VAGOHOLMEN - JEKTVIK - KILBOGHAMN - MO I RANA - SAKRISHEI - VASTANSJO - HATTFJELLDAL - STRENDENE
TRASA 360 km - MAPA
No i mieliśmy nosa – następnego dnia rzeczywiście wyszło przepiękne słońce. Dzisiejszy dzień zaczął się jednak dużo wcześniej niż zwykle. Koło 5 rano obudziły nas głosy – młodzież postanowiła sobie posiedzieć przy ławkach i ich wyraźnie głośne rozmowy niestety nie dały nam dłużej pospać. Dlatego zebraliśmy się stamtąd i podjechaliśmy do portu, gdyż znów czekała na nas przeprawa promowa – tym razem trochę dłuższa bo około godzinna. (Jektvik – Kilboghamn)
Podczas rejsu podziwiamy widoki raz z prawej raz z lewej strony promu. A jest co podziwiać ponieważ w porannym słońcu góry wyglądają naprawdę ładnie.
Po drodze prom zawija do Oldervik gdzie wysadza kilka osób, niby miejscowość na stałym lądzie a można do niej dotrzeć jedynie od strony morza – przynajmniej na to wskazuje mapa.
Wzdłuż fiordów kierujemy się do Mo i Rana.
Skąd odbijamy na północ około 15 km, żeby zobaczyć słynny lodowiec. GPS trochę nam się jednak zgubił i nie wbił na główną 6, ale poprowadził bokiem. Początkowo droga była dobra, później wjechaliśmy na osiedle domków jednorodzinnych choć bardziej wyglądało to na wioskę. Przejechaliśmy ją jest droga więc dalej. Niestety asfalt się skończył, możliwości zawrócenia nie ma bo albo drzewa albo rów. Na szczęście po kilku kilometrach dojechaliśmy znów do drogi asfaltowej. Dobrze, że nie kazał nam jeszcze rzeki wpław pokonywać. Skręciliśmy na Sakrishei i wzdłuż rzeki dotarliśmy do jeziora. Tam niestety totalne rozczarowanie. To co miało być pięknym lodowcem opisywanym w przewodniku było po prostu płatem śniegu. Choć żleb lodowca widać, że bywa szeroki.
Czyżby zbyt ciepłe lato? Pewnie to dlatego rzeka wypływająca z jeziora
jest taka bystra. To również jedno z nielicznych miejsc w Norwegii gdzie
spotkaliśmy rodaków – czworo młodych ludzi jeździ po tym kraju osobówką
z namiotami.
W drodze powrotnej zajeżdżamy pod Gronligrotte – jedyna w północnej Europie oświetlona jaskinia. Na końcu szutrowo-asfaltowej drogi znajduje się parking. Dalej niby jest droga, ale stanowczo odradzam ją camperem. Myśmy ledwo co wjeżdżali na dwójce. W drodze powrotnej można spokojnie spalić hamulce.
Wracając zajeżdżamy do Mo i Rana. Teraz mamy dwie możliwości jazdy dalej. Jechać główną 6 lub odwiedzić jeszcze Szwecję. Przemawia za nami argument Szwecji ponieważ ceny tam są diametralnie niższe niż w Norwegii, a nam właśnie skończyły się zapasy. Poza tym w interiorze Szwecji jeszcze nie byliśmy.
Zatem odbijamy na wschód. Ruch samochodowy praktycznie znikomy. Zaraz za granicą rozpoczynają się drewniane domki na wzgórzach. Jedziemy wzdłuż jezior. Po drodze prawie nie ma miejscowości.
Jedynymi naszymi towarzyszami podróży są osy. Niezliczone ilości os. Często gdy chcieliśmy zrobić zdjęcie od razu mieliśmy ich całe roje. Ja wiem, że uświadczyć tu człowieka to sztuka, ale żeby aż tak tą radość okazywać?. Koło Vastansjo robimy zakupy i próbujemy ugotować obiad. Niestety w kilka sekund po otwarciu drzwi już mamy kilka os w samochodzie. No trudno pojedziemy dalej głodni.
Wjeżdżamy znów do Norwegii, nic się nie zmienia – osy królują. Przez Hattfjelldal docieramy do głównej 6. Szukamy campingu na nocleg. Pierwszy pojawia się po lewej stronie drogi, ale jakoś nie przypadł nam do gusty. Za to kilka kilometrów dalej po prawej stronie tuż nad rzeką jest duży camping, na którym spędzamy resztę dnia. Osy nadal latają po okolicy mimo, że stoimy praktycznie nad sama wodą. Dopiero przetarcie samochodu ze zwierzątek, które zostały na nim w czasie jazdy trochę uspokaja sytuację.