TRASA 370 km - MAPA
Dzisiejsza trasa w swojej początkowej części prawie do Varny pokrywa nam się z zeszłoroczną zatem praktycznie nie zatrzymujemy się w międzyczasie. Przekroczenie granicy z Bułgarią to formalność choć teraz większym samochodem to i trochę zaciekawienie jest jak tam z tyłu to wszystko wygląda. Pozostaje jeszcze kupić winietę. W zeszłym roku kupowaliśmy zaraz po prawej stronie w sklepie – z baaaardzo ””” miłą””” obsługą co to niby języka nie znała żadnego poza ojczystym. Teraz również tam podchodzimy, gdyż na sklepie jest informacja, że można tu kupić winietę. Pani jedynie coś odfuknęła i pokazała ręką, że dalej. Nie to nie. Przed budką tłoczy się tłum kierowców TIR’ów, ale już po chwili z miłym uśmiechem i polskim dziękuję mamy winietę w ręku – można kleić.
Kilka kilometrów za granicą leży jezioro Durankulak a za nim camping „Cosmos” (43 41.977, 28 33.854). Oznakowany skręt w lewo i już suniemy 3-4 km do niego, niezbyt gładką, ale jeszcze nienajgorszą drogą. Na wjeździe wita nas kapliczka, a dalej sam camping. Jako, że jest ranek nie planowaliśmy tu noclegu, ale może na przyszłość komuś się przyda, nie wiadomo gdzie i nas kiedyś znów kopytka poniosą – może właśnie tu? :) Na campingu jest sennie, kilka camperów, z prawej strony restauracji większa plaża, karuzele dla dzieci. Generalnie cisza – nawet słychać szum komarów w zaroślach:)
Pooglądali pojechali. Przez Szablę, Balcik – znów nie znaleźliśmy tych ogrodów – ma ktoś na nie namiary? A wbiliśmy się jedynie w sam środek miejscowości, ze stromymi, wąskimi uliczkami, przez Złote Piaski wjeżdżamy do Varny. A tu dyskoteka. Jak okiem sięgnąć tysiące świateł :)
Poszukiwanie kantoru lub banku – zeszłorocznego kantoru na rondzie nie znaleźliśmy, ale mamy jakiś inny. Po drugiej stronie bank. Sprawdzamy kursy – ten sam, tyle żeby wymienić pieniądze w banku konieczny jest paszport. Lewy są. Ruszamy na kamienny las. Z miasta wyjeżdżamy autostradą na Sofię – jeszcze jakieś lody w McDonald (wjazd do 2,8m) i pędzimy na zachód. Na kamienny las trzeba zjechać pierwszym zjazdem z autostrady po zobaczeniu oznakowanie. Pisze na nim 4km, ale jest tak dziwnie ustawione jakby to dopiero za 4km miał być ten zjazd. Dzięki temu docieramy do Denvja – gdzie językiem migowym – dobrze, że mieliśmy zdjęcie w przewodniku czego szukamy pan pokazuje, że z powrotem i w prawo. Biegnie tu droga równoległa do autostrady (nr 2) i cały czas prosto na wschód. Po kilku kilometrach jesteśmy w lesie. (Pobiti Kamyni 43 13.710; 27 42.327).
Las to tak naprawdę słupy skalne uformowane wieki temu przez wodę gdy było tu jeszcze morze. Jest tu sporo piasku a słupy przypominają pnie drzew. (3 lewa).
Zwiedzili i wracają na zachód. Niestety w okolicy Denvja przegapiliśmy zjazd na autostradę i trzeba było jechać wiele kilometrów, żeby znowu na nią wjechać. Praktycznie cały czas raz z prawej raz z lewej, droga nienajgorsza, ale zdecydowanie wolniejsza.
Zachęceni przez przewodnik jedziemy do Szumen. Miał tu na nas czekać największy w Bułgarii meczet z 40 metrowym minaretem, starożytna twierdza i świetne piwo Sumeńsko. Meczet Tombuł owszem jest, ale w remoncie ( w przewodniku zdjęcie z 2009 roku już się remontował więc postępy prawie jak na Akropolu :) ).
Do twierdzy (3km na zachód) już nie
dotarliśmy – podobno Warneńczyk maczał w tym palce i zrównał ją z ziemią.
Ostatnio coś próbowali odbudowywać, ale nie wiemy z jakim skutkiem – nie ryzykujemy,
bo znów pobłądzimy :). Nad miastem góruje wielka betonowa konstrukcja z ośmiu bloków
z rzeźbami i mozaikami przedstawiająca Założycieli Państwa Bułgarskiego. Jeśli
ktoś chciałby potrenować trochę wspinaczkę wysokogórską to ma do dyspozycji
1300 schodów, aby się do niego dostać. Dlaczego tyle (pomnik z 1981 roku a
wtedy Bułgaria kończyła właśnie tyle lat). Na piwo też się nie załapaliśmy –
jakiś pechowy ten dzień…a to jeszcze nie koniec. Szumen nas
rozczarował....
