ALPEJSKIM SZLAKIEM - SZWAJCARIA - dzień 3

SION - GLETSCH - FURKAPASS - PRZEŁĘCZ GOTTHARDA - LUGANO - LOCARNO -  BELLINZONE

TRASA 330 km - MAPA

Pogoda tutaj to istna loteria raz leje, raz słońce, raz chmury. Wszystko zależy od losu i wysokości. Po noclegu w okolicy Sion jedziemy do Gletsch. Po lewej mamy teraz inną perspektywę na lodowiec i Jungfrau. 





Przed Gletsch można załadować samochód na pociąg i przewieźć go na drugą stronę pod przełęczą Furkapass (2436), ale nie po to przyjechaliśmy w te okolice, żeby teraz po tunelach pociągami jeździć, choć pogoda zmusza nas do dłuższego postoju przed wjazdem na Furkę. Podjazd jest długi i sporo na nim serpentyn, miejscami stromo (14%).










Na wysokości powyżej 2000m i przy takim nachyleniu musimy mocno negocjować z osiołkiem i przekonywać go, że da radę. Gdyby było niżej, nie byłoby problemów, ale tu trochę brak tlenu daje się we znaki. Mimo niesprzyjającej pogody trud wspinaczki wynagradzają nam widoki. Taki podjazd ma też swoje plusy – można swobodnie robić zdjęcia nie obawiając się, że ucieknie nam coś ciekawego.








Ruch na drodze jest mały, dlatego jeśli jest konieczność można się zatrzymać – biorąc jedynie pod uwagę fakt ruszenia pod górę co przy takim nachyleniu w niektórych miejscach może się różnie skończyć. Powyżej hotelu jest parking i droga się znacznie wypłaszcza – ale znów wysokość robi swoje.






 
No w końcu wjechaliśmy na Furkę, a tam co – śnieg. Poszliśmy trochę się przejść , ale 10 stopni brrr. Po drodze minęliśmy wracających z gór żołnierzy – jak oni tu spali w nocy to ja im współczuję brrr…
 












Zjeżdżamy z Furki, ale nie do końca. Nastawiamy trasę i mamy dylemat którędy jechać…. Poplątanie z pomieszaniem – ale tak to w Alpach jest,  najpierw wiadukt, a potem tunel i kręcimy się w kółko.



Z Furki wjeżdżamy na przełęcz św. Gottarda. Niestety wiele zdjęć nie mamy z powodu chmurek, które tak szczelnie zakryły okolice, że po zatrzymaniu na przełęczy na parkingu dopiero po paru minutach odkryliśmy, że 5 m dalej znajduje się jezioro. Jak w końcu trochę przestało padać udaliśmy się na zwiedzanie okolicy na tyle na ile było to możliwe. Na szczęście udało nam się wrócić do samochodu przed kolejną chmurą. Czekamy nic się nie zmienia, chyba tak już zostanie. O jedzie jakiś samochód no to jedziemy za nim. I tak zjeżdżaliśmy z przełęczy wpatrzeni w dwa czerwone światełka przed nami – droga chyba była kręta – tak przynajmniej słyszałam, że znów zakręt bo widzieć to nic nie widziałam.




Przez Bellinzone docieramy do Lugano, które wciśnięte jest w niewielki cypel pomiędzy terytorium Włoch. Wygląda to tak jakby Szwajcaria chciała wyrwać trochę słońca i ciepła dla siebie.








Zahaczamy jeszcze o skrawek Włoch, tylko niestety trafiamy akurat na powroty z pracy więc stoimy i stoimy, a ono z naprzeciwka jadą i jadą. Dopiero przyjazd policji unormował ruch na przejeździe wahadłowym.







Locarno wita nas słońcem choć i tu widać jeszcze, że dopiero co skończyło padać. Nie na darmo szczyci się ono mianem najsłoneczniejszego miasta Szwajcarii.












Ponieważ wcześniej przejechaliśmy przez Bellinzone z powodu oberwania chmury, a miasteczko chcemy obejrzeć, wracamy na postój na autostradzie.