GIRO D'ITALIA - WŁOCHY dzień 23

TERRANOVA - SANTA AGATA - CEFALU - BAGHERIA - ASPRA - PALERMO - MONREALE - MONTE PELLEGRINO - BALESTRODE - ALCAMO MARINA

http://osiolkiemprzezswiat.blogspot.com/2013/12/giro-ditalia-wochy-dzien-23.html    http://osiolkiemprzezswiat.blogspot.com/2013/12/giro-ditalia-wochy-dzien-23.html

TRASA 250 km - MAPA


Wyspaliśmy się jak nigdy dotąd. Pewnie ludzie rano do pracy jechali, nam to zupełnie nie przeszkadzało. Dokąd dziś dojedziemy zobaczymy. Opcje są dwie – jak będzie ciekawie (miejscówkowo) to zatrzymamy się przed Palermo, jak nie to za nim. Duże miasto, w dodatku portowe, to raczej kiepskie miejsce na nocleg.
Z Terranova ruszamy do Santa Agata. Już na wstępie nasze marzenia weryfikuje linia kolejowa:( My jesteśmy na górze, miasto gdzieś tam w dole, a przejazd kolejowy nie dla nas. Co z tego, że na dole droga plaża – jak nie mamy się tam jak dostać. Nawet gdybyśmy bardzo pragnęli nie znaleźliśmy miejsca, gdzie można by auto zostawić i się przespacerować. Zresztą duży odcinek teraz przed nami taki: wybrzeże/plaża, tory, ewentualnie niski tunel pod nimi i droga, którą jedziemy. Kto wpadł na taki pomysł gwm:/











Czasami przejazd przez tory był trochę na podpuchę. Ładnie górą, więc jedziemy do plaży. Wzdłuż jednokierunkowej drogi stoją samochody, jedziemy i jedziemy – nie ma gdzie się wcisnąć. Gdzieś po około 500m zauważamy znak – ograniczenie wysokości do 2,3m. To żart prawda?? Tu nawet nie ma gdzie fizycznie zawrócić. Cóż czeka nas wsteczny. Po chwili coś na nas trąbi – to jadące za nami samochody. Pokazują nam że ulica senso unico. My im też pokazujemy, że dalej za nisko . Cofają się więc i one. Wtulają w bramy. Sytuacja powtarza się...




Wiedzeni informacjami na forum/przewodnikami postanawiamy zwiedzić Cefalu. Niewielkie miasteczko, które przycupnęło u stóp potężnej skały. Najpierw próbujemy dotrzeć do niego od wschodu. Kiepski pomysł, zaplątaliśmy się w ślepą uliczkę prowadzącą do nabrzeża portowego. Dobrze, że był zakręt i jakaś brama to po wielu kombinacjach udało nam się zawrócić, choć w pewnym momencie mieliśmy już opcję powrotu na wstecznym.


Gdy już prawie zrezygnowaliśmy i wjechaliśmy na główną drogę okazało się, że miasteczko dużo łatwiej jest szturmować od zachodu. Dlaczego szturmować – ano by dotrzeć w miarę do centrum trzeba było swoje wywalczyć w korkach. Gdy już, już prawie witaliśmy się z centrum zobaczyliśmy zakaz wjazdu, a pan policjant jednoznacznie dał na do zrozumienia, że dalej nie wjedziemy. 


No nic to poszukamy miejsca wzdłuż drogi przy plaży (główne ulice są tu jednokierunkowe). Ulica jest, plaża też, ale wolne miejsce?? – chyba żartujecie.


Trafiliśmy – jest!. Taki niewielki skrawek na początku zatoczki. Zastawiliśmy inne auta, więc tylko na moment rzucamy okiem po okolicy i zaraz odjeżdżamy.  




