BAŁKAŃSKIE KOPYTKA - CHORWACJA - dzień 6

WIEDEŃ – REGIERSBURG – FELDBACH – MURECK – LENARD - PTUJ – ZAGRZEB – KARLOVAC – DUGA RESA - DUBRAVE 


TRASA 380km -  MAPA

Jeszcze tylko powietrze w oponach, jeszcze tylko paliwo, jeszcze tylko gaz … no właśnie gaz – miało być ta pięknie, a tu nie da się – zatem nakładamy gdzieś 50 km, bo po ostatnim 5 tygodniowym wyjeździe chyba tam już niewiele zostało… Tankujemy – i lekkie zdziwienie – weszło jedynie 7,7 litra – czyżby mistrzostwo świata w gospodarowaniu gazem? :)
Mijamy Tychy, Pszczynę objazdem, bo zakazy 2,5t, potem Cieszyn i nową drogą, której jeszcze nie znamy jedziemy na Breclav. Wjazd do Holeszów na rynek(3t), bo objazdy, potem jakieś papu na parkingu nad rzeczką (49.15712; 17.50447). Tradycyjnie w Starym Meste (49.04419; 17.25444) mijamy działającą latarnię „morską” to chyba za dużo powiedziane, ale świeci i nadaje sygnał. Po kiego kwinta gdzieś w środku Czech stoi latarnia morska – może ktoś wie? – czyżby Czesi również domagali się dostępu do morza – ale jakby co to od Bałtyku im wara :szeroki_usmiech 

Granica (3,5t) również tradycyjnie w Rental – jakoś lubimy tędy jeździć, gdyż po jej minięciu wjeżdża się do sympatycznej miejscowości. Jeszcze tylko winieta – czyli „opłata za nocleg” na pierwszej i jedynej stacji benzynowej (48.34358; 16.38374) przed autostradą – jest 23.30 – chyba poczekamy do północy, gdyż jak zwykle nie wiemy kiedy będziemy wracać, a po co dwa razy przepłacać, tradycyjne tankowanie w Wiedniu (kilka stacji z rozsądną ceną 48.17599; 16.35554) – oj strasznie dużo tych tradycji, ale to pewnie dlatego, że często tędy śmigamy – i już możemy układać się spać – tym razem nie tradycyjnie, bo na trzecim a nie na drugim (licząc pierwszy zaraz za Wiedniem) rastplatzu . Ten pierwszy jest lepszy, bo ma większy parking i jest ciut dalej od drogi – tam gdzie stoimy przy stacji trochę słychać ruch na autostradzie – ale o tej porze zasypiamy jak niemowlęta.
 

Budzi nas nastawiony budzik, gdyby nie on nie udało by nam się wstać nawet o 9. Szybka toaleta i w drogę. Jedziemy prawie na Graz, ale po jakiś 100 km odbijamy na Słowenię – a co nie będziemy im płacić za te kilkadziesiąt kilometrów 15 euro – lekko przesadzają. Kierujemy się na Mureck. Jak zwykle przypadkiem zauważamy zamek na wzgórzu w Regiersburg – choć mijamy go tylko myślę, że warto tutaj wpaść na dłużej – może kiedyś znów stanie nam na drodze.



Dalej przez Feldbach. Granica to przejazd przez rzekę – jakiś kilometr, dwa dalej można na poboczu przystanąć i looknąć na Alpy. W Ptuj pod kościołem ucinamy sobie drzemkę, potem rzut oka na miasto i wbijamy się dokładnie kilka metrów za autostradą, która tutaj właśnie kończy swój bieg.  








Teraz nie pozostaje nam nic innego jak Chorwacja – te kilkanaście kilometrów mija lotem błyskawicy i ustawiamy się na jednym z szeregu pasów granicznych. Przekraczanie trwa znacznie dłużej – po prostu jest tu większy ruch. Wymiana kasy – jakby tak w Zagrzebiu jakieś drobne były potrzebne. Po kilkuset metrach zjeżdżamy w prawo i tylko kątem oka mijamy bramki na autostradzie…. po co przepłacać :) skoro wzdłuż autostrady biegnie stara dobra droga. To, że czasem zakręt straszne przecież nie jest, a droga dobra – może z 5km poklejona, ale całkiem całkiem się jedzie. 20km przed Zagrzebiem jest duże centrum handlowe – jak niskie muszą tu być ceny by warto było jechać na zakupy. Wjeżdżamy do miasta – trochę krążymy po centrum, bo z miejscami do zaparkowania krucho (płatne pon-pt do 21,sob do 15).





