NA KRANIEC EUROPY - PORTUGALIA - dzień 5

CABO DA ROCA - LISBONA - CABO ESPICHEL

 
TRASA 100km - MAPA

Pomiędzy Cascais a Estorilem rozciągają się plaże. Ogólnie czuć, że znajdujemy się już niedaleko stolicy. Wszystko jakby wytworniejsze, bardziej hotelowe i cywilizowane. Sintra, Cascais i Estoril tworzą Złoty Trójkąt – ulubione miejsca odpoczynku arystokracji, stąd też i budynki niczego sobie. To także najważniejsze ośrodki wypoczynkowe poza Algavre. 





Niespełna 30 km na wschód i już jesteśmy w Lizbonie. Lizbona to tramwaje, stare urokliwe miejsca i uliczki oraz miradoures – czyli punkty widokowe, które można znaleźć prawie w każdej bocznej uliczce położonej na wzniesieniu. Wiele budynków w Lizbonie powstała po trzęsieniu ziemi w 1755r, natomiast w dzielnicach Alfama i Belem znaleźć można jeszcze starsze budynki. Miasto wznosi się na siedmiu wzgórzach i dzięki temu położeniu można z góry podziwiać jak czerwone dachy przeplatają się z bielą ścian, a w dole króluje błękit morza.







W Baixa czyli dolnym mieście pomiędzy wzgórzami Alfama i Bairro Alto życie skupia się wokół Praca do Comercio. Właśnie z tych okolic rozpoczęliśmy wędrówkę po mieście. Samochód został jakiś kilometr z hakiem dalej na wschód i trochę nas później ten hak zmęczył – ponad 35 stopniowym skwarem, bez cienia podmuchu wiatru. Ufff jak gorąco. Ale sama Lizbona wywarła na nas pozytywne wrażenie – wąskie uliczki, na których co chwila słychać dzwonki tramwajów, które znienacka wyłaniają się już za chwilę – trzeba mieć oczy dookoła głowy. 



 
We wschodniej części miasta warto wspiąć się na Miradouro de Santa Luzia skąd roztacza się wspaniały widok na Alfamę. (powyżej wznosi się Casteo de Sao Jorge) Koniecznie choć chwilę uwagi należy poświęcić katedrę Se. Wiele ścian budynków ozdobionych jest misternymi azulejos.








 
Lizbonę trudno jest zwiedzić dokładnie w jeden dzień, ze wszystkimi jej muzeami, kościołami i cudnymi budynkami, jednak da się liznąć i wchłonąć trochę jej atmosfery, i zasmakować na tyle by chcieć tu jeszcze kiedyś wrócić.











Najwspanialszą panoramę miasta można obejrzeć z Ponte 25 de Abril na Tagu. Wjazd do miasta od strony południowej jest płatny (wyjazd nie). Nad miastem – dobrze widoczna z mostu – wznosi się figura Chrystusa Króla (pomnik ma wysokość 110 m, a sama figura 28m)





Na Cabo Espichel czujemy się jak w Meksyku. Jest tu cicho, bardzo cicho, wręcz podejrzanie cicho. Wypatrujemy tylko kiedy zza zaułku wyłoni się rewolwerowiec, gdyż otoczenie wygląda zupełnie jak na dzikim zachodzie. Ziemia jest tak spieczona i spragniona wody, a słońce praży niemiłosiernie, że pomiędzy zaułkami przemykamy się najchętniej podcieniami, gdyż tylko tam temperatura jest w miarę do wytrzymania. Mimo wiejących wiatrów na zewnątrz tu jest zupełnie cicho, nawet delikatnego zefirku brak. O ile Cabo da Roca jest najdalej wysuniętym miejscem na zachód Europy to Cabo Espichel jest miejscem magicznym – nie da się ich wcale porównać ze sobą.







 
Cypel z sanktuarium Nossa Senhora do Cabo kiedyś był miejscem pielgrzymek o czym świadczą stojące po obu stronach kościoła popadające w ruinę rzędy kwater dla pielgrzymów. W środku niestety nie można robić zdjęć, a ceny pocztówek są porażające.











Trochę na południe zauważamy jeszcze jeden dom, do którego prowadzi szutrowa droga – być i nie zajechać?? Oczywiście chwila moment i już stoimy w cieniu latarni. Dalej nad brzegiem urwiska stoi niewielka kaplica Senhor de Bomfin skąd rozpościera się cudny widok. To miejsce, po którym można spacerować i wpatrywać się w morze i skały bez końca.












W pewnym momencie słyszymy huk – za chwilę przelatuje nad nami samolot,  a zza cypla wypływa statek. Rozleniwieni popołudniowo wieczornym palącym słońcem postanawiamy jednak sprawdzić co się dzieje. Wtedy nadlatują śmigłowce i dość długo krążą tuż nad wodą w pobliżu urwistego klifu. Dlaczego? do dziś nie wiemy, ale musiało to być coś ważnego.








W świetle zachodzącego słońca poszukujemy noclegu – na campingu w Batarias