MALAGA - COLMENAR - GRANADA - SIERRA NEVADA - CASTELL DE FERRO
TRASA 290km - MAPA
Ze stacji zwijamy się wraz z poranną szarówka – trzeba poszukać ciekawszego
miejsca na śniadanie. Jedziemy bocznymi drogami do Granady. Słońce ledwo co
wynurza się zza gór a temperatura jakby nie hiszpańska – przy śniadaniu o 8
rano towarzyszyło nam 13 stopni – toż to normalnie Syberia w porównaniu do tego
skwaru, który nie dawał nam w nocy spać.
Z Malagi wybraliśmy boczną drogę przez Colmenar – o tej porze dnia
nie spotkaliśmy na niej żadnego samochodu, a droga jest naprawdę fajna a przede
wszystkim malownicza. Wspinamy się powoli na siodło delektując otaczającą
przyrodą. Mimo tego, że jest to boczna droga jest tu kilka możliwości dłuższego
postoju – niektóre nawet ze stolikami.
„Nie ma w życiu większego cierpienia niż oślepnąć w Granadzie” –
głosi napis na murach Alhambry, która wznosi się na stromym zboczu uważana jest
za jeden z cudów świata. Piękna
architektura, wspaniałe, misterne zdobienia sprawiają, iż można poczuć się jak
w magicznym świecie baśni z Księgi tysiąca i jednej nocy. W sezonie z biletami
może być problem, jeśli jeszcze trafi się na weekend to….
Granada też jest ciekawym miastem, w starszej części można
zapuścić się w uliczki i niespodziewanie również znaleźć bardzo misternie
zdobione budynki.
Jednak skwar zaczyna mocno dokuczać – oddalenie od morza daje się
we znaki. Postanawiamy zatem trochę się ochłodzić i udać w pobliskie Góry –
Sierra Nevada. Dla nas był to strzał w dziesiątkę i sposób na spędzenie dnia.
Góry te leża zaledwie 20-30km od Granady a dojazd do nich – mimo, że wjeżdża się
na 2650m. n.p.m. nie jest taki straszny. Roztaczające się za oknem samochodu
widoki i panoramy sprawiają, że czujemy się jak w niebie – wydaje się, że
miejscami można go wręcz dotknąć.
Spora ilość zakrętów, praktycznie nieuczęszczana dobra droga, sprawiają, że w te okolice zapuściliśmy się nie tylko my. Gdy na przydrożnym placu stajemy by porobić zdjęcia jeziora okazuje się, że mamy tam już towarzystwo. Niemcy wybrali się autem testowym i coś tam sobie przy nim dłubią.
My jedziemy dalej wspinając się do miejscowości Sol (2250), która o tej porze roku jest raczej opustoszała, a ożywa chyba głównie zimą. Dalsza wspinaczka doprowadza nad do parkingu (2650) stąd nie dość, że cudne panoramy to jeszcze można wejść na ok 3300m.n.p.m. Zaczynamy więc wspinaczkę w kierunku szczytu.
Wejście nie przysparza większych trudności poza kwestią wysokości.
Dla leniwych jest możliwość wejścia drogą asfaltową, a dla naprawdę leniwym –
wjazdu busikiem – tylko trzeba było o tym wiedzieć. Na mapie jest droga dlatego
wydawało się nam, że uda się przejechać na druga stronę pasma górskiego.
Niestety
droga jest, ale jest szlaban – można albo wybrać się busem, który podwozi pod
szczyt lub ewentualnie rowerem. My jednak idziemy na spacer po okolicy. Widoków
chyba komentować nie trzeba.
Pod wieczór zjeżdżamy w kierunku morza. Okazuje się, że bez
problemu auto schodzi poniżej 1l/100km – ehhh gdyby tak zawsze mogło być. Jadąc
teraz już główną droga z Granady docieramy na wybrzeże na camping w Castell de
Ferro, tuż przy samym morzu.