TRASA 125 km - MAPA
Świtkiem z rana zwiewamy z obozu. Wody nawet nie
ma gdzie nabrać, a nasze zapasy powoli się kończą. Wypuścić nas zbytnio
nie chcieli, że niby dostali 300 hrywien a aut cztery – w końcu dogadali
się między sobą w obsłudze, że kasa jednak się zgadza i wytoczyliśmy
się za szlaban na główną (czytaj jedyną) drogę w okolicy. Przed nami
kolejne górki. W prawo, w lewo, góra dół…. Zostaliśmy na chwilę na
poboczu i później dochodziliśmy peleton – moich zdjęć praktycznie z tej
części brak – lewa ręka się trzyma, prawa ręka się trzyma czegokolwiek –
a my do przodu. Niemniej jednak trasa widokowa i „coś się w końcu na
drodze dzieje”, a nie te nudne długie proste do których przywykliśmy w
drodze na Krym
Po n-dziesięciu kilometrach górskiej przeprawy, gdzie jak słyszałam niektórzy jedyneczkę wbijali
dojeżdżamy do Morskoje…. Oj szkoda, że tak późno. Tu wygląda
zdecydowanie bardziej przyzwoicie, choć faktycznie na plażach również
jest sporo samochodów – ale co się dziwić w końcu to wakacje. Czy
płatne? a jeśli tak to ile? - tego niestety nie wiemy bo świtkiem z rana
nie myśleliśmy jeszcze o plażowaniu (trochę dalej były już typowe plaże
nawet z parasolkami) więc przemknęliśmy tam lotem błyskawicy – kierunek
Sudak.
Tu nagle się okazało, że dwie budki ni z tego ni z owego zniknęły – jeszcze na rondzie były, za rondem była stacja – może bak poszedł , a chwilę dalej rozjazdy na Feodozję i w głąb kraju – zgubili się czy jak. No nic w każdym razie wsysło je gdzieś. Nie ma możliwości się zatrzymać w dodatku gonimy lidera peletonu. Mikrofalówki nam wysiadły – no dobra to czekamy na poboczu. Mija 10 minut, nic, 15 minut – dalej nic, no ileż można tankować . W końcu udało nam się dodzwonić na ukraiński numer – yyy no tak ktoś dziś rano wspominał o bankomacie, o sklepach, targu…., że gdybyśmy widzieli to skręcać, ale żeby aż taką samowolkę uprawiać Sudak odwiedzony, (jest to Twierdza Genueńska – ale nie było jej nigdzie widać) konto uszczuplone, jak budki dojechały mkniemy na Feodozję.
Skręt do miasta i szukamy, szukamy centrum, kręcimy się, uliczki coraz węższe, jednokierunkowe, po bokach pozastawiane, yyy tu już chyba byliśmy a gps ciągle, uparcie skręć w lewo, skręć w lewo powtarza jak mantrę. No i dzięki niemu po zwiedzeniu wąskich i ciasnych uliczek znów jesteśmy na głównej. Kierunek Półwysep Kercz. Za Feodozją jest dłuuuga piaszczysta plaża, nam wydaje się trochę zbyt piaszczysta by wjechać. W dodatku nasze zapasy wody osiągają stan krytyczny – nie ma wyjścia trzeba zatankować najlepiej do pełna, gdyż wiemy ze słyszenia, że na Kerczu generalnie ciężko o jakąkolwiek wodę. Kilka kilometrów za miastem jest stacja po prawej, ale niestety wody nie mają. Prawie, że naprzeciwko niej jest natomiast automoinka – podjeżdżamy, możemy wziąć wodę. Tylko chyba obsługa nie zdawała sobie sprawy co to znaczy zatankować cztery campery do pełna . W połowie tankowanie pierwszego podchodzi pan z obsługi i delikatnie mówiąc tłumaczy, że więcej wody dać nie może bo już nie ma…., a w dodatku dostał opr od szefa – okazało się, że wodę im cysterną dowożą – kierują do Feodozji, że tam mają wodociągi. Dobra wracamy – ale lody i piwo mieli dobre Znów mijamy plażę widzianą ledwie przed chwilą i wjeżdżamy do miasta w poszukiwaniu kolejnej automoinki, która mogłaby mieć wodę z wodociągu. Tuż koło przejazdu kolejowego jest po lewej stronie, ale…. pani, która raczyła się wytoczyć z biura tylko nas ofuknęła, pogadała coś pod nosem, mimo, że chcieliśmy coś tam za tą wodę zapłacić. Nie to nie. Zaraz za przejazdem po prawej jest stacja WOK, a na niej wąż ogrodowy. Chcecie wodę? Nie ma sprawy - lejcie sobie. Miny przejeżdżających kierowców i pasażerów - bezcenne . To polskie auta na wodę jeżdżą?? Dopiero jak zaczęliśmy tankować do butelek – ile kto jakichkolwiek miał, nie ważne małe czy duże, przestaliśmy wzbudzać aż taką sensację. Po zatankowaniu samochody, aż obniżyły swoje zawieszenie – ale wolimy nie ryzykować.
Z pełnymi zbiornikami szukamy miejsca na postój. Znów mijamy długą plażę, automoinkę i po jakiś 5km skręcamy w prawo. Droga z płyt betonowych, po lewej wioska, dziwne. Każda boczna dróżka zagrodzona szlabanem. Czasami są podniesione. Dziwnie to wygląda, ale jedziemy dalej. Kończy się „tup tup tup” po płytach skręcamy w lewo i naszym oczom ukazuje się kolejny szlaban, brama – tu chyba wojsko rosyjskie ma coś do powiedzenia. Odbijamy w prawo i po około kilometrze przejeżdżamy prze bramę w murze – płacimy znane już 30 hrywienek i hulaj dusza. Na początku stoją samochody, ale jest skarpa, jadąc dalej w prawo polną drogą zjeżdżamy na plażę. (45.125632,35.53017) Cud, miód i nawet kamperek stoi – ukraiński. Ustawiamy się w kółeczko – na wzgórzu po lewej jest niebieski potężny baniak na 5m sześciennych, do którego dowożą podobno codziennie wodę. Trzeba się spieszyć bo woda dziś już prawie na dnie, a myśmy ostatni raz widzieli camping z tydzień temu. Kilka spacerków góra –dół i robimy pranie, duuużo prania. Obwieszamy wszystko co się da, a i tak trzeba suszyć na raty - tabor cygański jak nic . Miejsce czyste, z piaszczystą plażą, w ciągu dnia dojechało trochę aut ale pod wieczór pojechały – jest bar, ale drogi.