TRASA 235 km - MAPA
Porto Cezareo leżące ledwie kilka
kilometrów na południe od naszego noclegu, przywitało nas rybakami
sprzedającymi świeże ryby wprost z łodzi, można się też załapać na świeże owoce.
Miasteczko jeszcze senne.
Kilka camperów w porcie (40.260206,17.891049 – płatny (1,5E/60 min 1.06-30.09 16-2, w pozostałe dni 16-22 soboty
i święta) jeszcze drzemało, kolejne obok wieży Torre Cesarea (trochę dalej) również. My jednak
postanowiliśmy nie tracić ani chwili tylko poznać lepiej Apulię.
Południowa ziemia wyraźnie
odczuwa słońce. Spieczona, czerwona ziemia i niewielkie poletka tuż przy morzu,
pewnie z tego żyją tutaj mieszkańcy. Mijamy miasteczka czasami blisko morza,
czasami dalej z możliwościami postoju bywa różnie.
Szczególnie w Gallipoli, która
choć polecana z pięknych plaż, dla nas jest niedostępna. Na cypel nie da się
wjechać, przy każdej drodze króluje niezmiennie „no camper”. Wzdłuż wybrzeża
postój jest płatny, a i znaleźć
odpowiednie miejsce na campera proste nie jest (1,5 -2km od centrum). Przed
miastem jest camping, ale tez sporo do centrum.
Linia brzegowa jest tu różna,
piękne piaszczyste plaże? Raczej skaliste lub z drobnymi kamyczkami. Ta część półwyspu
smagana jest silnie wiatrem i wodą – brzegi raczej poszarpane i skaliste. Zatrzymaliśmy się gdzieś po drodze – wędkarze się nie nudzą my odpoczywamy.
Im bliżej Marina di Leuca tym
bardziej czujemy się jak w Grecji, Białe domki z niebieskimi lub żółtymi
zdobieniami – coraz bardziej nam się tu podoba.
Znalezienie informacji o Santa Maria di Leuca i
tutejszym Sanktuarium to nie lada wyzwanie. Gdyby nie wizyta Benedykta XVI w
2008 roku o tym kościele końca ziemi pewnie byśmy nie usłyszeli.
Sanktuarium w Santa Maria di
Leuca (Matki Bożej Końca Ziemi), gdzie według tradycji zatrzymał się Święty
Piotr w drodze do Rzymu, ma burzliwą i tragiczną przeszłość. Jest położone na
ziemi, będącej przez stulecia przedmiotem sporu między chrześcijanami a
muzułmanami. Zostało ono pięć razy zniszczone przez Turków i Saracenów i za
każdym razem było odbudowywane.
Można zaparkować wzdłuż drogi
prowadzącej do Sanktuarium. (39.795974,18.36776) Z góry rozciąga się niesamowity widok na port i
miasto. Dla chętnych jest możliwość wejścia na wzgórze po schodkach z portu.
Sanktuarium otoczone jest murem, kramarzami oraz pobliską latarnią morską.
Nam przy okazji udało się także
trafić na ślub i mogliśmy obserwować tutejsze zwyczaje, a nawet je usłyszeć :)
W środku kościół wygląda ciekawie. W bocznym korytarzu (po prawej stronie) też jest wiele obrazów, które warto obejrzeć.
Trafiamy też na grupę pielgrzymów w workach pokutnych. Mężczyzna i trzy kobiety jakby podążające jego śladem. Bardzo nietypowy widok…
Jeśli bardzo mocno wytężycie wzrok zobaczycie coś hen hen w oddali….
No i to by było na tyle…. Od tego
miejsca nie obowiązuje już „my jedziem w goroj juznyj”. Od tej chwili pniemy
się nieustannie na północ. Na wschodnim wybrzeżu droga biegnie w większości
klifem więc widoki są niesamowite. W oddali majaczy nam nieustannie ląd?
Albania?? Grecja?? W końcu znajdujemy się ledwie 100km w linii prostej of
Kerkiry? Czyżby aż tu było ją widać. A może to okolice Vlory w Albanii??
Kilka kilometrów dalej spotykamy
jeszcze raz parę, która ledwo co wzięła ślub. Tym razem natrafiamy na ich sesję
zdjęciową. Czyż można sobie wybrać piękniejsze miejsce??
Wybrzeże urozmaicone jest
skalistymi zatoczkami. Niestety nie w każde miejsce można dostać się camperem.
Co prawda oficjalnie zakazów nie ma, ale niektóre drogi (szczególnie w
wioskach) są bardzo wąskie, strome i kręte – raczej nie na duże samochody.
