ALPEJSKIM SZLAKIEM - AUSTRIA - dzień 2

ST. POLTEN - KREMS - MELK - LINZ - STEYR - GMUNDEN - SALZBURG


TRASA 380km - MAPA

Zanim dotrzemy jednak do gór kierujemy się do Krems skąd udajemy się na zachód przełomem Dunaju. To tu pomiędzy niewielkimi miejscowościami usiane są winnice, a ze szczytów pobliskich wzgórz okolicy strzegą warowne zamki.  Przełom Dunaju można zwiedzać na kilka sposobów. Widywaliśmy spore ilości rowerzystów, można także przepłynąć statkiem, albo tradycyjnie samochodowo w różnych odmianach. W pewnym miejscu naszą uwagę przykuła barka poruszająca się z prędkością „mniej niż zero” na której dumnie powiewała kolorowa flaga.

 

 

 

Małe senne miejscowości kuszą, by zagłębić się w nie bardziej i choć przez chwilę przespacerować ich zaułkami. Niestety w wielu z nich widywaliśmy znak zakazu powyżej 3,5T.


Kilka kilometrów za Krems na wzgórzu wznoszą się ruiny zamku Durnstein, w którym z XII wieku więziono podobno Ryszarda Lwie Serce.




W Weissenkirchen znajduje się wiele winnic i winiarni – gdy do nich wpadniemy gwarantowany dłuższy postój (w połowie sierpnia obchodzi się tu święto wina Riesling).


St Michael wita nas kolejnym warownym zamkiem, a za zakrętem na pobliskim wzgórzu wznosi się następny.



Vis a vis Melku jest spory parking z ładną miejscówką. Wybieramy się więc na spacer przybrzeżną ścieżką. Na drugim brzegu nad wodą góruje opactwo Benedyktynów – jeden z ładniejszych obiektów architektonicznych Austrii. 



W pobliżu parkingu stoi samochód, który ma przestrzegać przed skutkami nieuważnej jazdy.


Tocząc się dalej wzdłuż Dunaju mniej lub bardziej bocznymi dróżkami docieramy do Linzu. Po drodze mijamy malownicze wioski i miasteczka oraz zapuszczamy się w boczną drogę gdzieś po jakiś okolicznych pagórkach. Droga jest tak wąska, że kłopot byłby się minąć z innym samochodem – na szczęście nie spotkaliśmy żadnego, gdyż po prostu zapuściliśmy się w drogę wiodącą pomiędzy winnicami. 










Ponieważ jesteśmy „zdolni” a nawigacja jeszcze „lepsza” trafiamy na rynek w Linzu, gdzie teoretycznie nie powinno nas być samochodem. W pobliżu znajduje się kolejka na szczyt Postlingberg, która po pokonaniu 2,9 km (250m różnicy wzniesień) w ciągu 16 minut (podobno wpisane w księgę Guinnessa) wjeżdża, w górę do bajkowej groty.






Z Linz trafiamy do Steyr, które bardzo mile nas zaskoczyło. O wielu miejscach przewodniki piszą „piękne, malownicze, urzekające” a to naprawdę takie jest. Rynek otoczony jest budynkami z różnych epok: gotyckimi, renesansowymi, barokowymi i rokokowymi, stylów tu bez miara. W przewodniku prawią, że w czasie świąt jest tu magicznie – specjalne wystawy bożonarodzeniowe, uliczne śpiewanie kolęd, poczta świąteczna – w tej scenerii z pewnością jest to bajkowe.








Bocznymi drogami, jedziemy dalej na zachód mijając po drodze położone nad jeziorem Grunden.





Na wieczór zostawiamy sobie Salzburg. Rozpadało się, ale jak już tu jesteśmy to obejrzymy miasto w końcu kurtki przeciwdeszczowe mamy. Parkujemy gdzieś na obrzeżach centrum i idziemy spacerem. Mimo deszczu, który w międzyczasie zdążył się rozpadać na całego zwiedzamy Residenzplatz i przeglądamy się pobliskim uliczkom i zabytkom: katedrze, kościołom i wznoszącemu się nieopodal zamkowi. Gdyby pogoda choć była choć ciut bardziej litościwa pewnie zapuścilibyśmy się dalej, ale ten kapiący, a właściwie lejący się strugami deszcz zdecydował za nas – kierunek samochód, do którego docieramy kompletnie przemoczeni.




















Z myślą powrotu jeszcze kiedyś do Salzburga wjeżdżamy do Niemiec, gdzie zostajemy na noc na pierwszym możliwym parkingu – niby kilkanaście kilometrów dalej, a pogoda znacznie inna, czasem nawet przetrze się słońce.