SCIACCA – SECCAGRANDE – REALMONTE – SCALA DEI TURCHI - AGRIGENTO -MACALUBE - TORRE DI GAFFE
TRASA 155km - MAPA
Sciacca – niby jej jeszcze nie
znamy a już nam się podoba. Świetnie prezentowała się wczoraj w blasku
zachodzącego słońca – dziś chcemy ją zobaczyć za dnia. Miasto położone jest na
zboczu – wiele jednokierunkowych stromych ulic trzeba - uważać na
skrzyżowaniach, by się gdzieś nieopatrznie nie zabłąkać. Znaleźliśmy miejsce na
postój tuż przed bramą wjazdową do miasta (od zachodu) chcieliśmy wjechać
dalej, ale wystraszyliśmy się zony trafico – jak się później okazało
niepotrzebnie (w weekend mogliśmy tam wjechać, choć kluczenie po centrum raczej
odradzam).
Zwiedzanie zaczynamy od Chiesa
del Carmine, który jest jednym z najstarszych kościołów (1089).
Po przeciwnej stronie drogi
kościół św. Małgorzaty, który obecnie służy jako sala wystawowa – jakoś tak
dziwnie w nim się czujemy…
Idąc główną Via Victorio Emanuele
natrafiamy na duży deptak, z którego roztacza się panorama na port i okolicę.
Głównym kościołem w mieście jest Bazylika Matki Boskiej Pomocy (Saint Maria del Soccorso
Basilica) – tuż obok muzeum.
W powrotnej
drodze kręcimy się bocznymi uliczkami (znajdując kolejne małe ukryte kościoły),
wychodzimy inną (też zachodnią) bramą, trafiamy dzięki temu na targ.
Rzut oka na mapę –
o w promieniu kilku kilometrów zazaczono punkt widokowy i Klasztor San Calogero
(37.51951, 13.11286). Jedziemy – nisko nie jest (prawie 400m), ale stromo (poza
miastem) też nie. Kiedyś kiedyś był tu mały kościół, poniżej jaskinia z której
korzystal święty. Z czasem stało się to miejsce pielgrzymek, mnisi założyli tu
szpital i wybudowali nowy kościół na przełomie XVI/XVII wieku. Obecnie kościół należy
do Zakonu Franciszkanów. Można praktycznie podjechać pod same drzwi kościoła –
jest tam parking na może 20 aut. Gdy obawiamy się braku miejsc – poniżej można stanąc
przy drodze. Jedno z nielicznych praktycznie pustych miejsc dzisiejszego dnia.
Gdzieś poniżej kościoła jest lecznicza jaskinia (nie udało się trafić). Zresztą przeczytaniu informacji że temperatura osiąga tam nawet 41 stopnie i wilgotność 95% i tak byśmy zrezygnowali – mimo pochmurnego dnia jest nam wystarczająco ciepło. No może zimą :). Pod szczytem jest park z ławkami do posiedzenia i widokiem na okolicę nie tylko w stronę morza – można sobie zrobić spacerek dookoła.
Wracając ze
wzgórza najbezpieczniej jest cofnąć się prawie do Sciaccy – mimo wielu chęci
drogami, którymi próbował nas poprowadzić gps nie daliśmy rady przejechać.
Na spotkanie z
morzem umówiliśmy się w Seccagrande (37.43394, 13.23790) – wcześniej ciężko było
się do niego dostać (droga biegnie zasadniczo trochę w oddaleniu od
linii brzegowej). Po sezonie (w sezonie zakaz – jest tu camping) mogliśmy stanąć
sobie na parkingu w towarzystwie innych camperów i spokojnie delektować się
kawą. Na plażowanie wygodnie tu nie jest – sporo większych kamyków idealnie wbijających
się w plecy :(
Żeby się później z wioski wydostać
trzeba było swoje odstać – aż panowie przeprowadzą łódkę na drugą stronę ulicy
:)
Do Realmonte i Tureckich Schodów
droga prowadzi estakadami wśród wzgórz.
Na wysokości miasta zjeżdżamy i trochę
na chybił trafił kierując się za znakami trafiamy na kilka stojących na poboczu
drogi samochodów (37.2935, 13.46988 koło ruin) Ludzie coś gestykują jakby pokazywali
coś w dole. Patrzymy – już wiemy, tam w dole lśni coś białego – to one. Tam gdzieś w dole majaczą nam
małe kolorowe punkciki – oni mogli to i my chcemy.
Po kilku minutach już wiemy dlaczego woda jest
obowiązkowo. Schody to mniej więcej 90 metrowy klif. Wiatru zero, upał
niesamowity oddycha się ciężko. Na dole można coś kupić cena pół litrowa
butelka wody to jedynie 5 euro. Niemniej mimo tych niewygód warto. Zza zakrętu
wyłaniają się śnieżnobiałe skały (jak w Pamukkale) Dzięki swej
niepowtarzalności plaża wpisana jest na listę UNESCO. Nie jest to jednak
wymarzone miejsce na plażowanie. Na białych kamieniach temperatura sięga
zenitu. Do morza też nie ma łatwego zasięgu, a biały kolor pozostaje na
wszystkim. Niemniej widoki niesamowite.
Podjeżdżamy (37.28917, 13.47800) i zaczynamy od studiowania
cennika. Obsługa jest delikatnie mówiąc nie zadowolona, że robimy zdjęcie.
Wzdłuż drogi stoją szczelnie samochody, ale udaje nam się jeszcze coś znaleźć
wolnego.