20km na
południe od Szumen przy drodze krajowej nr 7 leży Vielki Preslav. Dojazd do
niego po drodze wijącej się pomiędzy zboczami. Jest oznakowanie w prawo to
skręcamy. Mijamy restaurację, kawałek dalej ujęcie wody - to na potem i szukamy miejsca do zaparkowania.
O jest jakieś, nawet w cieniu drzew, jakieś ruiny widać. Idziemy na rekonesans –
jakoś pusto tu, rozglądamy się to tam to tu. W pewnym momencie podchodzi do nas
dwóch panów z delikatną aluzją, że właśnie chodzimy sobie po ruinach
bułgarskiej stolicy, którą był Preslav po przyjęciu przez Bułgarów
chrześcijaństwa, i że kasa to tam na dole przy knajpce była. No nic chyba
wjechaliśmy na teren wykopalisk, choć prowadziła tu normalna asfaltowa droga,
bez żadnych znaków, że nie wolno, a myśmy tylko chcieli parking znaleźć.
No to się wycofujemy, nabieramy wodę i jedziemy na Przełęcz Varbinski dalej drogą krajową numer 7. Początkowo droga wspina się zakosami, potem trochę się zwęża, ale co jakiś czas są znaki, że przełęcz jest otwarta. Zatem pniemy się i pniemy do góry docierając do Varbicy. No i tu zaczyna robić się ciekawie. Na googlu droga jest, na mapie droga jest – coś tam nawigacja protestuje, ale nie pierwszy raz, to jedziemy. Droga coraz węższa i węższa, ruch zerowy, miejscami trochę dziur źle nie jest. Jak wjechaliśmy do lasu zaczęło się jednak robić ciekawie. Gdyby ktoś z przeciwka jechał – fizycznie się nie zmieścimy – mooooże dwie osobówki dały by radę. Wspinamy się i wspinamy a droga wygląda coraz gorzej – zawrócić się nie da – przypominają mi się w najgorszych snach ukraińskie drogi. Jakoś wdrapujemy się na przełęcz – z widoków nici – jedynie polanka w lesie. Podczas postoju w zupełnej głuszy minął nas jakiś samochód z przeciwka – dobrze, że tutaj. Jak się wdrapaliśmy to trzeba i zjechać. Droga w dół już lepsza….
Przez pierwsze 500 metrów był jeszcze nawet asfalt :D Potem to raczej szuter pomieszany z namiastką asfaltu. Może i dziury nie byłyby takie najgorsze, bo osobówki dwie spotkane dały radę przejechać, ale gorzej było z szerokością drogi i wysokością. Kłaniające się z prawej i lewej strony drzewa zdecydowanie spowolniły tempo naszej jazdy. Teraz to się naspacerowałam raz z jednej raz z drugiej strony by podnosić lub przytrzymywać gałęzie. Nie było to raz czy dwa – tylko co się udało 100 metrów podjechać to znów z auta – podnieść/przytrzymać i dalej. I tak praktycznie do końca lasu. Czy to jest droga krajowa?? Przestrzegam tutaj naprawdę może być problem z przejechaniem szerszego i wyższego samochodu. Gdybyśmy o tym wiedzieli to pojechalibyśmy dalej wybrzeżem do Burgas i potem drogą na Sofię. Ale tam już kiedyś byliśmy, tutaj przewodnik zachęcał – a w sumie nic ciekawego aż tak nie było. Choć z drugiej strony nigdy był się nie spodziewała, że główna droga w jakimś kraju może tak wyglądać….. ODRADZAM tą trasę…. Dla chętnych polecam zdjęcia na lepszych odcinkach - myśmy nie byli w stanie ich robić.
Jak już udało się jakoś przebrnąć to myśleliśmy już tylko o noclegu, bo te kilkanaście kilometrów zajęło nas sporo czasu. Już nie w głowie było nam szukać pobliskiej Żerevnej gdzie znajdują się rezerwat architektoniczno-etnograficzny czy Park Przyrodniczy „Sinite Kamyni” ze skałami wapiennymi i jaskiniami i innych okolicznych atrakcji. Po prostu baliśmy się czy dojazd do nich nie będzie wyglądał podobnie…. Jak już dotarliśmy do pierwszej wioski i zobaczyliśmy normalny asfalt poczuliśmy się prawie tak jak przywitaliśmy rumuńskie drogi po ukraińskich…
Nocleg udało nam się znaleźć dopiero
na Shell (chyba) w Sliven – jest oznaczenie zjazdu w prawo przez ślimak na
parking dla TIR’ów….. ehhh co to był za dzień….