TRASA 140km MAPA
Nasz plan na dziś – zobaczyć Jezioro Szkoderskie (największe na Bałkanach) i jak się uda choć rzucić okiem na Albanię, o której z jednej strony wiele się naczytaliśmy, że biedna, że straszna i że w ogóle, jak nie trzeba to nie ryzykować, a z drugiej – z drugiej jednak kusi i to naprawdę mocno.
Rano wybraliśmy się jeszcze na spacer zobaczyć Św. Stefana. Malowniczo położona wyspa – przerobiona na hotel.
Rano wybraliśmy się jeszcze na spacer zobaczyć Św. Stefana. Malowniczo położona wyspa – przerobiona na hotel.
A potem kierunek Grmozur i jezioro. Jezioro podzielone jest na dwie części drogą i torami. Jadąc na północ – lewa jest mocno zarośnięta - praktycznie jezioro jest zielone. Przejeżdżając groblę po prawej zatrzymujemy się na parkingu, gdzie proponują rejs statkiem. Przerwa na kawę i wracamy kilka kilometrów do Vispazar – pojedziemy teraz wzdłuż południowego brzegu. W Vispazar wjeżdżamy na maleńki rynek/placyk gdzie ulotki hotelowe rozdawał sam szef;). Jednak my mamy gdzie spać więc dziękujemy i dalej w drogę.
A droga praktycznie jest jedna – od wioski do wioski. Gdzieniegdzie sprzedają domowe wyroby procentowe. Czasami droga w wioskach się rozgałęzia, warto zatem zapytać, która właściwa, jeśli nie ma kogo (a tak jest zazwyczaj – jechać tam, gdzie lepiej wygląda). Zachodnia część jeziora również jest zarośnięta, ale im bardziej na południowy wschód i im wyżej wjeżdżamy jezioro robi się też bardziej przejrzyste.
Na jeziorze są pływające wyspy – niektóre chyba zamieszkałe. Droga raz bliżej raz dalej, ale już majaczy drugi brzeg, może to Albania? Jak dotąd nie spotkaliśmy jeszcze samochodu, w pewnym momencie droga się rozwidla, nie ma kogo zapytać więc na wyczucie. 100 metrów dalej jedzie coś – zgadnijcie na jakich rejestrach. Upewnieni, że dobrze jedziemy znów podziwiamy widoki. Skwar leje się z nieba, wiatr zerowy, nagle przed nami pojawia się trzech rowerzystów. I wcale nie dziwi nas fakt, gdy okazują się być Polakami. Chyba nikogo innego w taki skwar byśmy nie spotkali.
Dojeżdżamy do kolejnego rozwidlenia – w dole widać minaret. Z naprzeciwka jedzie „taksówkowy” mercedes – tym razem Albańczycy, pierwsze spotkanie. Kierują nas „obwodnicą”. To jeszcze nie koniec naszych spotkań. Nagle spod kół wznosi się w powietrze orzeł. Później witają nas osiołki. Dopiero w Ostros zaczyna się cywilizacja. Cały południowy brzeg Jeziora Szkoderskiego jest dziki, ale zarazem piękny. Zbliżamy się coraz bardziej do Albanii. Na mapie wygląda, że jest tuż tuż. Aż prosi się o drogę i przejście graniczne. Niestety mapa nie uwzględnia kilkuset metrowego urwiska. Na górze Czarnogóra, na dole rozciągają się albańskie niziny.
Przez Vladimir jedziemy do Baru. Wcześniej wstępujemy jeszcze do Starego Baru gdzie znajduję się dość dobrze zachowany zamek i stare miasto. Miejsce chyba dość często odwiedzane, bo uliczki są idealnie wyślizgane, a biegną pod górę, więc uwaga. W okolicy Stara Maslina – czyli najstarsza oliwka.
Znów jesteśmy nad morzem, w sumie niedaleko miejsca skąd rano wyruszyliśmy, ale ponieważ camping bardzo kiepski to jedziemy w kierunki wielkiej plaży w Ulcij. Słyszałam, że jeszcze kilka lat temu było to całkiem przyzwoite miejsce – nam się raczej nie spodobało. Po południu dojeżdżamy do Utjehy. Kierunkowskazy kierują w dół na camping. Mała miejscowość, dość zatłoczona kamienista plaża, ale bardzo sympatyczny camping. Wjeżdżając pierwszy jest taki dość duży, a kilkanaście metrów dalej, jest drugi mniejszy – płot w płot. Obsługa bardzo sympatyczna – zna polski. Czysto, gorąca woda cały czas co po wczorajszym noclegu jest duuuużą zaletą. Już w głowach zapala nam się Albania – jeszcze tylko trochę i tam będziemy. Granicę bez problemowo przekraczamy w Sukobin. Żegnaj Montenegro.