TRASA 100km - MAPA
Podnieśliśmy oko spod kołdry,
słabo jakoś. To leżymy dalej.
Nad wzgórzem, na które planowaliśmy dziś wjechać
rozciąga się potężna chmura. Od wieczora już tam siedzi i nie zamierza zniknąć.
No cóż poczekamy sobie nadal. Śniadanko, kawka, tym razem wyjątkowo w miejscu
noclegu i w dodatku nie wyściubiając nosa z samochodu – leje jak z cebra. Na
szczęście okna podnoszą się do góry i można przez okienko co nieco pstryknąć
pomiędzy kroplami. Pojawiają się pierwsi odważni wędkarze.
Gdzieś koło południa chmura postanawia wynieść się z tych okolic
co szybko wykorzystujemy (żeby w międzyczasie się nie rozmyśliła). Ruszamy się
stąd i my. Po 3-4km znajdujemy fajny parking (38.024971, 12.913299) zaraz przy
plaży – tam tez można by spędzić noc. Im bliżej górzystego półwyspu tym robi
się ciekawiej.
Castellmarre del Golfo – podobno ładne plaże, ale jak chcieliśmy się w nie zapuścić to plątaniną uliczek nas odstraszyło w dodatku jeszcze kropiło, więc z plażowania i tak nici. Wjechaliśmy na wzgórze – ooo jest foto stop (38.03092,12.87411) no i to był strzał w dziesiątkę.
Z góry mamy prześliczny widok na zatokę. Kręcimy się jak
oszalali (nie jesteśmy tu sami) by uchwycić co ciekawsze ujęcia – no normalnie
miodzio. Tam gdzieś przy plaży w głębi zdjęcia nocowaliśmy. Okazuje się, że do
miasta też można było dotrzeć, stanąć przy morzu pod zamkiem (38.030984,12.882037)
i spędzić noc w gronie innych camperów, ale nasza miejscówka też fajna była :)
Z góry miejsce nas zauroczyło – wypatrzono z
góry kolejne campery przy plaży (38.023788,12.900113)
Widzimy półwysep i znajdujący się na nim Rezerwat Zingaro – już sam
nazwa brzmi ekscytująco – przecież nie można się oprzeć. Jedziemy! Jedziemy dalej
główną drogą w kierunku Trapani, ale po 3-4 km odbijamy w prawo za znakami. Do
rezerwatu można dostać się od południowej i północnej strony. Najpierw
próbujemy krótszą drogą. Przejeżdżamy kilka małych wiosek, kręcimy się, ale
raczej po płaskim. Przed nami zbocza po lewej i morze po prawej. Droga do
najlepszych jakościowo nie należy, ale nie jest też chyba zbytnio uczęszczana –
no bo komu chciałoby się tu zapuszczać, skoro ma dobry dojazd do innych
pięknych plaż i zatoczek. No jak to komu – NAM :)
Co jakiś czas pojawiają się niewielkie zatoczki z plażami. Czasem z wody wystają skały, a wybrzeże wznosi się na kilkadziesiąt metrów. Jednak generalnie jest w miarę płasko z ciekawymi widokami. Podstawowym włoskim mankamentem jest brak miejsc parkingowych – widoczny także i tu. Choć to zupełnie boczna droga, mało uczęszczana poza sezonem niestety obowiązuje na niej zakaz postoju. Owszem co jakiś czas są przy zatoczkach parkingi „tylko dla gości” lub gdzieś na ziemnych placykach, ale albo mają kiepski dojazd – bardzo stromy, albo też obowiązuje na nich zakaz wjazdu dla camperów. Chwilami odnoszę wrażenie, że nas (w sensie camperów) tu nie lubią – choć Włochy to podobno raj camperowy… hmm
Po drodze podziwiamy widoki, mijamy kilka torre, ale już wiemy, że musimy wrócić tą samą drogą. Pod koniec droga jakościowo robi się dość kiepska. Na jej końcu jest plac (ale nie zaryzykowaliśmy wjazdu na niego camperem baliśmy się, że już tam zostaniemy) Wracamy.