Uzbrojeni w aparaty i OBOWIĄZKOWO wodę zaczynamy schodzić ścieżką w
dół. Przy bramie wejściowej widnieje informacja, że wejście na plażę jest
darmowe – pewnie i tu naciągacze już byli. Idziemy i idziemy widząc z przeciwka
wspinających się w ciężkiej zadyszce ludzi – czy nas to też czeka?
Na dole w morzu porozrzucane są różne kamienie, ale
one mniej nas interesują (choć są ciekawe) idziemy w prawo aż do samego końca.
Na plażowanie można wybrać okolice bliżej zejścia na
plażę, ale myślę, że to też będzie mocno uczęszczane miejsce (sama przyjemność
gdy co kilka sekund przechodzi nam ktoś koło głowy). Spoglądamy w górę – przed nami
set schodów – masakra. Dopiero gdzieś pod końcem podejścia zaczyna delikatnie
dmuchać wiaterek – pierwsze co robie wracając do campera to zimny prysznic –
uff.
Agrigento miało być kolejnym naszym celem.
Zaczęliśmy się wspinać do miasta, ale ostatecznie jedynie o nie zahaczyliśmy
parkując samochód w okolicy stacji kolejowej. Do wjazdu do centru zniechęciły
nas uliczki (wąsko i zajęte pobocza/zakazy parkowania) a parkowanie koło dworca nie wydało się
sensownym rozwiązaniem.
Na wzgórzu w okolicy Agrigento rozłożyła się Dolina
Starożytnych Świątyń (Valle dei Templi – 6 euro). Można tu zwiedzić częściowo
zachowane dziewięć świątyń VI-V w.p.n.e. Świątynie są w różnym stanie – od zupełnych
kamieni do prawie w pełni zachowanych. W najlepszym stanie jest Tempio della
Concordia. W okolicy są dwa parkingi (na obu końcach). Jest też droga wzdłuż
świątyń (zakaz parkowania) z widokiem na większość z nich. Nam to wystarcza –
kamienie mamy w górach :) dodatkowo się rozpadało.
Rośnie tutaj też sporo opuncji – już wiemy jak
smakują – tylko trzeba uważać na takie maleńkie, prawie nie widoczne, mikroskopijne
kolce. Biorąc je do ręki czasami ich nie czuć – jednak po pewnym czasie tu coś
zakłuje, tam się odezwie – to po prostu sprytnie schowane, niestety już w
naszej skórze, kolce. Najbardziej przypadły nam smakowo do gustu pomarańczowe
(były też czerwone prawie fioletowe i żółto zielone)
Z Agrigento wyjeżdżamy, a właściwie „ślimaczymy” się
na północ - chcemy zobaczyć księżyc, zobaczyć z bliska.
Wiemy jedynie jak się
nazywa miejsce i że znajuje się około 10-15 km na północ od miasta. Na wyczucie
nastawiamy miejsce w nawigacji, z głównej skręcamy koło Aragony, trochę przed.
Pojawiają się znaki „Macalube” tego szukamy. Znaki prowadzą za miejscowość, w
pewnym momencie stajemy przed „Y” – w prawo? w lewo? Po kilkuset metrach droga
w prawo stała się nieprzejezdna. Wracamy i w lewo – ta odnoga doprowadza nas do
parkingu (37.373636,13.605952), z którego 5-10 minut już na nóżkach. Już droga
dojazdowa to zupełne odludzie – jak okiem sięgnąć jedynie pola i wzgórza.
Ścieżka za szlabanem niby prowadzi do nikąd. Po kilkuset
metrach jest miejsce biwakowe – skręcamy i po minucie, dwóch witają nas księżycowe
krajobrazy. Riserva Macalube to obszar tzw wulkanów błotnych (trochę na wyrost
- rosną tak mniej więcej na góra metr o góry. To raczej wulkaniki prychające,
które po tzw wielkiej erupcji zaczynają od nowa rosnąć.
Podchodzimy do granicy błotek – teoretycznie dalej
nie powinno się wschodzić, ale o tej porze roku błotka w większości są już
przyschnięte. Jedynie w kilku miejscach czuje się miększy grunt. Jest też
trochę bagienek, które sobie bulkają od czas do czasu, a czasem zaskoczą sporym
(tak do metra) prychnięciem. Krajobraz księżycowy – wokół dzikie okolice – gdyby
tak błotko wciągnęło mogłoby być nieciekawie.
Wulkany wyrzucają różne ciekawe kształty – coś Wam
przypominają?
A potem już były miasta z deptakami, piaszczyste
plaże przy samej drodze czy urwiste wybrzeże, czy nieprzejezdne drogi czyli
normalnie nie ma gdzie stanąć na nocleg. Kilometr za Torre di Gaffe
wypatrzyliśmy samochody w bocznej uliczce (37.122412,13.855169). Zjeżdżamy i mamy plażę prawie dla
siebie. Ludzie powoli zmierzają do domów a my obserwujemy zachód słońca.
Uliczka jest ślepa – znajdujemy jedynie miejsce gdzie można w miarę
wypoziomować samochód. Wieczorem przeżywamy jedną z ciekawszych burz – brrr na
samo wspomnienie.
3 komentarze:
widze, ze to Italia od strony sakralnej :)) czekam niecierpliwie na dalsze przygody osiolka:) pozdrawiam
aktualnie tak się złożyło, ale my generalnie to od krajobrazów jesteśmy :)
Też siedziałam na białych skałach :)
Prześlij komentarz