KRYM NA 16 KOPYT - dzień 20

ZATOKA – BIHOROD – SARATA – TATARBUNARY – IZMAIL - RENI - GALATI

TRASA 270 km - MAPA

Żegnamy się z Zatoką, znów te polne drogi, betonowe płyty, w końcu asfalt. 


Zostało nam do przejechanie już niewiele, żeby dotrzeć do głównej drogi krajowej z Odessy w kierunku Rumunii - tak już tylko myknąć i…. no właśnie i tu zaczyna się „i”. Wczoraj wieczorem poszliśmy do knajpki, samochody zostały same, - podwórko, właściciel. Jedziemy i nagłe „tup tup tup” choć płyty się skończyły. Stajemy na poboczu co jest grane?? Sprawdzamy koła jedno, drugie, trzecie… o holewcia co jest?? Co to za wybrzuszenie?? No nic nie ma wyjścia trzeba zmienić koło. Koło wykręcone, pozostaje założyć zapasówkę…. tylko jak się do niej dostać. Kosz jest. Jakieś śruby, ale jak je odkręcić. Sprawdzamy w drugim aucie - tu wystarczy odciągnąć na bok i koło samo z kosza wypada. Dobra to zmienimy na to. Tyle, że koło było zaczepione na jakąś śrubę, WD40 nie pomogło, ani drgnie… nie ma wyjścia trzeba wyjąć nasze tylko jak. Tel do mechanika - no tam przy drzwiach …. szukamy -€“ aaa są dwie zaślepki, pod nimi śruby, odkręcamy - ufff - wychodzi. Przy okazji zauważamy, że oprócz wybrzuszenia mamy w kole wbity jakiś ćwiek, no zdarza się, ale potem okazuje się, że w drugim też wbity jest identyczny…. przypadek? najechanie na coś?, ale żeby w dwa koła naraz złapać? Statystycznie rzecz biorąc możliwe, ale praktycznie?? No nic trochę śmierdząca sprawa, ale nie będę dochodzić, co? gdzie? jak? kiedy? i dlaczego?
Mijamy Bihorod no i robi się ciekawiej, a właściwie droga, którą ciężko nazwać drogą. Tu jest więcej dziur niż asfaltu – no dobra na Ukrainie to nie dziwi. Ale jakie są te dziury. OGROMNE. Jak raz wpadnie tak można jechać i jechać zanim się wyjedzie. Dziury to jeszcze mały pikuś – ale nalania na asfalcie – dochodzą do pół metra. Tańczymy po drodze ile się da. Osobówki mają alternatywną drogę – jeżdżą polami bo tędy nie dałyby rady…. Jest ciężko… 









Dojeżdżamy do głównej M15 – wydaje się być lepsza, ale ze wszystkich dróg krajowych jakimi jechaliśmy na Ukrainie ta była najgorsza. Mijamy Izmail – piękny luksusowy asfalt – naprawdę nówka położona. Potem są Nowosielce gps każe jechać przez miejscowość wjeżdżamy – no tędy to my raczej nie damy rady przejechać – wracamy – dobrze, że robią obwodnicę miejscowości bo podejrzewam, że tu byśmy zakończyli naszą podróż. Dobra wioska minięta zbliżamy się powoli do Dunaju. W linii prostej ani kilometra nie ma do Rumunii, ale trzeba jeszcze te 15km po Ukrainie przejechać…. Byle do Reni… te ostatnie kilometry wydają się być najciekawsze…. myśleliśmy, że najgorsza droga już za nami – jednak nie – czasem asfalt widać, generalnie szuter, ale znienacka trzeba hamować do zera i szukać przejazdu – tu innej drogi nie ma…








Reni witamy jak zbawienie – stąd raptem 5km do granicy. Ostatnie tankowanie do pełna i jedziemy za znakami jak każą do granicy. Zamiast jechać namiastką asfaltu, który miejscami prześwituje wbijamy się w kamienistą drogą i po objechaniu pół miasteczka wracamy 100 metrów dalej na tą samą drogę – no ale tak znaki postawili. Ooo mamy jakieś centrum, placyk, tubylcy mówią, żeby tędy ciąć na przełaj drogą. Jak jesteśmy na niej sami możemy swobodnie wybierać, którędy uda się przekulać, inaczej ktoś musi czekać.  






Umęczeni widzimy w końcu granicę – jest dobrze godzina 14. Pan sennym wzrokiem podnosi szlaban i wpuszcza nas na granicę – żywego ducha eee to szybko pójdzie…. Tiaaa…. Naiwność nas nie opuszcza…. Z pół godziny czekaliśmy zanim ktokolwiek się nami zainteresował – kazał podjechać do kolejki. Za kolejne pół ktoś przyszedł i wziął paszporty…. I wtedy się zaczęło… zapraszali po kolei do budki – w międzyczasie przepuszczali inne samochody, a my czekamy dalej. Jak już prawie nas wypuścili to stwierdzili, że może byśmy tak jeszcze deklarację celną wypełnili. Mieli 5 sztuk po polsku (pewnie roczny przydział :) – pozostałe po ukraińsku – to czytamy… po wypełnieniu danych osobowych pora na pytania ile jakiej waluty no to liczymy… czy mamy jakieś książki – no przecież są przewodniki – zaznaczyć tak czy nie?, ile mamy ze sobą sztuk bagaży – nooo to chyba najcięższe pytanie bo jak w camperze to policzyć jak walizek nie ma, czy mamy noże – no jeśli powiemy, że tak może być ciężko, bo potraktują to jako broń…. czy jakiś sprzęt, podać markę, numer nooo to by jeszcze uszło, ale jak oszacować wartość i jeszcze mieć na to wszystko papiery??. No nic wypełniliśmy co wiedzieliśmy – reszta w budkach. Pan według tego co mówiliśmy coś tam o niechcenia zaznaczył – i tak pójdą w kosz. W międzyczasie widać jak kierowcy ciężarówek wchodzą na zaplecze z torbami, wychodzą – szlaban się podnosi. Jak sobie celnik już pozaznaczał co chciał w deklaracjach pozwolił zacząć zbierać pieczątki. I tak od Annasza do Kajfasza prze kolejne pół godziny. Ludzie na Ukrainie życzliwi i przyjaźnie nastawieni z reguły, ale przejście graniczne po stronie Ukraińskiej – nadal bez zmian – ciekawe czy kiedyś w ogóle….





W międzyczasie wchodzą i sprawdzają dwa campery – dość dokładnie. Zaglądają tu i ówdzie, opukują, podejrzanie wyglądają dla nich kratki wentylacyjne, otwierają szafki. Ci co z tyłu stali jak dostali dokumenty byli szczęśliwi, bo ich nie sprawdzali. Nas wpuścili do Mołdawii ich wzięli na bok – i zaś pół godziny…