KRYM NA 16 KOPYT - dzień 13

PRIMORSKYI – KERCZ – KURORTNOJE 


TRASA 105 km - MAPA 

Po porannym plumkaniu wyjeżdżamy – chcemy zobaczyć Kercz – najdalej na wschód wysunięte miasto na Krymie. Jedziemy – prawie płasko, bo jedziemy płaskowyżem. Po prawej step, po lewej step i tak prawie 80km. Zupełnie nie ma nic, czasem jakiś pagórek się pojawi, wiosek niet (czasem kilka domów się zdarzy), sklepów niet, stacji benzynowych niet – dobrze, że małe co nieco uzupełniliśmy i nie trzeba na gwałt szukać – pewnie i tak by nie było :szeroki_usmiech
W końcu jest – Kercz – jego zachodnie przedmieścia – yyy no cóż, jak tak ma wyglądać miasto to będzie „ciekawie”. 









Na szczęście jest zupełnie inaczej. Małe nie jest bo samo wybrzeże ma 35km, stamtąd już tylko rzut beretem (5km) do Rosji – ehh te wizy… Docieramy do centrum parkujemy w okolicy ulicy Lenina – tak naprawdę to przy takim dużym skwerze jest parking – dobre miejsce wypadowe zarówno do sklepu, który jest może z 50metrów dalej jak i do kilku zabytków Kerczu. Do najważniejszych należy Cerkiew św. Jana Chrzciciela – porównywalna z zabytkami Kijowa. Kościół katolicki Zaśnięcia NMP początkowo zdziwiły nas polskie napisy na nim – teraz już wiem, że w okolicy mieszka około 350 Polaków. 
















Ale najważniejsze i chyba najciekawsze są schody prowadzące na wzgórze Mitrydatesa (wszystko w promieniu 100-200m od parkingu). Po wdrapaniu się na nie po około 300 schodkach z przed pomnika rozpościera się ładny widok na miasto i na zatokę. Oj smażyło tam na tej patelni, smażyło…










Potem jeszcze rzut okiem na deptak i kilka ciekawych budynków w okolicy – a jest na czym oko zawiesić :) .
Potem niespieszne zakupy – nie wiadomo kiedy będzie kolejna możliwość, a sklep dobrze zaopatrzony. Jeszcze tylko woda , bo znów nie wiemy gdzie trafimy i czy będzie. 

























Wbijamy w gps Kurortnoje – eee bliziutko jakieś 20km. Zaniepokoiło nas jedynie te 1,2h na dojazd – eee to pewnie pomyłka. Wodę nabieramy na myjni autobusowej (niedaleko po lewej po skręcie na Kurortnoje) – dla pewności – full. No i jedziemy na te kurorty :) Początkowo asfalcik jest – czasem dziury, ale nie jest najgorzej. Kulamy się. Za zabudowaniami – eee jeszcze 18 kilometrów to pykniemy jak spłatka…. 1,2,3km dziur nie ma, ale jest piach na drodze – trochę niepokoi ale jedziemy. W pewnym momencie czoło peletonu informuje – koniec asfaltu a tu dopiero 5km przejechaliśmy... Ok damy radę. 6,7,8, widoki cudne zaczyna trząść...  












9,10,12 widoki bez zmian – nawet jakaś wioska na plaży przycupnęła...
13,14,15 – oj to tup tup tup staje się nie do wytrzymania – ja rozumiem szuter, ale kto tu gąsienicami jeździł,
16,17,18 na widnokręgu zaczyna pojawiać się wioska – jesteśmy uratowani.
Na przystanku akurat stała grupka ludzi czekających na marszrutkę – wiecie jak wygląda mecz tenisa – za piłką w prawo w lewo – tak mniej więcej wyglądało gdy po kolei ich mijaliśmy. :szeroki_usmiech Zaraz za nim jest sklep – nie jedyny w okolicy. Skręcamy w prawo, bo droga tam lepiej wygląda – ale jak chcemy błota to nie tu. Cofamy bo zawrócić się nie da i tym razem skręcamy w lewo.  








Oj zaczęło się. Droga do wioski naprawdę była super. Teraz to już nie wiemy gdzie droga a gdzie dziura – wybieramy te mniejsze. Ciekawe jak tu wygląda gdy chwilę popada. Mijamy kilka knajpek i sklepików, ale mówią że na błotka to dalej – no to się kulamy – z przeciwka jedzie marszrutka czyli droga gdzieś prowadzi. Jedziemy przodem, za nami toczą się budki – czekamy, czekamy, dopiero potem okazuje się, że większe auta miały trochę problemów z pokonaniem bocznych przechyłów na drodze i już, już prawie witały się z gruntem. Tiaa czy my tą drogą wracamy?? Kołacze nam w głowach – no ale nie będziemy teraz o tym myśleć – teraz trzeba znaleźć placyk na cztery budki. W lewo odchodzi jakaś droga – prowadzi do domów na wzgórzu – jeszcze z 500m i parkujemy. Wokół trochę namiotów – będziemy mieć towarzystwo.










Morze jak morze…. cieplejsze niż Czarne, ale wzburzone a fale konkretne, ale naszym głównym celem były błotka – zatem spacerek :) . Jakby ktoś nie wiedział gdzie to obserwować skąd na plaży pojawiają się czarne ludki. Idąc dalej ziemia też robi się czarna. W końcu jest – to czego szukaliśmy. Dzieci jak dzieci długo namawiać ich do brudzenia się nie trzeba – ale dorosłych też to wciąga :) a radocha przy tym nieziemska.
Wytaplani, ubrudzeni do granic możliwości wracamy do samochodów. W międzyczasie błotko trochę obsycha – podobno powinno wyschnąć, żeby uaktywniły się „wszystkie lecznice właściwości”. Tak nam później rekomendowała błotko pewna Ukrainka. Nasze było czarne – jej szare (bo już przeschło) i ona ma to „specjalne” za jedyne 50 hrywien jak dobrze pamiętam. O mały włos jej uwierzyliśmy hahaha. Jeszcze krótka sesja zdjęciowa na tle camperków i chlust do wody się odszorować. Łatwe to to nie było choć z grubsza odzyskaliśmy kolor to bez porządnego szorowania się nie obyło – szarość sama zejść nie chciała.













Fale piękne, zachód słońca, czegoż więcej trzeba… a grilla :D tylko jak go rozpalić i utrzymać przy tym wietrze, skoro nawet ptaki mają problemy z lataniem i „latają do tyłu” :) – ale nasza nadworna mistrzyni i z tym da sobie radę.