Nie da się rezerwatu ugryźć z jednej – to spróbujemy z drugiej strony. Żeby jednak tam się dostać trzeba ponownie wrócić na główną drogę do Trapani i objechać potężny masyw górski. No to objeżdżamy. Jedziemy przez kilka miejscowości, ale pustki zupełne. Na pierwsze oznaki cywilizacji (w sensie aut) trafiamy koło Custonaci. Jest też tu sklep Simply (na wylocie na północ po lewej stronie) – ostatnia okazja by zrobić zakupy :)
Teraz trochę na wschód (gdyby droga wcześniejsza była przejezdna można by skrócić, ale zarówno mapa mówi, że droga wyłączona z ruchu a gps wyjątkowo również potwierdza) a potem na północ przez Castelluzo do San Vito Lo Capo. Jedziemy jak zaczarowani – czy my, aby przypadkiem nie znaleźliśmy się w międzyczasie na greckim Mani? Podobne góry, dzikie puste przestrzenie i jedynie od czasu do czasu kilka domków. Już lubię to miejsce – a nawet bardzo mimo, że do rezerwatu jeszcze trochę drogi nam zostało.
Pogoda znowu trochę figle płata. Robi się ciemno, pochmurno – na szczęście jedynie kropi chwilami. Jedziemy po wzgórzach, czasami trzeba się wspinać, ale są też kilkukilometrowe proste zjazdy – wrzucamy na luz i hulaj dusza :)
Przed San Vito odbijamy w prawo. Droga ciągnie się nadal wybrzeżem, ale jest już zdecydowanie bardziej kręta i węższa – niemniej jednak zachęcam do jej przejechania – warto i dla widoków po drodze i dla tego co jest na jej końcu.
Na końcu drogi jest dojazd do plaży. Zobaczyliśmy potwornie stromy zjazd i raczej zapełniony już parking, dlatego plażowanie chwilowo odpuściliśmy.
Natomiast dalej prowadzi droga częściowo asfaltowa, częściowo szutrowa. I to jest ta właściwa. To ona zaprowadzi do rezerwatu. http://www.riservazingaro.it/index.php?lang=en .Parkuje się wzdłuż drogi – na końcu pod wejściem, jest szerzej i zakaz parkowanie, to tu się zawraca, ale większym autem proponuję ustawić się tak co by na drodze nie zastawili wyjazdu bo droga za szeroka nie jest.
Wejście jest płatne 3 euro. W ramach tego dostaje się mapkę rezerwatu, http://www.riservazingaro.it/images/riserva/download/cartina.pdf z plażami, ścieżkami i wzgórzami. Można oczywiście skończyć na plażach, ale czy warto – skoro jest tu co robić. Najwyższy punkt Monte Speziale ma ponad 900 metrów. Po parku wytyczono 6 ścieżek o różnej trudności i długości (6-19km). Przyroda pozostawiona sama sobie (kilkaset gatunków roślin), nie ma dróg, hoteli – jedynie cisza, spokój i możliwość delektowania się okolicą.
Pierwsza urocza zatoczka oddalona jest ledwie 10 minut od wejścia – kolejna 20 minut dalej. Trzeba jednak pamiętać, że nie spotkamy tu boya hotelowego z drinkami z palmami, zatem wzięcie odpowiedniej ilości wody jest wskazane. Słońce niby nie grzeje (wrześniowe), ale spacerując po nieosłoniętym zboczu naprawdę je czuć, zwłaszcza w momencie, gdy zdecydujemy się na wyższe partie (nam niestety brakło już na nie czasu). Czytaliśmy też, że jest to raj dla pasjonatów nurkowania, stosunkowo łatwo dostępny nawet dla początkujących. Wzdłuż wybrzeża można się także wybrać łózką z Castellmaree del Golfo czy Scopello (nie sprawdzaliśmy). A teraz zapraszamy na wycieczkę:
W drodze powrotnej już w lepszym świetle mieliśmy możliwość podziwiania wybrzeża. Oczywiście jedziemy na sporej – na oko 200m wysokości, więc o dojeździe do morza chwilowo nie myślimy, jednak w tej zupełnej ciszy jest pięknie.
Gdzieś tam w tle na dole majaczy nam latarnia – spróbujemy do niej dojechać. Znajduje się ledwie kilka kilometrów przed San Vito. Sama latarnia znajduje się z pół kilometra od głównej drogi i otoczona jest niezbyt ciekawym z bliska krajobrazem – jakieś stare niszczejące budynki.
