KRYM NA 16 KOPYT - dzień 10

BAKCZYSARAJ – INKERMAN – FOROS – AŁUPKA – JAŁTA – AŁUSZTA - RYBACHE


TRASA 195 km - MAPA 

Po spokojnie spędzonej nocy – to chyba działanie górskiego powietrza tak nas ukołysało do snu – wracamy na nasz parking gdzie wczoraj zajechaliśmy. Stamtąd jeszcze trochę spacerku i docieramy do serca Bakczysaraju, który jest historyczną stolicą chanatu krymskiego. Obecnie jest to stolica krymskiego islamu a Tatarzy stanowią około 25% ludności.













Bakczysaraj to nic innego jak „pałac w sadzie”. Czas na zwiedzanie Pałacu Chanów. Długo trwało wybieranie gdyż lista propozycji zwiedzania jest bardzo długa. W końcu padła opcja za 50 hrywien. Wewnątrz murów zobaczyć można Wielki Meczet Chański, cmentarz chanów, łaźnię Żółtej Piękności. Oczywiście za wszystko dodatkowe „co łaska z cennika”. W naszej „full” opcji zwiedzania jest Pałac Chanów, swoiste muzeum, w którym można poczuć atmosferę tego miejsca z przed lat.

























Stylistyka miejsca zachowana jak niegdyś, wiele eksponatów wystawionych za szybami – jest gdzie pochodzić i co obejrzeć. Bakczysaraj, Monastyr Uspieński i Czufut-Kale to według mnie miejsca, które powinny zostać odwiedzone podczas wyjazdu na Krym. Poniższe zdjęcia tak do końca ani nie oddają uroku ani atmosfery tych miejsc.



































Z Bakczysaraju znów jedziemy w kierunku Sewastopola, ale tym razem chcemy zobaczyć Inkerman, który leży u ujścia Czarnej Rzeki. Znowu ten ostry zjazd no i podjazd, który wczoraj już dwukrotnie pokonywaliśmy. Na rondzie jest kierunkowskaz do miejscowości – no ale gps wie lepiej :szeroki_usmiech – dzięki czemu nadrabiamy ponad 10km. Przy okazji wypróbujemy opcję zawracania na dwupasmówce. Otóż od czasu do czasu jest skręt w lewo – przejeżdża się jezdnię w przeciwnym kierunku i jakby wyjeżdża z parkingu – bardzo nam się ten pomysł spodobał.
Niedaleko ronda widzieliśmy camping, ale to chyba jedynie wersja dla osobówek – nisko zawieszona poprzeczka na wjeździe słabo wróży camperom. W końcu po niemałym błądzeniu stajemy na parkingu pod cerkwią. Już tędy przejeżdżaliśmy – ale jakoś nikt nie stanął :) . Parkingi są dwa – za stacją benzynową oznaczony blisko wejścia do cerkwi i po przeciwnej stronie ulicy naprzeciwko stacji benzynowej – zwykły duuuuży plac. Oczywiście i tutaj panie przy wejściu dokładniej przy kiosku pilnują, czy aby wszyscy są odpowiednio opatuleni przed wejściem do Klasztoru św. Klemensa.
Komu w drogę …. chcemy dziś to i owo zwiedzić na południowym wybrzeżu. Mijamy bokiem Sewastopol, mijamy skręt na Bałakławę….. podobno najpiękniejsza zatoka krymska i udajemy się nad morze do Foros. 





 



Próbujemy znaleźć jakąś plaże by stanąć, choćby by zjeść obiad ale niestety wybrzeże tutaj jest bardzo wysoko, o zjazdach w wielu miejscach camperem, a co dopiero czterema naraz można praktycznie zapomnieć. Stromo, wąsko i raczej nie wygląda to przyjaźnie. W końcu decydujemy się trochę odpuścić. Przewodnik podaje owszem kilka zabytków, ale oznakowanie do nich jest delikatnie mówiąc znikome, a właściwie to oznakowania nie widzieliśmy. Znamy miejscowość i poza tym nie wiadomo co dalej, gdzie szukać, zapytać na głównej drodze zbytnio nie ma kogo, a wbić się na boczne no cóż – najłatwiejsze to nie jest. Ryzykujemy w Ałupce, wjeżdżamy do miasta – chcemy zobaczyć Pałac Woroncewa, ale raz że życzą sobie 50 hrywien za parking to w dodatku jest on całkowicie zapchany. No to może zobaczymy jak tu morze wygląda – hmmm w te uliczki to my się raczej nie zmieścimy. W końcu lądujemy poza miastem na parkingu, który teoretycznie był oznaczony jako camping a jest to nic innego jak asfaltowy plac. Żar leje się z nieba, szukamy plaży – „set schodków w dół”…. Jako, że stanęliśmy przed „campingiem” straszą nas karami [700 hrywien za samochód] – albo policją – nie ma sprawy niech wzywają. Męska część ekipy idzie obadać teren czy w okolicy jest cokolwiek, damska – warzy strawę. Posileni…. rozczarowani…. Wjeżdżamy z powrotem na główną i jedziemy na Jałtę.


