TRASA 300 km - MAPA
Bellinzona to
urocze maleńkie miasteczko, bardziej w stylu włoskim niż szwajcarskim. Koło godziny
8.30 miasteczko dopiero budzi się do życia, na ulicach pusto. Dzięki temu można
spokojnie i bez pośpiechu przespacerować się uliczkami i odwiedzić tutejsze zamki
(trzy), które wraz z murami strzegły okolicy. Wspinamy się zatem na jeden z
nich, z którego rozpościera się panorama na miasto i okolicę.
Jadąc na
północ w kierunku Chur można pokonać przełęcz Bernardino, albo tunelem albo
górą (max podjazd 10%). Powoli mijamy ostatnie wioski i wspinamy się na górę.
Po drodze nie spotkaliśmy żadnego samochodu. Wokoło cisza i spokój, a okolice
przypominają trochę północną Norwegię, pogoda również.
Na naszym szlaku leży również „słynne” Davos. Faktycznie już na przedmieściach wioski czujemy „jej klimat” – nie musimy nawet otwierać okien.
Sama miejscowość poza tym, że jej znana nie zachwyca - a okolica może w zimie wygląda ciekawiej, ale na nas zrobiła małe ciekawe wrażenie. Jeśli leży na trasie przejazdu można zajrzeć, ale żeby specjalnie tu jechać – to już niekoniecznie.
Kierując się na zachód jedziemy malowniczą trasą, niestety pogoda średnio nam dopisuje – ale w pogodny dzień myślę, że warto tędy przejechać.
Docieramy w
okolicę styku trzech granic Szwajcarii, Austrii i Włoch i trzeba zdecydować, którędy
dalej jechać. Po konsultacjach pogodowych decydujemy się, że wracamy do
Austrii.
Noc spędzamy
w okolicach Insbrucka w nadziei, że pogoda następnego dnia będzie łaskawsza.