KRYM NA 16 KOPYT - dzień 11

RYBACHE – MORSKOYE – SUDAK - KOKTEBEL – FEODOSIYA – PRYMORSKIY  

TRASA 125 km  - MAPA


Świtkiem z rana zwiewamy z obozu. Wody nawet nie ma gdzie nabrać, a nasze zapasy powoli się kończą. Wypuścić nas zbytnio nie chcieli, że niby dostali 300 hrywien a aut cztery – w końcu dogadali się między sobą w obsłudze, że kasa jednak się zgadza i wytoczyliśmy się za szlaban na główną (czytaj jedyną) drogę w okolicy. Przed nami kolejne górki. W prawo, w lewo, góra dół…. Zostaliśmy na chwilę na poboczu i później dochodziliśmy peleton – moich zdjęć praktycznie z tej części brak – lewa ręka się trzyma, prawa ręka się trzyma czegokolwiek – a my do przodu. Niemniej jednak trasa widokowa i „coś się w końcu na drodze dzieje”, a nie te nudne długie proste do których przywykliśmy w drodze na Krym:)















Po n-dziesięciu kilometrach górskiej przeprawy, gdzie jak słyszałam niektórzy jedyneczkę wbijali :) dojeżdżamy do Morskoje…. Oj szkoda, że tak późno. Tu wygląda zdecydowanie bardziej przyzwoicie, choć faktycznie na plażach również jest sporo samochodów – ale co się dziwić w końcu to wakacje. Czy płatne? a jeśli tak to ile? - tego niestety nie wiemy bo świtkiem z rana nie myśleliśmy jeszcze o plażowaniu (trochę dalej były już typowe plaże nawet z parasolkami) więc przemknęliśmy tam lotem błyskawicy – kierunek Sudak. 









Tu nagle się okazało, że dwie budki ni z tego ni z owego zniknęły – jeszcze na rondzie były, za rondem była stacja – może bak poszedł , a chwilę dalej rozjazdy na Feodozję i w głąb kraju – zgubili się czy jak. No nic w każdym razie wsysło je gdzieś. Nie ma możliwości się zatrzymać w dodatku gonimy lidera peletonu. Mikrofalówki nam wysiadły – no dobra to czekamy na poboczu. Mija 10 minut, nic, 15 minut – dalej nic, no ileż można tankować . W końcu udało nam się dodzwonić na ukraiński numer – yyy no tak ktoś dziś rano wspominał o bankomacie, o sklepach, targu…., że gdybyśmy widzieli to skręcać, ale żeby aż taką samowolkę uprawiać Sudak odwiedzony, (jest to Twierdza Genueńska – ale nie było jej nigdzie widać) konto uszczuplone, jak budki dojechały mkniemy na Feodozję.











Skręt do miasta i szukamy, szukamy centrum, kręcimy się, uliczki coraz węższe, jednokierunkowe, po bokach pozastawiane, yyy tu już chyba byliśmy a gps ciągle, uparcie skręć w lewo, skręć w lewo powtarza jak mantrę. No i dzięki niemu po zwiedzeniu wąskich i ciasnych uliczek znów jesteśmy na głównej. Kierunek Półwysep Kercz. Za Feodozją jest dłuuuga piaszczysta plaża, nam wydaje się trochę zbyt piaszczysta by wjechać. W dodatku nasze zapasy wody osiągają stan krytyczny – nie ma wyjścia trzeba zatankować najlepiej do pełna, gdyż wiemy ze słyszenia, że na Kerczu generalnie ciężko o jakąkolwiek wodę. Kilka kilometrów za miastem jest stacja po prawej, ale niestety wody nie mają. Prawie, że naprzeciwko niej jest natomiast automoinka – podjeżdżamy, możemy wziąć wodę. Tylko chyba obsługa nie zdawała sobie sprawy co to znaczy zatankować cztery campery do pełna :szeroki_usmiech . W połowie tankowanie pierwszego podchodzi pan z obsługi i delikatnie mówiąc tłumaczy, że więcej wody dać nie może bo już nie ma…., a w dodatku dostał opr od szefa – okazało się, że wodę im cysterną dowożą – kierują do Feodozji, że tam mają wodociągi. Dobra wracamy – ale lody i piwo mieli dobre :) Znów mijamy plażę widzianą ledwie przed chwilą i wjeżdżamy do miasta w poszukiwaniu kolejnej automoinki, która mogłaby mieć wodę z wodociągu. Tuż koło przejazdu kolejowego jest po lewej stronie, ale…. pani, która raczyła się wytoczyć z biura tylko nas ofuknęła, pogadała coś pod nosem, mimo, że chcieliśmy coś tam za tą wodę zapłacić. Nie to nie. Zaraz za przejazdem po prawej jest stacja WOK, a na niej wąż ogrodowy. Chcecie wodę? Nie ma sprawy - lejcie sobie. Miny przejeżdżających kierowców i pasażerów - bezcenne :szeroki_usmiech . To polskie auta na wodę jeżdżą?? Dopiero jak zaczęliśmy tankować do butelek – ile kto jakichkolwiek miał, nie ważne małe czy duże, przestaliśmy wzbudzać aż taką sensację. Po zatankowaniu samochody, aż obniżyły swoje zawieszenie – ale wolimy nie ryzykować.  









Z pełnymi zbiornikami szukamy miejsca na postój. Znów mijamy długą plażę, automoinkę i po jakiś 5km skręcamy w prawo. Droga z płyt betonowych, po lewej wioska, dziwne. Każda boczna dróżka zagrodzona szlabanem. Czasami są podniesione. Dziwnie to wygląda, ale jedziemy dalej. Kończy się „tup tup tup” po płytach skręcamy w lewo i naszym oczom ukazuje się kolejny szlaban, brama – tu chyba wojsko rosyjskie ma coś do powiedzenia. Odbijamy w prawo i po około kilometrze przejeżdżamy prze bramę w murze – płacimy znane już 30 hrywienek i hulaj dusza. Na początku stoją samochody, ale jest skarpa, jadąc dalej w prawo polną drogą zjeżdżamy na plażę. (45.125632,35.53017) Cud, miód i nawet kamperek stoi – ukraiński. Ustawiamy się w kółeczko – na wzgórzu po lewej jest niebieski potężny baniak na 5m sześciennych, do którego dowożą podobno codziennie wodę. Trzeba się spieszyć bo woda dziś już prawie na dnie, a myśmy ostatni raz widzieli camping z tydzień temu. Kilka spacerków góra –dół i robimy pranie, duuużo prania. Obwieszamy wszystko co się da, a i tak trzeba suszyć na raty - tabor cygański jak nic :szeroki_usmiech . Miejsce czyste, z piaszczystą plażą, w ciągu dnia dojechało trochę aut ale pod wieczór pojechały – jest bar, ale drogi.