 












Wjeżdżamy z powrotem na główną i jedziemy na Jałtę. W Gasprze jakimś cudem po przejechaniu miasta znajdujemy Jaskółcze Gniazdo [było jedno oznaczenie – reszta na wyczucie plątaniną uliczek]. Jak zobaczyliśmy te tłumy, to mimo wszystko nam się odechciało, choć naprawdę chcieliśmy dziś jeszcze „coś” zwiedzić. Skwar niesamowity, to morza wysoko do Ałuszty już nawet nie zawijamy mając dzisiejsze doświadczenia w głowie.






A miało być tak pięknie: Foros – Cerkiew nad urwiskiem, Ałupka – Pałac Ałupiński, Aj-Petri (może wjazd kolejką na górę), Gaspra – Jaskółcze Gniazdo, Jałta – cerkwie, Liwadia – Pałac Carski, Ałuszta – cerkwie to tylko taki skromny plan był – choćby rzucić okiem, ale znaleźć cokolwiek, dojechać…. – chyba jednak Krym będziemy bardziej z plaż wspominać…..
Za Ałusztą zaczęły się góry, zakręty no i nasze tempo jazdy zdecydowanie spadło. Widoki za oknami całkiem sympatyczne.









Zmęczenie jednak daje nam się już konkretnie we znaki. Zbliża się wieczór zatem trzeba by pomyśleć o noclegu. Kilkadziesiąt kilometrów – nie ma możliwości zbliżyć się do morza. W końcu jest Sonyachnohirs’ke o i nawet camping mają tyle, że wjechać nie ma jak – bardzo stromy zjazd choć krótki, miejsc brak. Zatem przebijamy się wśród wąsko zaparkowanych samochodów do kolejnej miejscowości przy morzu. Rybache … tu jest możliwość postoju zarówno na plaży jak i z drugiej strony drogi. Jest już późno, nie mamy siły jechać dalej zatem wjeżdżamy na plażę.
Nigdy więcej takiego noclegu..........
Obóz uchodźców to najlepsze określenie dla tego miejsca. Namiot na namiocie, samochód na samochodzie, człowiek na człowieku. Pryszniców nie widzieliśmy jedynie jeden kran z zimną wodą w dodatku zakręcony na noc. Jedyne wolne miejsce gdzie dało się stanąć to okolice WC – tak ze 30 metrów, wrażenia z odwiedzin szambiarki i porannego wyrzucania kotka – bezcenne. Jedynym powodem postoju było zmęczenie, nadchodząca już noc i perspektywa kolejnej możliwości noclegu za co najmniej 30km górskich krętych dróg. A towarzystwo na tej kamienistej, średnio czystej plaży istnie międzynarodowe przez Rosjan, Białorusinów, Estończyków, Litwinów, Łotyszy o rzeszy Ukraińców nie wspomnę. Jest jeszcze opcja zamieszkania w „ekskluzywnym niebieskim domku” za jedyne 120 hrywienek…
Radzę to miejsce omijać szerokim łukiem, następnym razem chyba wolę stanąć na poboczu drogi niż jeszcze raz tam trafić. Do tej pory wydawało nam się, że pierwszy camping w Rybakivce był kiepski i drogi, teraz już wiem, że w porównaniu do Rybache był luksusowy. Tu za wątpliwą „przyjemność” postoju w obozie uchodźców trzeba zapłacić jedynie 100 hrywien. Ale jak to mówią, za wszystko zapłacisz kartą MasterCard a wrażenia …. bezcenne.