Hola, hola nie tak szybko. Jakieś 100m dalej macha nam coś przed nosem lizakiem Chyba stop mamy. Uchylamy szybę, pan bondziorno to my też, w końcu kulturni jesteśmy. Ale pan nawija dalej…. Yyyy nieśmiało pytam: do you speak English? Pan zrobił wielkie oczy cofnął się tak by zobaczyć rejestrację. Na twarzy widać wyraźną konsternację. Kiwa ręką na kolegę czy on parla inglese?? Ten przecząco kiwa głową. No to jesteśmy w kropce. My umiemy bondziorno, on tyle samo w innych językach. Coś tam kombinuje o jakimś patente di guida – no patentu co prawda nie mam, ale za przewodnika robię. Dopiero jak przypomina sobie auto papieren, aaaa no to już wiemy o co kamam, pewnie jeszcze chciałby prawo jazdy w komplecie – kiwa głową, że tak. Podchodzi do przedniej szyby, odczytuje naklejkę rejestracyjną, porównuje. Sprawdza prawo jazdy – to międzynarodowe na wypadek, gdyby mu coś nie grało :). Ispezione di routine kiwa głową oddając dokumenty. Uśmiecha się i kiwa ręką by jechać dalej. Drugi stoi z wycelowaną bronią w naszą stronę, no to jak jechać czy nie. Pierwszy kiwa mu ręką, ufff już nie celuje, to na wszelki wypadek szybko znikamy im z oczu.
 


Najpierw nas zestresowali, a teraz dodatkowo nawigacja przeciągnęła nas takimi drogami po kolejnym miasteczku, że ludzi się za głowę łapali widząc nas na początku sjesty. Drogi może i ok, ale ruch był taki, że zastanawialiśmy się czy gdzieś nie przycupnąć aż się uspokoi – tak tylko gdzie, jak auta już szczelnie zastawiły co się dało. Wyjścia nie było trzeba było brnąć przed siebie. Nie powiem, żeby centrum brzydkie było, ale może niekoniecznie w takich okolicznościach.






Gdzieś przed Bagheria zatrzymujemy się na poboczu na zdjęcia. Cykamy. Przed nami zatrzymał się Włoch piaggio z cytrynami. Dosłownie rzuciliśmy tylko na nie okiem. Nie minęła minuta, ktoś puka w szybę – pan przyniósł nam cytryn ile mu się w koszulkę zmieściło. Szok, to dla nas?? Si si, kiwa głową. Nie będziemy tacy, czymś się odwdzięczymy i my :). Nawiasem mówiąc cytryny przez podróż zrobiły się lekko żółtawe z totalnie zielonych. Dwa miesiące później zjedliśmy ostatnią – nic, totalnie nic im nie było…. Spróbujcie sklepową tyle czasu w domu przetrzymać.





Dalej droga znów wybrzeże/plaża, tory, droga ehhh choć se z góry na morze popatrzymy. Od czasu do czasu drogę umilają nam torre koło, których jest na tyle szeroko, że można się zatrzymać. Jesteśmy coraz bliżej Palermo to i ruch się zwiększa. Wybrzeże jest ładne postrzępione, ale bardziej nadaje się do przejechania niż typowego plażowania (no chyba, że komuś uda się znaleźć przejazd przez tory).






Przed nami Capo Zafferano i wiodąca wzdłuż nabrzeża malownicza droga. Teraz pozostaje nam tylko odpocząć. Dogodne miejsce znajdujemy w Aspra (38.105841,13.499799). Parkujemy wzdłuż drogi i wskakujemy do wody. Plaża może nie jest jakaś wielka, ale za to z jakim widokiem. Nie dość, że maleńkie spokojne miasteczko to mamy jeszcze przed sobą cała zatokę Palermo no normalnie nie ruszamy się stąd :) aż wierzyć się nie chce, że jesteśmy ledwie 10km od centrum Palermo.
 












Główne miasto i port Sycylii położone jest pomiędzy Capo Zafferano od wschodu i Monte Pellegrino od zachodu. Witają nas niezbyt ciekawie wyglądające, zatłoczone dzielnice dlatego tym szybciej zmierzamy w kierunku centrum. Założenie z góry było jasne przejechać przez miasto i zobaczyć co się da – miejsca parkingowego przecież i tak nie znajdziemy, nie wspominając już o bezpiecznym zostawieniu gdzieś samochodu na dłużej. Będąc tam odniosłam wrażenie, że miasto ma podobną reputację jak Neapol, więc jakby co ryzykować nie będziemy. Wiem, że niektórzy parkowali i jak wrócili auta były całe na swoim miejscu.