Zostawiamy auto przed zakazem wjazdu (jako jedyni – reszta wjeżdża) i idziemy rzucić okiem. Może i ruiny ale z jakimi widokami :)
San Vito wita nas dziesiątkami AdS – można między nimi przebierać, ale niestety nie wszystkie z nich znajdują się nad wodą – część jest po drugiej stronie drogi lub wręcz w głębi lądu. Samo miasteczko zatłoczone (wcześniej ścinaliśmy je bokiem), część dróg zamknięta dla ruchu, część wąska. Mamy nastawiony kierunek latarnia i tam spróbujemy się dostać.
W porcie stoi wiele łódek/jachtów – nie ma się co dziwić w końcu takie widoki nie trafiają się wszędzie. Wybrzeże jest dość szczelnie zagospodarowane. Plaże, boiska, wypożyczalnie sprzętu – ale parkingowo już niezbyt ciekawie.
Pierwsze rozsądne miejsce parkingowe jakie znaleźliśmy to pod latarnią na końcu cypla. Co prawda trochę (ze 100m) od morza, ale mimo wszystko nas urzekło. Oj jak bardzo zazdrościliśmy temu białemu autku, że mogło sobie podjechać tuż nad samą wodę.
Jedziemy wzdłuż wybrzeża, od zachodu zniża się powoli słońce nas wodą rozświetlając góry. Jest parking – robimy zdjęcia i zauważamy kilka aut w dole i prowadzącą tam drogę. No to w drogę. Jedziemy rozglądając się w międzyczasie za dogodnym miejscem na nocleg. Rzut oka w jedną, drugą trzecią stronę….
Wracając zauważyliśmy jasne białe plamki na przeciwległym brzegu. Noooo tym razem już się nam nie wywiną. W okolicy nie ma nic, więc to muszą być camperki.
Zjeżdżamy z drogi na duży parking. Dalej jest droga prowadząca nad wodę, ale równocześnie jest też znak, że dalej to już są ograniczenia wjazdu. Obadamy sytuację. Idziemy drogą, a tam stoi pełen parking osobówek. Ludzie korzystają z ostatnich promieni słonecznych.
Stoją tu dwa campery: włoski i czeski. Pytamy rozmawiamy zostają tu na noc. W międzyczasie podjeżdżają dwa kolejne. Podjeżdżamy i my. Plaża cichnie. W blasku zachodzącego słońca podziwiamy okolicę. Nas zaczarowała a Was?
Rozgwieżdżone niebo nad nami, cisza, spokój i kilka camperów na zupełnym odludziu, szumiące fale i morze uderzające o skały – tego nam cały czas brakowało…..
Co jakiś czas pojawiają się niewielkie zatoczki z plażami. Czasem z wody wystają skały, a wybrzeże wznosi się na kilkadziesiąt metrów. Jednak generalnie jest w miarę płasko z ciekawymi widokami. Podstawowym włoskim mankamentem jest brak miejsc parkingowych – widoczny także i tu. Choć to zupełnie boczna droga, mało uczęszczana poza sezonem niestety obowiązuje na niej zakaz postoju. Owszem co jakiś czas są przy zatoczkach parkingi „tylko dla gości” lub gdzieś na ziemnych placykach, ale albo mają kiepski dojazd – bardzo stromy, albo też obowiązuje na nich zakaz wjazdu dla camperów. Chwilami odnoszę wrażenie, że nas (w sensie camperów) tu nie lubią – choć Włochy to podobno raj camperowy… hmm
Po drodze podziwiamy widoki, mijamy kilka torre, ale już wiemy, że musimy wrócić tą samą drogą. Pod koniec droga jakościowo robi się dość kiepska. Na jej końcu jest plac (ale nie zaryzykowaliśmy wjazdu na niego camperem baliśmy się, że już tam zostaniemy) Wracamy.
