WOŁOSATE - USTRZYKI GÓRNE - CZARNA - POLAŃCZYK - SANOK - JAROSŁAW
Tak więc rano skoro świt wstaliśmy spojrzeliśmy w góry i…
załamka. Miała być pogoda, a tu jeszcze na dobre słońce nie wzeszło jak
pierwsze jego promienie zasłoniły chmury. Czekamy. A nóż widelec jeszcze
zaświeci. Idziemy na krótki rekonesans. Już 9, a temperatura nadal poniżej
minus 10 się trzyma(a wczoraj w swetrze samym można było chodzić). Góry
przykryte pierzyną i ani myślą odpuścić… W tych warunkach my jednak odpuścimy –
zdobywać góry we mgle i porywistym wietrze zimą, to według nas słaby pomysł.
Choć w międzyczasie „parking” przystankowy zapełnił się zapaleńcami (gdzie
zawróci autobus gdy przywiezie po południu dzieci ze szkoły nie wiem), był
nawet taki, który spakował śpiwór i karimatę do potężnego plecaka i zniknął w
otulinie chmur, my wybieramy jednak inny kierunek. Choć w sercu żal, zwyciężył
rozsądek.
Wracamy do Ustrzyk Górnych i kierunek północ. Jako, że częściowo
Bieszczady zwiedziliśmy kilka miesięcy wcześniej (obiecuję zdać relację :) ) Teraz szybko
przemknęliśmy do Czarnej i tam odbiliśmy nad Solinę. Droga…. wąsko, kręto i
śnieżnie, no i niestety coraz ciemniej. Kilka razy dmuchnęło śniegiem co
utwierdziło nas w przekonaniu, że dobrze zrobiliśmy odpuszczając sobie dziś
góry.
Kawa wypadła nam w Polańczyku. Temperatura i wiatr nie
odpuszczają, więc spacer ograniczamy do niezbędnego minimum. Chwilę dosłownie
nas nie było a tu taka niespodzianka nam wyrosła :)
Kierunek Sanok – gdzie z Toeloop’em zajeżdżamy na parking pod Muzeum
Budownictwa Ludowego. Trzymając się
czego się da (żeby kolejnego orła nie wywinąć) wchodzimy na teren skansenu i
choć pogoda mało zachęcająca zwiedzanie zajmuje nam kilka dobrych godzin.
Ponieważ jest zima, nie da się wejść do budynków, ale jest tu tyle do
obejrzenia, że nawet bez tego nóżki nam wchodzą :) Mimo, że zwiedzanie skansen/
muzeum/galeria to nie do końca nasza bajka, z tego co do tej pory widzieliśmy
to tego typu miejsca przebijają jedynie Rumszyszki na Litwie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz