BAŁKANY OSIOŁKIEM - ALBANIA - dzień 1

 MARIQAN - SZKODRA - LEZHE - KRUJE

http://osiolkiemprzezswiat.blogspot.com/2012/01/bakany-osiokiem-albania-dzien-1.html



TRASA 100km MAPA 

Witaj Shqiperia.
Przygoda z Albanią zaczęła się dość nietypowo. Podjeżdżamy do przejścia granicznego w Sukobin-Muriqan. Po przeczytaniu różnych informacji dotyczących wjazdu samochodem do Albanii, co przypilnować, jakie papiery musimy wypełnić i odebrać na granicy a potem je trzymać aż do wyjazdu, pierwsze miłe zaskoczenie
Albania chyba doszła jednak do wniosku, że za dużo formalności odstrasza i teraz jedynie spisują numer rejestracyjny samochodu – do paszportu nawet nie zaglądają, tylko każą jechać dalej. No właśnie i tu problem, policjant spisał numer rejestracyjny i pokazuje jechać dalej, a tu nasz osiołek bryka. Bryka czyli, znów wyskoczyło nam coś z biegami i zostaliśmy z „3 i 4”. Podjeżdżamy kilka metrów i konsternacja co robić dalej. Ponieważ podobna sytuacja zdarzyła nam się już wcześniej wiemy jak ręcznie uruchomić pozostałe biegi, ale to dopiero początek naszego wyjazdu więc co dalej, wracać do Czarnogóry czy jechać dalej. Albańskiego nie znamy ani słowa. Podchodzi jednak do nas ktoś, zagląda pod maskę i tłumaczy w ogólnie rozumianym języku, że za 5 km jest warsztat. No to z duszą na ramieniu jedziemy. Po mniej więcej 5 km faktycznie jest coś, ale po wjechaniu na plac i rzuceniu okiem „co tu dają” okazuję się, że co najwyżej możemy opony wymienić. No nic – ręczne wrzucenie biegu i jedziemy. Dojeżdżamy do miejscowości – warsztatu ani widu ani słychu. W końcu mała niepozorna wiata – warsztat. Tak tylko jak się dogadamy skoro oni tylko albański. Szczęście w nieszczęściu akurat jest u nich Serb – więc on po swojemu my po swojemu no i tłumaczymy co i jak. Poprzednio wymiana tego elementu przysporzyła nam nie lada wrażeń więc i tym razem jesteśmy pełni obaw, ale tu sprawdza się powiedzenie – im biedniejszy kraj tym ludzie bardziej potrafią sobie radzić. Mechanik rzuca okiem pod maskę, za chwilę wraca z „paskiem do gazu” i jak gdyby nigdy nic wsadza ręce „na gorący silnik” 5 minut i gotowe. Mówi jednak, że kilka kilometrów dalej w Szkodrze są sklepy, że może tam znajdziemy element. Szczęśliwi jedziemy dalej. 


Dojeżdżamy do przedmieść i szukamy sklepu, żeby kupić element. Elementu jak niet tak niet, albo nie mają, albo nie potrafimy się dogadać nawet językiem migowym. No cóż do Tirany daleko, ale najwyżej tam kupimy. Nawiasem mówiąc przejechaliśmy jeszcze 6000 km, choć mechanik nie dawał gwarancji ile wytrzyma, i żeby na wszelki wypadek mieć bo jeśli warsztat spotkamy to raczej części zamiennej nie znajdziemy – bo to nie mercedes. W Albanii 80% aut to właśnie stare poniemiecki mercedesy.



Kierujemy się na południe przez Lezhe. 



Wody Czasem bywa tu więcej.


Okazuje się, że do sprzątania można używać wszystkiego.


Jeśli ktoś myśli, że polskie drogi są dużo lepsze niż albańskie, ciut się myli. Owszem na północy kraju i boczne drogi jeszcze nie zostały wyremontowane i straszą dziurami, ale tzw. drogi krajowe i główne są już prawie całe wyremontowane i autostrady, tak tak autostrady też tam mają. Tylko jakimś dziwnym trafem – tam asfalt mimo wysokiej temperatury się trzyma, a u nas jakoś dziwnie „spływa”.


Kolejnym miastem, w którym zatrzymujemy się na dłużej jest Kruje. Miasto położone ciekawie na wzgórzu. Warto do niego zboczyć z głównej drogi na Tiranę. W mieście znajduje się twierdza Skanderberga oraz targ staroci, na którym spędzamy trochę czasu klucząc po wąskich kamienistych uliczkach. Jako, że nie posiadaliśmy aktualnej mapy Albanii – warto mieć z bieżącego roku, ponieważ nowe drogi rosną jak po deszczu, angielszczyzną próbowaliśmy dowiedzieć się, z którego roku jest mapa, którą pan sprzedawał, po zadaniu pytania „czy ta mapa jest stara” (nie było roku wydania na niej), pan przyniósł mam mapy Albanii z XIX wieku – trochę przesadził). Warto też wspiąć się do zamku, który nie dość, że kusi widokami to również przyciąga do włoskiej licencjonowanej pizzerii (przynajmniej taki szyld widnieje przy wejściu). Wszędzie króluje albańska flaga.





Na targu spotkamy to czego już w Polsce ze świecą szukać. 













W mieście można przenocować w dwóch hotelach, jednak my śpimy w naszym osiołku. Niedaleko zamku znajduje się całodobowy parking z garażem. Ponieważ Albania to „dziki kraj do którego nikt nie jeździ” spotykamy tu ludzi z rodzinnego miasta z sąsiedniej ulicy – jak to mówią góra z górą. Ale fakty są takie, że co rusz można spotkać Polaków lub samochody na naszych rejestracjach – znacznie częściej niż w Grecji – oczywiście poza typowo turystycznymi miejscami. Albańczycy jeśli przyjmą kogoś pod swój dach, za najwyższy punkt honoru mają jego bezpieczeństwo. Wieczorem właściciel wystawił sobie krzesełko na balkon i całą noc pilnował stojące na parkingu samochody. Zresztą nie był to odosobniony przypadek.