Historia miasta jest ciekawa, najpierw było bizantyjskie, potem przeszło w ręce arabskie i normańskie, królował gotyk i secesja. Każdy z tych okresów pozostawił tu swoje ślady. Mamy mapę miasta, ustawiamy na główną Corso Victorio Emanuele przy, której położonych jest najwięcej zabytków. Jest to jednokierunkowa ulica, akurat w odwrotną stronę niż nam pasuje, dlatego też przebijamy się przez miasto, próbując to robić zgodnie z planem miasta zaznaczonym w przewodniku Michelin.







Jak się gdzieś zmieścimy to trafimy, jak nie poszukamy objazdu. Teoretycznie trwa siesta, więc powinno być łatwiej. Ruch jest taki, że spokojnie można robić zdjęcia podjeżdżając kilkanaście metrów w międzyczasie. W wiele bocznych uliczek nie ma szans się wcisnąć – to raczej deptaki, no może osobówka mała by się zmieściła. Niektóre wyglądają tak, że samotnie bym się tam nie zapuściła :(





W końcu docieramy do Corso Emanuele i jedziemy nim w kierunku morza. Przejeżdżamy przez bramę, park, mijamy katedrę i inne ciekawie wyglądające budynki. Jak już zrobiliśmy rundkę po mieście tym historycznym zachciało nam się zobaczyć coś innego, a żeby tam się dostać trzeba było przecisnąć się przez nowe dzielnice.





Niestety w międzyczasie siesta się skończyła. Ruch z każdą minutą gęstniał, a my jechaliśmy na zachód. Na ulice wyjechały skutery (w sumie dawno ich nie było) Teraz nie dość, że na setki aut to i na dziesiątki skuterków trzeba było zwracać uwagę – styl jazdy podobny do neapolitańskiego – nawet policja musi wymuszać pierwszeństwo, żeby gdziekolwiek wjechać.









Udało nam się trochę uciec od zgiełku Palermo. Na południowym zachodzie kilkanaście kilometrów od miasta na wzgórzu leży Monreale. Już sam tam dojazd jest ciekawy – jak na wyciągnięcie ręki mamy panoramę miasta i Conca D’Oro czyli żyznej równiny ciągnącej się od Palermo.











Monreale powstało w XI wieku wokół opactwa benedyktyńskiego. Z klasztorem sąsiaduje katedra, kaplica, tarasy, krużganki. Kosciół zdobią mozaiki od stworzenie świata po czasy Apostołów. Stanowi on połączenie stylu arabskiego i normańskiego. Spoczywa tu Wilhelm I, II i serce Ludwika Świętego.






Wszystko pięknie, ale żeby podjechać pod kościół trzeba przecisnąć się wąską uliczką z nisko wiszącymi balkonami. Generalnie do miasta jest zakaz wjazdu camperów, tylko nie bardzo wiem, gdzie można by się wcześniej zatrzymać. Chyba gdzieś pod miastem. Myśmy grzecznie objechali plac i zjechaliśmy w dół do rozwidlenia (drogi są jednokierunkowe). I zrobiliśmy sobie spacerek. Dla osobówek są parkingi – dla nas nie widzieliśmy.

















