TRASA 310 km - MAPA
Stolica Tyrolu Innsbruck, czyli most
nad rzeką Inn, słynie ze złotego dachu (wielki wykusz pokryty pozłacanymi
dachówkami - 2,5 tys.).
Zabytki skupione są głównie wokół rynku, a znikomy
poranny ruch pozwala na spokojne zagłębienie się w tutejsze brukowane uliczki.
Większość z nich jest naprawdę wąskich dzięki czemu spacer nimi pozwala poczuć
urok tego miejsca.
Ponieważ pogoda jednak nie zachęca do zwiedzania Austrii decydujemy się wpaść na chwilę w Dolomity. Kiedyś już tam byliśmy, jednak jakiś chochlik nie pozwolił nam wówczas na zrobienie zdjęć – chochlik nie chochlik, a może tak miało być, żeby wrócić tam znów . Z Innsbrucku kierujemy się zatem
na Brennenpass. Nie jedziemy jednak autostradą lecz kluczymy wśród alpejskich
wiosek i miasteczek.
Przekraczamy granicę i chwila co jest – nagle piękne słońce, ciepło wręcz upalnie – no tak Włochy .
Zwiedzamy Bolzano, stanowiące
mieszankę kulturową – 25% mieszkańców mówi po niemiecku. W sercu historycznego
centrum przy Piazza Walther mieszczą się kawiarenki i restauracje.
Uliczki, które tutaj są dość wąskie, miejscami robią się jeszcze węższe – ale droga właśnie tędy prowadzi.
Kierunek Dolomity –
najpiękniejsze góry jakie znamy. Jakże one inne od typowych alpejskich wzgórz.
Jedziemy i widząc pierwsze szpiczaste szczyty już się cieszymy na to co będzie
dalej. Az chce się tu spędzić duuużo duuużo czasu – może kiedyś wybierzemy się
tu typowo wakacyjnie – niestety nie teraz.
Za Gries skręcamy w prawo w boczną
drogę. Zatrzymujemy się w okolicach Marmolady – najwyższego szczyty Dolomitów
(3343). Jest tu parking ze stołami, z którego można spokojnie się przyjrzeć
okolicznym górom. Niestety jest też i niepokojący znak – zakaz jakiegokolwiek
obozowania i camperowania – a szkoda bo okolica aż się prosi.
Jadąc dalej mijając cudne góry docieramy na wysokość ok. 2000m nad jezioro Lago di Fadaia. Tutaj również można się zapomnieć patrząc jak w turkusowej toni odbijają się szczyty otaczających gór. Przy niewielkim parkingu jest restauracja i kilka krótszych i dłuższych szlaków pieszych.
Za jeziorem rozpoczyna się ostry zjazd w dół – trzeba dość mocno uważać na hamulce, mimo, że droga kręta jednak odległości pomiędzy zakrętami pozwalają się naprawdę mocno rozpędzić, co nie do końca jest wskazane. Musimy również chwilę odczekać gdyż właśnie porządkują helikopterem okolicę. Patrząc w dół droga wygląda niewinnie, nie dajmy się jednak jej zwieść – ma sporo procent
Dojeżdżamy do niewielkiej miejscowości Caprile skąd zaczynamy naszą wspinaczkę na Passo di Giau – najpiękniejszego miejsca gdzie byliśmy. Podjazd jest dość długi, ale można sobie poradzić tym bardziej, że w kilku miejscach jest możliwość przystanięcia na chwilę, żeby ochłonąć. Zbliżamy się, to znów oddalany od szczytu górującego nad przełęczą.
Od parkingu rozpoczyna się odcinek, który trzeba pokonać aż na przełęcz za jednym zamachem – nie bardzo jest gdzie stanąć, ale roztaczające się już stąd widoki dopingują by jechać wyżej i wyżej i wciąż wyżej. Z każdym pokonywanym przez nas zakrętem, my zachwycamy się coraz bardziej – osiołek trochę mniej.
Ale tłumaczymy mu, że na górze
czekają na niego cudne widoki i dłuuugi odpoczynek. W końcu osiągamy upragnioną
przełęcz,(2236) jedno z ulubionych miejsc motocyklistów, których zarówno kiedyś
jak i teraz są tutaj tłumy. Wcale im się nie dziwię – panorama cudna. Mamy
sporo czasu by się nią zachwycić, choć chmury czasami przesłaniają pobliski
szczyt.
Po obiadku i popołudniowej kawie
już tylko zjazd do Cortiny, i dalej alpejskimi dolinami zbliżamy się do granicy
z Austrią – pogoda też się robi taka północna.