Nie da się rezerwatu ugryźć z jednej – to spróbujemy z drugiej strony. Żeby jednak tam się dostać trzeba ponownie wrócić na główną drogę do Trapani i objechać potężny masyw górski. No to objeżdżamy. Jedziemy przez kilka miejscowości, ale pustki zupełne. Na pierwsze oznaki cywilizacji (w sensie aut) trafiamy koło Custonaci. Jest też tu sklep Simply (na wylocie na północ po lewej stronie) – ostatnia okazja by zrobić zakupy :)
Teraz trochę na wschód (gdyby droga wcześniejsza była przejezdna można by skrócić, ale zarówno mapa mówi, że droga wyłączona z ruchu a gps wyjątkowo również potwierdza) a potem na północ przez Castelluzo do San Vito Lo Capo. Jedziemy jak zaczarowani – czy my, aby przypadkiem nie znaleźliśmy się w międzyczasie na greckim Mani? Podobne góry, dzikie puste przestrzenie i jedynie od czasu do czasu kilka domków. Już lubię to miejsce – a nawet bardzo mimo, że do rezerwatu jeszcze trochę drogi nam zostało.
Pogoda znowu trochę figle płata. Robi się ciemno, pochmurno – na szczęście jedynie kropi chwilami. Jedziemy po wzgórzach, czasami trzeba się wspinać, ale są też kilkukilometrowe proste zjazdy – wrzucamy na luz i hulaj dusza :)
Przed San Vito odbijamy w prawo. Droga ciągnie się nadal wybrzeżem, ale jest już zdecydowanie bardziej kręta i węższa – niemniej jednak zachęcam do jej przejechania – warto i dla widoków po drodze i dla tego co jest na jej końcu.
Na końcu drogi jest dojazd do plaży. Zobaczyliśmy potwornie stromy zjazd i raczej zapełniony już parking, dlatego plażowanie chwilowo odpuściliśmy.
Natomiast dalej prowadzi droga częściowo asfaltowa, częściowo szutrowa. I to jest ta właściwa. To ona zaprowadzi do rezerwatu. http://www.riservazingaro.it/index.php?lang=en .Parkuje się wzdłuż drogi – na końcu pod wejściem, jest szerzej i zakaz parkowanie, to tu się zawraca, ale większym autem proponuję ustawić się tak co by na drodze nie zastawili wyjazdu bo droga za szeroka nie jest.
Wejście jest płatne 3 euro. W ramach tego dostaje się mapkę rezerwatu, http://www.riservazingaro.it/images/riserva/download/cartina.pdf z plażami, ścieżkami i wzgórzami. Można oczywiście skończyć na plażach, ale czy warto – skoro jest tu co robić. Najwyższy punkt Monte Speziale ma ponad 900 metrów. Po parku wytyczono 6 ścieżek o różnej trudności i długości (6-19km). Przyroda pozostawiona sama sobie (kilkaset gatunków roślin), nie ma dróg, hoteli – jedynie cisza, spokój i możliwość delektowania się okolicą.
Pierwsza urocza zatoczka oddalona jest ledwie 10 minut od wejścia – kolejna 20 minut dalej. Trzeba jednak pamiętać, że nie spotkamy tu boya hotelowego z drinkami z palmami, zatem wzięcie odpowiedniej ilości wody jest wskazane. Słońce niby nie grzeje (wrześniowe), ale spacerując po nieosłoniętym zboczu naprawdę je czuć, zwłaszcza w momencie, gdy zdecydujemy się na wyższe partie (nam niestety brakło już na nie czasu). Czytaliśmy też, że jest to raj dla pasjonatów nurkowania, stosunkowo łatwo dostępny nawet dla początkujących. Wzdłuż wybrzeża można się także wybrać łózką z Castellmaree del Golfo czy Scopello (nie sprawdzaliśmy). A teraz zapraszamy na wycieczkę:
W drodze powrotnej już w lepszym świetle mieliśmy możliwość podziwiania wybrzeża. Oczywiście jedziemy na sporej – na oko 200m wysokości, więc o dojeździe do morza chwilowo nie myślimy, jednak w tej zupełnej ciszy jest pięknie.
Gdzieś tam w tle na dole majaczy nam latarnia – spróbujemy do niej dojechać. Znajduje się ledwie kilka kilometrów przed San Vito. Sama latarnia znajduje się z pół kilometra od głównej drogi i otoczona jest niezbyt ciekawym z bliska krajobrazem – jakieś stare niszczejące budynki.
