BAŁKAŃSKIE KOPYTKA - RUMUNIA - dzień 14

BAIA – HISTRIA – MAMAIA – CONSTANCA – 2 MAI - VAMA VECHE



TRASA 140 km - MAPA
Budzimy się dość wcześnie – słonko już wzeszło zapowiada się fajny dzień. Przewodnik coś tam przebąkiwał o Histrii – no prawie nam po drodze to zahaczymy :). Szybko mijamy remontowany odcinek drogi za Baia i skręcamy w lewo (dalej się jeszcze bardziej kurzyło) przez Sinoe do Histrii. Mijamy miejscowość i po około 7km obok budującego się monastyru w lewo odchodzi droga do wykopalisk - ruiny starożytnego miasta (657 p.n.e) wcinające się w Jezioro Sinioe. Chwilami droga to za dużo powiedziane, ale najgorzej jest na początku – tam nie da się pomiędzy dziurami  ot wybiera się większą lub mniejszą. Im dalej tym lepiej – slalomem, slalomem. Jadąc zupełną głuszą pomiędzy jeziorami wśród pól docieramy do starożytnej Histrii. Google mówi, że jest tu camping – nic takiego nie zauważyliśmy, a i nic co nawet mogłoby go przypominać.










Na parkingu nikogo, w budynku chyba muzeum też nikogo, w czymś co przypomina kasę  pusto. Bramka otwarta zatem idziemy wmieszać się w tłum :) tak tak tłum bo wokoło kręci się sporo osób zajętych odkrywaniem nowych skarbów na turystów. To co widzieliśmy nie zrobiło, aż tak wielkiego wrażenia by specjalnie jechać tu z drugiego końca świata, ale jak już było po drodze to czemu nie.














Powrót do głównej jest tą samą drogą znów slalomem, uff jesteśmy na głównej. Trochę już po Rumunii jeździliśmy no i niestety w tym rejonie kraju (północny wschód) drogi są chyba najgorsze :( 



Mamaia wita nas kiepską pogodą, chwilę zastanawiamy się czy nie zostać tu na noc w tym celu zwiedzamy tutejsze campingi (punkty na mapie – ceny odpowiednio 40, 52, 60 lei im bliżej centrum tym oczywiście drożej). Pierwszy mimo swojej rozległości był dość spokojny, miał wielką plażę, znośne sanitariaty, ale ta bliskość portu...
 







drugi – chyba czekanie na zameldowanie zajęłoby nam kolejne 2 godziny, trzeci otoczony szlabanem i uprzejmą obsługą spowodował, że jednak dziś poszukamy tej opony w Constancy :)
Sama Mamaia to jeden wielki kurort, hotel przy hotelu, z parkowaniem większego samochodu duży problem gdyż wzdłuż drogi wytyczone są miejsca parkingowe, zawrócić też ciężko – jakby ktoś wprowadził umownie ruch okrężny w mieście i przez obwodnicę non stop podwójna ciągła – czasem jakieś światła i wtedy może się uda. Na wjeździe do miejscowości witają nas bramki (były otwarte) jakaś taka jedna wielka komercja, no ale tędy droga do Constancy – mogliśmy Mamaie minąć bokiem, ale chcemy jak najwięcej pojeździć po mieście by znaleźć vulcanarę. 




Rozglądamy się pytamy, w kilku miejscach już prawie mają. W końcu odsyłają nas do hurtowni – żółty budynek po lewej tuż przed wylotem na autostradę do Bukaresztu – wszystko świetnie tylko jak zawrócić przez podwójną ciągłą, a dalej już autostrada – szukamy pierwszej możliwości i zawracamy. Podjeżdżamy pełni nadziei. Yes yes mają i to nawet 6 – chyba cały zapas na Rumunię :) Płacimy za oponę i panowie zabierają się za wymianę. Przyszli chyba wszyscy pracownicy zarówno sklepu jak i warsztatu zobaczyć jak takie auto w środku wygląda, co ma, jak się tu śpi, gotuje – tłumaczeniom nie było końca potem opowieści jak to nam koło poszło – co po rumuńsku, językiem migowym wcale łatwe nie było. W końcu szczęśliwi z nową oponką możemy opuścić hurtownię – jesteśmy uratowani, można jechać dalej. Gdybyśmy tu nie znaleźli opony trzeba byłoby wracać już do kraju – a szkoda, tyle pięknych miejsc przed nami jeszcze do odkrycia, tyle dróg na nas czeka.
 

Robimy jeszcze zakupy – jak szaleć to szaleć i z zapakowanym po dach samochodem udajemy się na południe na plaże. Aż do 2 Mai już w zeszłym roku nic znaleźliśmy nic ciekawego, teraz nawet nie zajeżdżamy do zatłoczonych nadmorskich kurortów, w których ruch w piątkowe popołudnie wyraźnie gęstnieje. W 2 Mai skręcamy na camping (50 lei). To miejsce ciężko jednak tak nazwać, jest to po prostu plaża, na której stoją namioty, kilka przyczep – w takim piachu to na 100% się zakopiemy – nawet nie próbujemy. Parkujemy na utwardzonym parkingu pod pobliskimi kwaterami – tuż przy campingu i idziemy wymoczyć stare kości. O ile stanie tutaj w dzień nie wzbudza podejrzeń to nocleg w camperze jakoś tak nie za bardzo – obsługa campingu mogłaby mieć jakieś „ale” w końcu to szczyt sezonu. Jemy zatem obiad i znikamy. 



Do granicy z Bułgarią zostało jedynie Vama Veche. Jak nic nie znajdziemy to kilka kilometrów za granicą jest camping – najwyżej tam zostaniemy. Kilka camperów na klifie – kierunkowskaz i już jesteśmy przy nich. W dole plaża, wiaterek powiewa, muzyczka przygrywa jest pięknie.











Potem wieczorem okazało się, że zaczęło robić się tłoczniej – weekend. Muzyczka wciąż gra. Ściemnia się a ludzi przybywa. Za sąsiadów mamy rodzinkę, która postanawia ugotować coś na kolację. Patrząc na ich sposób podgrzania wody (kilka ułożonych kamieni, trochę trawy a na nich garnek – na środku suchej łąki brrrr) proponuję im zagotowanie u nas w samochodzie – jednak odmawiają i męczą się nadal swoim sposobem. Trochę strach był. Im ciemniej tym więcej – no tak koncert rockowy prawie do rana – fajnie grali.
 









 Rano w drodze na granicę mijaliśmy 2 campingi w Vama Veche.