TRASA 140 km - MAPA
Na parkingu nikogo, w budynku chyba
muzeum też nikogo, w czymś co przypomina kasę pusto. Bramka otwarta zatem idziemy wmieszać
się w tłum :) tak tak tłum bo wokoło kręci się sporo osób zajętych odkrywaniem
nowych skarbów na turystów. To co widzieliśmy nie zrobiło, aż tak wielkiego
wrażenia by specjalnie jechać tu z drugiego końca świata, ale jak już było po
drodze to czemu nie.
Powrót do głównej jest tą samą drogą
znów slalomem, uff jesteśmy na głównej. Trochę już po Rumunii jeździliśmy no i
niestety w tym rejonie kraju (północny wschód) drogi są chyba najgorsze :(
Mamaia wita nas kiepską pogodą, chwilę
zastanawiamy się czy nie zostać tu na noc w tym celu zwiedzamy tutejsze
campingi (punkty na mapie – ceny odpowiednio 40, 52, 60 lei im bliżej centrum
tym oczywiście drożej). Pierwszy mimo swojej rozległości był dość spokojny, miał
wielką plażę, znośne sanitariaty, ale ta bliskość portu...
drugi – chyba czekanie
na zameldowanie zajęłoby nam kolejne 2 godziny, trzeci otoczony szlabanem i
uprzejmą obsługą spowodował, że jednak dziś poszukamy tej opony w Constancy :)
Sama
Mamaia to jeden wielki kurort, hotel przy hotelu, z parkowaniem większego
samochodu duży problem gdyż wzdłuż drogi wytyczone są miejsca parkingowe,
zawrócić też ciężko – jakby ktoś wprowadził umownie ruch okrężny w mieście i
przez obwodnicę non stop podwójna ciągła – czasem jakieś światła i wtedy może
się uda. Na wjeździe do miejscowości witają nas bramki (były otwarte) jakaś taka
jedna wielka komercja, no ale tędy droga do Constancy – mogliśmy Mamaie minąć
bokiem, ale chcemy jak najwięcej pojeździć po mieście by znaleźć vulcanarę.
Rozglądamy się pytamy, w kilku
miejscach już prawie mają. W końcu odsyłają nas do hurtowni – żółty budynek po
lewej tuż przed wylotem na autostradę do Bukaresztu – wszystko świetnie tylko
jak zawrócić przez podwójną ciągłą, a dalej już autostrada – szukamy pierwszej możliwości
i zawracamy. Podjeżdżamy pełni nadziei. Yes yes mają i to nawet 6 – chyba cały
zapas na Rumunię :) Płacimy za oponę i panowie zabierają się za wymianę. Przyszli
chyba wszyscy pracownicy zarówno sklepu jak i warsztatu zobaczyć jak takie auto
w środku wygląda, co ma, jak się tu śpi, gotuje – tłumaczeniom nie było końca
potem opowieści jak to nam koło poszło – co po rumuńsku, językiem migowym wcale
łatwe nie było. W końcu szczęśliwi z nową oponką możemy opuścić hurtownię –
jesteśmy uratowani, można jechać dalej. Gdybyśmy tu nie znaleźli opony trzeba
byłoby wracać już do kraju – a szkoda, tyle pięknych miejsc przed nami jeszcze
do odkrycia, tyle dróg na nas czeka.
Robimy
jeszcze zakupy – jak szaleć to szaleć i z zapakowanym po dach samochodem
udajemy się na południe na plaże. Aż do 2 Mai już w zeszłym roku nic
znaleźliśmy nic ciekawego, teraz nawet nie zajeżdżamy do zatłoczonych nadmorskich
kurortów, w których ruch w piątkowe popołudnie wyraźnie gęstnieje. W 2 Mai
skręcamy na camping (50 lei). To miejsce ciężko jednak tak nazwać, jest to po
prostu plaża, na której stoją namioty, kilka przyczep – w takim piachu to na
100% się zakopiemy – nawet nie próbujemy. Parkujemy na utwardzonym parkingu pod
pobliskimi kwaterami – tuż przy campingu i idziemy wymoczyć stare kości. O ile
stanie tutaj w dzień nie wzbudza podejrzeń to nocleg w camperze jakoś tak nie
za bardzo – obsługa campingu mogłaby mieć jakieś „ale” w końcu to szczyt
sezonu. Jemy zatem obiad i znikamy.
Do granicy
z Bułgarią zostało jedynie Vama Veche. Jak nic nie znajdziemy to kilka kilometrów
za granicą jest camping – najwyżej tam zostaniemy. Kilka camperów na klifie –
kierunkowskaz i już jesteśmy przy nich. W dole plaża, wiaterek powiewa, muzyczka
przygrywa jest pięknie.
Potem wieczorem okazało się, że zaczęło
robić się tłoczniej – weekend. Muzyczka wciąż gra. Ściemnia się a ludzi
przybywa. Za sąsiadów mamy rodzinkę, która postanawia ugotować coś na kolację. Patrząc
na ich sposób podgrzania wody (kilka ułożonych kamieni, trochę trawy a na nich
garnek – na środku suchej łąki brrrr) proponuję im zagotowanie u nas w
samochodzie – jednak odmawiają i męczą się nadal swoim sposobem. Trochę strach
był. Im ciemniej tym więcej – no tak koncert rockowy prawie do rana – fajnie grali.
Rano w drodze na granicę mijaliśmy 2
campingi w Vama Veche.