Nawet my nauczyliśmy się, że wjeżdżając w taką, jednokierunkową z reguły ulicę,
najpierw sprawdzamy czy teoretycznie jesteśmy w stanie wyjechać stamtąd. Ale
jeśli już się uda plaże, zatoczki, skałki a nawet groty wynagradzają z
nawiązką.(39.910164,18.391947)
Kilometry z wolna nam umykają pod
kołami. Tu jest tak pięknie, że aż nie chce się jechać na północ. Odnaleźliśmy
„naszą małą Grecję”. Białe domy z niebieskimi okiennicami, kolor morza, nieba…
Nie na darmo się mówi, że ta część Włoch przypomina Grecję – to przecież tu
lądowali osiedleńcy w dawnych czasach. Teraz, mimo że oficjalnie są Włochami,
jednak kultura i sposób życia nadal jest w nich mocno zakorzeniona. Dialekt lokalny
do dziś przypomina grekę. Naprawdę cieszymy się, że tu jesteśmy.
Wybrzeże kręci się zakosami –
droga biegnie w miarę prosto stąd nie zawsze udaje nam się podjechać pod sam
brzeg, by zakosztować morza, bo choć to już prawie końcówka września to słońce
nadal mocno przypieka – aż się marzy by trochę się schłodzić :)
Łatwo nie było, ale miejsce się
znalazło – tyle, że nie za bardzo dla dzieci – głęboko, a fale z impetem
uderzają o skały. Ale przynajmniej przyjemny wiaterek :) ciut schładza….
Jeśli komuś naprawdę gorąco, może
się schować w jednej z licznych grot Verde, Zinzulusa, Romanelii, del Cervi –
mam nadzieję, że Wam uda się je odnaleźć.
Wiele tutejszych miejscowości
przygotowuję się chyba do festynów. Co rusz mijamy wioskę, a niej krzątających
się ludzi z girlandami…. Oj będzie się działo :)
Porośnięte trawami i krzewami
wybrzeże ustępuje miejsca pustym terenom, ale wieże nas nie opuszczają.
Podobnie jak na zachodnim wybrzeżu tego Półwyspu….. jest ich tutaj całe mnóstwo
– w różnym stanie.
Gdzieniegdzie trafi się
piaszczysta zatoczka – dla osobówek, a my jedziemy dalej i zaglądamy w
najgłębsze zakamarki (Capo d”Otranto) – czytaj - bliżej przy linii brzegowej
już się nie da. Dzięki temu natrafiamy na miejsca ciche, spokojne, odludne, ale
jak się też okazuje niekoniecznie z dobrym asfaltem…
Czasem zajeżdżamy również do
cywilizacji – po drodze mamy Otranto, gdzie można odpocząć na słonecznych
plażach – tak mówi przewodnik :) Plaże są, ale dostępne dla osobówek lub
spacerkiem. Jest to miasto portowe
dlatego też najlepiej zatrzymać się w nim w porcie (płatne oczywiście.
Miasteczko sprawia wrażenie cichego, ale chyba nie dziś – ten wiatr we włosach
nadal pamiętam – a może to tylko taki zbieg okoliczności?:)
Zamek, port dla żaglówek – tu się
raczej nie wykąpiemy, zatem czmychamy dalej. Wzburzone morze – tak chyba można
określić te okolice. Skały piękne, widoku cudne tylko ten wiatr….. ciekawe czy
tak codziennie czy tez tylko my mamy takie szczęście… Nad głowami pojawiają się nam łuczki – pewnie
to dla nich tak wieje ;)
Riserva Statale di Cesine
zaprasza http://www.riservalecesine.it/
– nie tym razem, my tylko przelotem :) Lecce na nas czeka. …
Piazza Giuseppe Libertini to duży plac (płatny), a co za tym idzie gwarny, bo targowy. Niby w centrum, tuż pod zamkiem jednak ostrożności nigdy za wiele...
W Lecce znajdziemy barokowe domy i
kościoły zbudowane z miejscowego piaskowca. Niegdyś różne zakony miały tu swoje
wpływy stąd kościoły mają bardzo bogato zdobione ołtarze i kolumny. Brukowany
Piazza Sant’Oronzo pośrodku, którego stoi kolumna rzymska – wyznaczająca kiedyś
(gdy stała jeszcze w Brindisi) południowy koniec drogi prowadzącej do Rzymu Via
Appia od południa zamknięty jest fragmentem amfiteatru
Zwiedzamy, lecz dzień powoli
chyli się ku zachodowi. Tu nie zostaniemy – zbyt gwarno – dobrze, ze do
wybrzeża tak niedaleko…. Niedaleko, lecz długo szukaliśmy odpowiedniego miejsca
kręcąc się po praktycznie pustych wioskach (bo to wrzesień) – bywały takie, że
nie widzieliśmy nigdzie zapalonych świateł w domach czy zaparkowanego
samochodu…, a zjeździliśmy ich naprawdę sporo…. W końcu zaparkowaliśmy w
zatoczce pod hotelem w Casalaate. A co nam też należy się czasami trochę
luksusu :)
3 komentarze:
ślicznie tam :-)
oj tak :)
Kocham morze i piękne miejsca nad nimi, a we Włoszech szczególnie. Pozdrawiam.
Prześlij komentarz