Zostawiamy auto przed zakazem wjazdu (jako jedyni – reszta wjeżdża) i idziemy rzucić okiem. Może i ruiny ale z jakimi widokami :)
San Vito wita nas dziesiątkami AdS – można między nimi przebierać, ale niestety nie wszystkie z nich znajdują się nad wodą – część jest po drugiej stronie drogi lub wręcz w głębi lądu. Samo miasteczko zatłoczone (wcześniej ścinaliśmy je bokiem), część dróg zamknięta dla ruchu, część wąska. Mamy nastawiony kierunek latarnia i tam spróbujemy się dostać.
W porcie stoi wiele łódek/jachtów – nie ma się co dziwić w końcu takie widoki nie trafiają się wszędzie. Wybrzeże jest dość szczelnie zagospodarowane. Plaże, boiska, wypożyczalnie sprzętu – ale parkingowo już niezbyt ciekawie.
Pierwsze rozsądne miejsce parkingowe jakie znaleźliśmy to pod latarnią na końcu cypla. Co prawda trochę (ze 100m) od morza, ale mimo wszystko nas urzekło. Oj jak bardzo zazdrościliśmy temu białemu autku, że mogło sobie podjechać tuż nad samą wodę.
Gdyby nie fakt, że po drodze minęliśmy dwa otwarte AdS to chętnie byśmy
tu zostali (może by nas w nocy nie wywiało). Ale po drodze też
widzieliśmy pewno miejsce i teraz postanowiliśmy tam pojechać.
Wracając przez miasteczko znaleźliśmy jeszcze darmowy miejski parking ze stojącymi camperami (38.18301, 12.73086). Już się prawie ucieszyliśmy, ale po migowej rozmowie dowiedzieliśmy się, że spać tu nie – oni jadą na noc na AdS. To i my zmykamy na naszą upatrzoną miejscówkę.
Wracając przez miasteczko znaleźliśmy jeszcze darmowy miejski parking ze stojącymi camperami (38.18301, 12.73086). Już się prawie ucieszyliśmy, ale po migowej rozmowie dowiedzieliśmy się, że spać tu nie – oni jadą na noc na AdS. To i my zmykamy na naszą upatrzoną miejscówkę.
Jedziemy wzdłuż wybrzeża, od zachodu zniża się powoli słońce nas wodą rozświetlając góry. Jest parking – robimy zdjęcia i zauważamy kilka aut w dole i prowadzącą tam drogę. No to w drogę. Jedziemy rozglądając się w międzyczasie za dogodnym miejscem na nocleg. Rzut oka w jedną, drugą trzecią stronę….
Yyy co to za tablica „no camping”. Nie wiem czy dotyczy całej
drogi, czy tylko tego fajnego miejsca (parkingu), ale z kilometr dalej
natrafiliśmy na bramę campingu – co prawda zamkniętą. Stały tam jakieś
przyczepy, ale żywego ducha.
Te poszarpane skały, groty, fale uderzające i rozbijające się na
kamieniach w tej kolorystyce wyglądają naprawdę bajecznie. Szkoda, że nie
możemy tu zostać na dłużej (nie możemy ?? :) )
Wracając zauważyliśmy jasne białe plamki na przeciwległym brzegu. Noooo tym razem już się nam nie wywiną. W okolicy nie ma nic, więc to muszą być camperki.
Zjeżdżamy z drogi na duży parking. Dalej jest droga prowadząca nad wodę, ale równocześnie jest też znak, że dalej to już są ograniczenia wjazdu. Obadamy sytuację. Idziemy drogą, a tam stoi pełen parking osobówek. Ludzie korzystają z ostatnich promieni słonecznych.
Stoją tu dwa campery: włoski i czeski. Pytamy rozmawiamy zostają tu na noc. W międzyczasie podjeżdżają dwa kolejne. Podjeżdżamy i my. Plaża cichnie. W blasku zachodzącego słońca podziwiamy okolicę. Nas zaczarowała a Was?
Rozgwieżdżone niebo nad nami, cisza, spokój i kilka camperów na zupełnym odludziu, szumiące fale i morze uderzające o skały – tego nam cały czas brakowało…..