już po 15 nadaje niesamowity urok temu
miejscu. Już teraz widać „złotą godzinę” choć do wieczora jeszcze
daleko. Słońce wspaniale rzeźbi okoliczne budynki wyczarowując z nich
niesamowite obrazy.
Mijamy targ, który chyba niedawno się skończył, gdyż wszędzie jeszcze widać delikatny galimatias – ale służby już się uwijają.
Schodami schodzimy na główny plac – czujemy się jak w innym świecie.
100m dalej błoga cisza i spokój tu harmider niesamowity. Co minutę
przejeżdża gdzieś tramwaj, ludzie się spieszą – czy to to samo miasto??
Deptakiem wzdłuż gwarnych kafejek pniemy się
delikatnie do góry – uliczka obok pnie się znacznie szybciej….. trzeba
ją dogonić, a tu nic – nie ma żadnej uliczki w lewo. Czyżby trzeba było
się wracać? –
Na szczęście pod koniec uliczki są schody –
ostre, ale nie ma wyjścia. Mijamy pierwszą uliczkę – eee chyba jeszcze.
Wychodzimy na plac pod Muzeum miejskim. Znów jakby ktoś zaczarował świat
– tu nie ma nikogo. W jakim europejskim dużym mieście – ba w stolicy
nie ma nikogo w sobotnie popołudnie w samym centrum? Cykamy swobodnie
zdjęcia na prawo i na lewo nie zastanawiając się czy ktoś nam aby w kadr
nie wskoczy.
Kościół św. Marka – wizytówka Zagrzebia – a tu
raptem kilka osób się kręci i to tylko dlatego, że za chwilę będzie tu
ślub. Chyba nie znam innego dużego miasta, w którym dzieją się takie
rzeczy.
Spacer do kolejnego kościółka – tu też już podjeżdża młoda para – obłożenie niezłe tym razem nie spacerkiem jak poprzednia ale wielką dłuuuugą limuzyną.
W pobliżu jest wieża widokowa i punkt widokowy na
dolną część miasta. Dla leniwych możliwość skorzystania z kolejki,
która właśnie wylądowała na dachu pobliskiego domu.
Szukamy kamiennej bramy – znajduje się w niej
kaplica. Jak twierdzi przewodnik przejście środkiem wróży pecha – zatem
przemykamy przyklejając się prawie do muru. W ścianie jest wiele
kamieni z wyrytymi inskrypcjami.
Skręt w prawo i kolejną pustą, malowniczą uliczką schodzimy na główny plac miasta.
Tu zastaje na tłum, targ wszystkiego pod wielkim
namiotem – gdzie nie spojrzeć każde stoisko a to z miodem, wędlinami,
malowniczymi koronkami czy obrazami – do wyboru do koloru.
Zostawiamy za
sobą gwarny plac, którego strzeże pan na koniu oraz z ukrycia pan z
wielkim brzuszkiem i spacerkiem do campera.
Chcemy dziś dojechać w okolice Plitvickich
Jezior, które jakoś nigdy do tej pory nie były nam po drodze, a mówią,
że warto. Znów mijamy parki, w których przycupnęły muzea w malowniczych
budynkach, mijamy Arenę Zagrzeb i wzdłuż autostrady jedziemy do
Karlovac.
Powoli robi się szarówka pora poszukać noclegu. Za miejscowością Duga Resa nad rzeką jest camping, ale czy warto na niego wydać 120 kun – owszem samochody co chwila podjeżdżają, nam jednak nie przypadł do gustu. Wiem wiem to Chorwacja, ale jedziemy dalej. Ups co się stało z mostem? Objazd – na szczęście ktoś wpadł na pomysł by po rzece popływał sobie most pontonowy. Trochę kiwa ale przejechać się da. Jedziemy na południe w poszukiwaniu noclegu. O jakaś wioska, pełno aut – to miejsce w sam raz dla nas tym bardziej, że noc pełnej krasie.
Powoli robi się szarówka pora poszukać noclegu. Za miejscowością Duga Resa nad rzeką jest camping, ale czy warto na niego wydać 120 kun – owszem samochody co chwila podjeżdżają, nam jednak nie przypadł do gustu. Wiem wiem to Chorwacja, ale jedziemy dalej. Ups co się stało z mostem? Objazd – na szczęście ktoś wpadł na pomysł by po rzece popływał sobie most pontonowy. Trochę kiwa ale przejechać się da. Jedziemy na południe w poszukiwaniu noclegu. O jakaś wioska, pełno aut – to miejsce w sam raz dla nas tym bardziej, że noc pełnej krasie.