TRASA 545 km - MAPA
Dziś zbieramy się wcześniej daleka droga przed nami. Poprzez kilkanaście kilometrów tup tup tup żegnamy się z Arabatką. To miejsce mimo swojej niedostępności, braku przyzwoitych dróg o czym powyżej pisał Jacenty, ma jednak swój urok i trochę żal opuszczać, ale czas niestety z gumy nie jest…. W drodze powrotnej widzieliśmy trochę ufoludków – ale to bliżej lądu było – znaleźli błotko i teraz dzielnie nam machają w drodze do morza. Też tak niedawno robiliśmy – sentyment się wkrada…
Wracamy po śladach prawie do głównej drogi. Prawie -
robi różnicę gdyż mimo tego, że obiecaliśmy już sobie nie korzystać ze
skrótów – ale tu taka ładna droga kusi – pewne z 5km mniej
. W końcu skręcamy. Dobry asfalt kończy się tak szybko jak się zaczął –
potem już był slalom pomiędzy dziurami. Mijane samochody spoglądają na
nas tak jakoś dziwnie… no ale przecież gps… że tędy… że bliżej… jakaś
miejscowość, sklep no i to by było na tyle tego dobrego – dalej się nie
da – nie ma przejazdu… no ale gps… ehhh ufaj tu takiemu. Po drodze
mijaliśmy skręt w lewo przez tory jedziemy…. za torami koniec asfaltu i
hulaj dusza po polnej drodze kilka kilometrów, jakiś pociąg, jakiś
wiadukt – uff zmieściliśmy się…. no i po nałożeniu kilometrów znów mamy
asfalt…
Plan jest taki – znaleźć jakąś plażę tak by jutro
zwiedzić Odessę, więc jedziemy, jedziemy. Kilometry umykają spod kół.
Gdzieś po drodze jakieś zakupy i szukamy możliwości noclegu. Nie chcemy
już zbytnio zjeżdżać z głównej drogi jest dobra - asfaltowa –
choć w drugą stronę narzekaliśmy, że dziurawa, że łatana – jak to się
zmienia wraz z doświadczeniem… Mieszkańcy mówią, że tutaj będzie ciężko
coś znaleźć proponują jezioro – przejeżdżamy – zapach siarki bezcenny –
nie jednak to nie dla nas choć zza okna wygląda całkiem całkiem – na
pewno coś jeszcze innego znajdziemy, pocieszamy się w myślach gdyż nie
chcemy się jeszcze żegnać z morzem. W międzyczasie mijamy posterunek
graniczny Krymu – może kiedyś znów…. robimy pamiątkowe zdjęcia i dalej
za kółko.
Przemknęliśmy już sporo kilometrów, a wskaźniki z
paliwem mocno już prawie zrównują się z horyzontem. Znajdujemy stację –
już tu byliśmy. Jedziemy – nie ma jak dostać się nad morze. Powoli
zresztą robi się późno. Decydujemy się stanąć w Fontance koło Odessy –
pocieszają, że będziemy na 20, góra 21 – nie wierzę, ale jedziemy.
Przejeżdżamy Dniepr – nie zmieścił się w kadrze.
Droga od Mikolaiva w stronę Odessy dobra więc
zmierzch nam nie straszny. Tiaa asfalt nawet dobry, ale to znaczy, że
każdy kierowca będzie teraz nas wyprzedzał. Jak nie z lewej to z prawej
strony, oczywiście każdy wpycha się na milimetry, żeby nie wylądować u
kogoś w bagażniku. Chyba od tego w międzyczasie odwykliśmy. Część jedzie
bez świateł, niektóre światła są niebieskie, a i zdarzają się
ewenementy zielono fioletowe. No normalnie pełna dyskoteka. Mocno już
zmęczeni gdzieś koło 21 zjeżdżamy w kierunku Fontanki. Boczna, ciemna
nie najlepsza droga to dopiero wyzwanie w nocy, ale nawet gdybyśmy
chcieli to nie widać możliwości, żeby stanąć. Zmęczeni dostrzegamy
tablicę Fontanka, jest plaża. Stajemy. Otwieramy drzwi i tak jak je
otwarliśmy zaraz je zamknęliśmy – tu się nie da wytrzymać. Z prawej jest
postój dla TIR-ów – zapachy nieziemskie. Niby na plaży tak tego nie
czuć, ale i tak nie ma jak o tej porze wjechać – brama zamknięta. Może
to i dobrze cóż by to była za przyjemność – choć podobno tam nie było
już tak czuć. No cóż koniec końców kilka kilometrów dalej lądujemy na
parkingu przed Realem – jest 22 z haaaakiem. Rozmowa z ochroną mówią, że
tu nie możemy zostać, ale tam za OBI jest placyk gdzie dostawy robią.
Ostatkiem sił ustawiamy się w ryneczek – już nawet nie mamy siły na
kolację. Chwilę odpoczywamy, zaczyna padać – my też padamy….