W końcu udaje się coś znaleźć, ale camper powyżej 5m tam już się nie zmieści, bo parkuje się po skosie. Zostawiamy auto pod czujnym okiem, gdyż zaraz za rogiem jest posterunek policji i idziemy w stronę Katedry.  





 



Jest sobotnie popołudnie i gdyby nie 4 autokary, które właśnie pod nią zaparkowały domyślam się, że nie byłoby tu żywego ducha. Wrześniowe słońce tu już po 15 nadaje niesamowity urok temu miejscu. Już teraz widać „złotą godzinę” choć do wieczora jeszcze daleko. Słońce wspaniale rzeźbi okoliczne budynki wyczarowując z nich niesamowite obrazy.






 
Mijamy targ, który chyba niedawno się skończył, gdyż wszędzie jeszcze widać delikatny galimatias – ale służby już się uwijają.

 









Schodami schodzimy na główny plac – czujemy się jak w innym świecie. 100m dalej błoga cisza i spokój tu harmider niesamowity. Co minutę przejeżdża gdzieś tramwaj, ludzie się spieszą – czy to to samo miasto??





 Deptakiem wzdłuż gwarnych kafejek pniemy się delikatnie do góry – uliczka obok pnie się znacznie szybciej….. trzeba ją dogonić, a tu nic – nie ma żadnej uliczki w lewo. Czyżby trzeba było się wracać? –





Na szczęście pod koniec uliczki są schody – ostre, ale nie ma wyjścia. Mijamy pierwszą uliczkę – eee chyba jeszcze. Wychodzimy na plac pod Muzeum miejskim. Znów jakby ktoś zaczarował świat – tu nie ma nikogo. W jakim europejskim dużym mieście – ba w stolicy nie ma nikogo w sobotnie popołudnie w samym centrum? Cykamy swobodnie zdjęcia na prawo i na lewo nie zastanawiając się czy ktoś nam aby w kadr nie wskoczy.

 









Kościół św. Marka – wizytówka Zagrzebia – a tu raptem kilka osób się kręci i to tylko dlatego, że za chwilę będzie tu ślub. Chyba nie znam innego dużego miasta, w którym dzieją się takie rzeczy. 





Spacer do kolejnego kościółka – tu też już podjeżdża młoda para – obłożenie niezłe :) tym razem nie spacerkiem jak poprzednia ale wielką dłuuuugą limuzyną.

 







W pobliżu jest wieża widokowa i punkt widokowy na dolną część miasta. Dla leniwych możliwość skorzystania z kolejki, która właśnie wylądowała na dachu pobliskiego domu.

 








Szukamy kamiennej bramy – znajduje się w niej kaplica. Jak twierdzi przewodnik przejście środkiem wróży pecha – zatem przemykamy przyklejając się prawie do muru. W ścianie jest wiele kamieni z wyrytymi inskrypcjami.







 

 Skręt w prawo i kolejną pustą, malowniczą uliczką schodzimy na główny plac miasta.









Tu zastaje na tłum, targ wszystkiego pod wielkim namiotem – gdzie nie spojrzeć każde stoisko a to z miodem, wędlinami, malowniczymi koronkami czy obrazami – do wyboru do koloru.
 



  




Zostawiamy za sobą gwarny plac, którego strzeże pan na koniu oraz z ukrycia pan z wielkim brzuszkiem i spacerkiem do campera.
 



Chcemy dziś dojechać w okolice Plitvickich Jezior, które jakoś nigdy do tej pory nie były nam po drodze, a mówią, że warto. Znów mijamy parki, w których przycupnęły muzea w malowniczych budynkach, mijamy Arenę Zagrzeb i wzdłuż autostrady jedziemy do Karlovac.
Powoli robi się szarówka pora poszukać noclegu. Za miejscowością Duga Resa nad rzeką jest camping, ale czy warto na niego wydać 120 kun – owszem samochody co chwila podjeżdżają, nam jednak nie przypadł do gustu. Wiem wiem to Chorwacja, ale jedziemy dalej. Ups co się stało z mostem? Objazd – na szczęście ktoś wpadł na pomysł by po rzece popływał sobie most pontonowy. Trochę kiwa ale przejechać się da. Jedziemy na południe w poszukiwaniu noclegu. O jakaś wioska, pełno aut – to miejsce w sam raz dla nas tym bardziej, że noc pełnej krasie.