Ponieważ bacznie obserwuję mapę dostrzegam na północ od Neapolu Monte Pellegrino (606m). Tuż nad morzem taka wysokość może być ciekawie. Akurat jesteśmy tak, że najprościej będzie przeciąć trochę ekspresówką (obwodnica Palermo) i potem dotrzeć do morza. Ruch idzie jak szalony, z prawej z lewej, nawet nie wiadomo, w którą stronę patrzeć. Osiołek trochę mocy ma, a każdy standardowo widząc dostawczaka zakłada, że będzie ruuuuuszał spod świateł. W pewnym momencie zobaczyliśmy przerażone oczy Włocha, który stojąc obok nas z prawej strony, chciał szybko zmienić pas i nie zauważył, że osiołek już dawno ruszył. Pisk opon i niedowierzający wzrok – przecież to ja miałem być pierwszy. Zauważyliśmy też, że ilość stukniętych samochodów jest tu zdecydowanie większa nawet niż na południu Włoch, więc pilnować się trzeba. Yyyy stukniętych w sensie poobcieranych, uszkodzonych, żeby nie było. :)


Kilka dróg prowadzących w kierunku wzgórza ma ograniczenia przejazdu większych samochodów, ale w końcu trafiamy na ta właściwą i zaczynamy wspinaczkę. W dole wyłania się znów miasto, zbocza kuszą roślinnością. Szukając informacji na temat znajdującego się na górze Sanktuarium znalazłam taki opis – to chyba samo mówi za siebie :) „Mnóstwo zakrętów typu "agrafka" podnoszących poziom adrenaliny. Piękny widok na port, miasto, zatokę. Wreszcie miejsce kultu św. Rozalii ,patronki Palermo, której posąg i relikwie uczestniczą w procesji bodaj 4 września. Wóz służący do ich przewiezienia jest eksponowany przed Katedrą. Dojazd własnym samochodem dla doświadczonych kierowców o silnych nerwach.”. Jeśli ktoś nie chce wjeżdżać zawsze tą trasę może pokonać pieszo ścieżkami.





Pod samym szczytem ustawiamy się z innymi samochodami na poboczu (38.16800, 13.34993) – tak by zjeżdżające z góry autobusy mogły nas minąć (sporo ich jeździ więc uważać trzeba – wąsko). Parkowaniem kieruje pan, który przy odjeździe wystawia rękę „co łaska”. Pod Sanktuarium jest pełno kramarzy. Na prawo od drogi odchodzi ścieżka na szczyt wzgórza, a tuż za nią zaczynają się schody do kościoła. Wchodzimy i gdy przekraczamy próg przychodzi zdziwienie – tak naprawdę wchodzimy do groty, w której żyła Święta.
 














Z góry oczywiście trzeba zjechać – oczywiście nie tą samą drogą – przecież nie będziemy się wracać do Palermo. Przejeżdżamy przez przełęcz – zjeżdżamy w dół i…. niespodzianka. Obsunęła się droga – musimy zawrócić.







Znowu mijamy obwodnicę miasta, dalej lotnisko. Robi się wieczorowa pora, a my nie mamy gdzie spać. Jedziemy, mijamy kolejne wioski – nie za bardzo gdzie stanąć by nie nocować w samym centrum/porcie. W wioskach łatwo się pogubić w tych jednokierunkowych uliczkach, czasami są zastawione samochodami, czasami z niskimi balkonami, ale główne drogi są ok.



Ufff minęliśmy chwilowo duże aglomeracje miejsce – można w końcu trochę odetchnąć prawdziwą Sycylią. W Balestrode (38.05560, 13.01727) trafiamy na plażę – fajna, duża, piaszczysta, ale trochę na wygwizdowie.




Z drugiej strony miejscowości jest kolejna (38.04645 12.99580) – w sezonie pewnie oblegana (kąpielisko) teraz żywego ducha. Lubimy ciche, spokojne miejsca, ale niekoniecznie w zupełnej głuszy. No nic szukamy dalej – przy okazji gps wytycza nam drogę koło ujęcia wody (38.04568 12.99930). Czekamy w kolejce aż miejscowi uzupełnią zbiorniki.




Dalej miało być ścięcie do głównej drogi i gdy już już prawie przywitaliśmy się z drogą nagle 3 metry przed nią była barierka i odwrót. Miejscówkę znajdujemy nieopodal (100m) baru w Alcamo Marina (38.03173, 12.95127) dopiero tu udało nam się bezboleśnie przejechać przez tory….