NA KRANIEC EUROPY - PORTUGALIA - dzień 4

FATIMA - BATALHA - ALCOBACA  - NAZARE - CABO DE PENICHE - MAFRA - SINTRA - CABO DA ROCA


TRASA 240 km MAPA

Wczesnym rankiem z Fatimy kierujemy się do Batalhy – jednego z piękniejszych miejsc  w Portugalii. Stoi tutaj potężny i majestatyczny Klasztor Matki Boskiej Zwycięskiej (Convento de Santa Maria da Vitória) o wymiarach około 180m na 140m. Samo obejście go dookoła zajmuje sporo czasu – nie mówiąc już i zobaczeniu jego wnętrza. Klasztor Batalha jest uważany za jedno z największych dzieł architektury klasztornej w Europie. 








Pobliska Alcobaca kryje w sobie opactwa cysterskie Santa Maria de Alcobaça pochodzące z XII wieku i będące jednym z najstarszych gotyckich zabytków Portugalii, wokół którego ułożonych jest 999 kafelek. Miasto jest centrum ceramiki i porcelany, a tutejsze fabryki otwierają swoje podwoje dla zwiedzających.



Znowu czas na trochę wybrzeża, w końcu dawno na nim nie byliśmy, ale tych kilka odwiedzonych w międzyczasie miejsc naprawdę było warte tego by zapuścić się trochę w głąb lądu. Nazare to port rybacki ciągnący się wzdłuż szerokiej zatoki. Plaże zazwyczaj pełne są turystów, ale dzisiejsza pogoda chyba trochę ich wystraszyła. Miasto składa się z dwóch części dolnej  z plażami i górnej położonej na 100 metrowych klifach (Sitio), do której można dostać się samochodem (możliwe trudności w zaparkowaniu i poruszaniu się) lub kolejką. Na górze znajduje się kaplica upamiętniająca cud kiedy to pod koniec XII wieku Maryja miała uratować tutejszego szlachcica, którego poniósł koń przed niechybną śmiercią, zatrzymując go na brzegu klifu.






Pogoda nas nie rozpieszcza, ciepła Portugalia?? gdzie?? kiedy??, ale dzięki niej możemy dziś spokojnie pozwiedzać miasteczka, przy upałach byłoby to na pewno mniej przyjemne.
Docieramy do Obidos. Prawdę mówiąc wjeżdżając do miasta nie spodziewaliśmy się zobaczyć tego co zobaczyliśmy. Na sporym parkingu stało już dużo aut zatem pewnie jest tutaj coś ciekawego do obejrzenia – póki co widzieliśmy jedynie most. 




Okazało się, że w pobliżu znajduje się miasto zachowane tak jak przed kilkoma wiekami. Miejsce grube mury oraz górujący nad nimi zamek to widok jak z pocztówki.











Stare obwarowane miasto z wąskimi uliczkami i zachowaną autentycznością domów otoczonych kamiennymi uliczkami sprawiają, że przenosimy się o wiele, wiele lat wstecz. Być w Portugalii, a nie być tu? Te białe domy pomalowane w niebieskie lub żółte pasy. Kamienne brukowane uliczki. Jedynie spacer murami zdecydowanie nie dla kogoś z lękiem wysokości 5-10 metrów bez barierek brrrr.










W drodze na Cabo de Peniche trafiamy na Sisteme Dunar – wielkie szerokie plaże z wydmami. Mimo kiepskiej pogody i silnie wiejących wiatrów, turyści postanawiają korzystać z uroków morza. 



W Cabo de Peniche po północnej stronie znajduje się cypel, gdzie również warto pospacerować, klucząc pomiędzy skałami po ścieżkach lub specjalne przygotowanych mostkach. Ehh morze, skały, fale – czegoż więcej trzeba?










Mafra to niewielkie miasteczko, w którym znajdziemy pałac-klasztor – budynek dorównujący swoją wielkością hiszpańskiemu   Escorialowi w pobliżu Madrytu. Wapienna fasada to około 220 m długości, posiada klasztor, bazylikę, kościół, bibliotekę (ok 35 tyś woluminów), apteki, kilkaset pokoi, ma swój las gdzie odbywały się polowania na zwierzęta, była to także rezydencja królów. Cały kompleks można zwiedzać, jednak nie w każdy dzień tygodnia dziś akurat zamknięte. Jednak już sam budynek z zewnątrz robi wrażenie, swoją wielkością – można też zobaczyć kościół, a którym znajdują się najlepsze portugalskie marmury.









Do Sintry też nie mieliśmy szczęścia – kolejka po bilety była tak wielka, że nie wiem czy bylibyśmy w stanie cokolwiek zobaczyć z zewnątrz niewiele niestety widać. Dlatego jedynie rzuciliśmy wstępnie na nią okiem zostawiając na inną okazję – zawsze to powód by kiedyś wrócić w te okolice.








Już pod wieczór docieramy znów nad morze – gdzie z plaży obserwujemy coś wysokiego – czyli klif Cabo da Roca. Wznosi się on majestatycznie a na jego końcu króluje latarnia. Nie tracąc czasu podjeżdżamy na klif (od tej strony raczej kiepski dojazd)





Cabo da Roca to najbardziej a zachód wysunięty kraniec kontynentalnej Europy. W latarni za odpowiednią opłatą można dostać papierek, że tutaj się było – a zdjęcia i wspomnienia nie wystarczą? Na Cabo da Roca delikatnie mówiąc wieje jak Hammerfeście – jedynym plusem jest to, że tu wieje raczej ciepły wiatr. Mimo wieczornej pory tłumy ludzi, ale teren do spacerowania wystarczająco duży, żeby nie zniknąć w tłumie. Wokoło wśród wrzosowisk jest wiele ścieżek mniej lub bardziej oficjalnych. Są również tablice ostrzegające przez zbytnim zbliżaniem się do brzegu klifu.








Wiatr przeniósł się również na niziny i dzielnie zasypuje piaskiem drogę - pora poszukać noclegu  - Camping Orbitur Guincho.